English version below/Angielska wersja niżej !!!
Amenra nie gra koncertów — odprawia rytuały. Od ponad dwóch dekad belgijski zespół zamienia ból w dźwięk, a stratę w katharsis. Ich muzyka nie szuka poklasku, lecz prawdy — tej najtrudniejszej, bolesnej, ale i oczyszczającej. W rozmowie z Colinem H. van Eeckhoutem, frontmanem i duchowym przewodnikiem Amenry, zanurzamy się w świat, gdzie sztuka staje się formą uzdrawiania, koncert — wspólnym doświadczeniem przemiany, a cisza mówi więcej niż krzyk. To wywiad o przyjaźni, duchowości i o tym, dlaczego najważniejsze rzeczy często dzieją się w milczeniu. Niebawem będziemy mieli też okazję usłyszeć i zobaczyć zespół na żywo. Amenra wystąpi w dwóch polskich miastach – 25.04 w warszawskim klubie Oczki, a 26.04 w krakowskim Kwadracie.
Ula Skowronska-Malinowska: Muzyka Amenry jest głęboko emocjonalna i intensywna. Jaki jest twój osobisty proces, kiedy przelewasz tak surowe emocje na sztukę? Jak wyglądało tworzenie tak osobistego i emocjonalnego wydawnictwa, jak niedawna EP-ka?
Colin H. Van Eeckhout: Robimy to już od bardzo dawna. Gram muzykę od szesnastego roku życia, teraz mam prawie 46, więc minęło już 30 lat. I od tamtej pory gram z tymi samymi ludźmi z Amenry. Tak bardzo się przyzwyczailiśmy do tego rodzaju muzyki, że trudno nam już analizować, co ona nam robi. Stała się czymś zupełnie naturalnym, niemal instynktownym. To po prostu nasz sposób pisania. Staramy się być szczerzy, jak najbliżej samych siebie. Staramy się być podatni na zranienie w procesie tworzenia, niczego nie ukrywać, mówić jak jest. Myślę, że muzyka, którą tworzymy, pomaga nam zrozumieć to, co dzieje się w środku. Daje tym ciemniejszym emocjom miejsce w codzienności. To taka możliwość refleksji nad życiem, myślenia o rzeczach, które nas prześladują albo nie dają spać w nocy. O rzeczach, które nie potoczyły się tak, jak chcieliśmy. Pisanie i granie tej muzyki daje nam przestrzeń, żeby myśleć, rozumieć, a w końcu puścić to. Uwolnić.
USM: Właśnie o to chodzi, o to uwolnienie. Dlatego to wszystko jest tak silne w odbiorze. Powiedziałeś, że jesteście szczerzy i to naprawdę słychać.
CHVE: Tak. Często się zastanawiałem, co nas wyróżnia, czy robimy coś wyjątkowego na tle innych ciężkich zespołów. Myślę, że może właśnie to: pozwalamy sobie na bycie wrażliwymi, a to nie jest powszechne w muzyce ciężkiej. Często chodzi w niej o złość, frustrację oraz krzyk. Nie chcę generalizować, oczywiście, ale my pozwalamy sobie być mali, bezbronni i potężni w jednej piosence. Myślę, że ta droga od bycia złamanym do przezwyciężenia tego, to coś, co jest ciekawe dla słuchacza.
USM: Zdecydowanie tak i myślę, że wielu słuchaczy się z tym utożsamia, a może nawet do tego dąży, do tej przemiany z bezsilności w siłę. Naprawdę wierzę, że muzyka potrafi nas unieść.
CHVE: Tak, w tym właśnie tkwi siła muzyki. Niezależnie od tego, czy uprawiasz sport, jesteś w bólu, dochodzisz do siebie po kontuzji – muzyka może ci dać siłę. Może pomóc przetrwać. A kiedy jesteś smutny, może pomóc się otworzyć, wypłakać…
USM: …pomóc się uporać – kiedy opłakiwałam śmierć przyjaciela, słuchałam muzyki i krzyczałam. To było bardzo oczyszczające…
CHVE: Dokładnie. To jest piękne. Spośród wszystkich form sztuki, myślę, że właśnie muzyka ma najbardziej bezpośredni dostęp do ludzkiego wnętrza. Do serca, do emocji.
USM: Zgadzam się. Twoje teksty często dotykają cierpienia, uzdrawiania i odrodzenia. Gdzie dla ciebie kończy się katharsis, a zaczyna ból w procesie twórczym? Czy po prostu podążasz za tym dokądkolwiek cię to prowadzi?
CHVE: Najczęściej to muzyka powstaje przed tekstem, więc to ona decyduje. Niektóre utwory mają rodzaj rozwiązania, uwolnienie po długim napięciu. Inne z kolei nie. Patrzymy na strukturę utworu tak, jak patrzymy na życie. Czasem coś się rozwiązuje, a czasem tak się nie dzieje. Nazywamy różne fragmenty utworu okresami w życiu. Czasem jesteś w ciemnym miejscu przez długi czas, a czasem znowu odnajdujesz światło. To muzyka mówi nam, jak podążać. Zwłaszcza gitary prowadzące, kiedy się otwierają, tam często znajduje się odkupienie.
USM: Czy twoje spojrzenie na ból i uzdrawianie zmieniło się z czasem, gdy rozszerzała się Wasza dyskografia?
CHVE: Tak, zdecydowanie się zmieniliśmy. Dorośliśmy, zostaliśmy dorosłymi, rodzicami. Inaczej patrzymy na świat. Ale nadal bardzo cenimy więź między sobą i z naszą publicznością. Wierzę, że poczucie, iż nie jesteś sam daje siłę. To poczucie przynależności jest ważne, kiedy zmagasz się z bólem życia. I nie ma znaczenia skąd jesteś, jaki jesteś – życie nie zna litości. Prędzej czy później przynosi chaos, zwala cię z nóg. To cykl destrukcji i odbudowy. To właśnie próbujemy odzwierciedlić w naszej muzyce. Więc tak, zmieniliśmy się, ale trudy życia z kolei nie. A jeśli już, to stały się bardziej obecne. Z czasem jak się starzejemy – strata, choroba są częstsze. Przygotowujemy się na to, bo to nadchodzi.
USM: Wspomniałeś, że nie ma znaczenia, skąd jesteś i tu chciałabym do tego nawiązać. Często piszesz i po niderlandzku, i po angielsku. Ja jestem Polką i mieszkam w Anglii. Czuję, że łatwiej jest mi mówić o emocjach w moim ojczystym języku. Czy uważasz, że język zmienia sposób, w jaki wyrażasz ból czy wrażliwość?
CHVE: Zdecydowanie. Ta sama metafora w różnych językach nie zawsze niesie ten sam ciężar. Niektóre brzmią piękniej, inne ostrzej. Używam tych samych obrazów od 25 lat i zauważyłem, że niektóre frazy mocniej uderzają w jednym języku niż w drugim. W moim ojczystym mogę sięgnąć głębiej. Mam bogatsze słownictwo, więcej niuansów. Więc pisanie po niderlandzku często wydaje się pełniejsze. Ale zawsze powtarzałem, że tematy, które poruszamy – ból, strata, ludzka walka są uniwersalne. Nie należą do jednego języka. Dlatego używamy kilku. Ta opowieść należy do każdego człowieka.
USM: Wasza muzyka jest tak surowa i emocjonalna, że nawet nie rozumiejąc słów, czuję, co chcecie przekazać.
CHVE: Właśnie to jest piękne w muzyce. Słucham zespołów, których tekstów nie rozumiem, ale emocje i tak do mnie trafiają. To ludzka ekspresja: załamanie głosu, krzyk, to mówi do nas na pierwotnym poziomie. Do tego nie trzeba tłumaczenia.
USM: Wasza nazwa, Amenra, łączy to, co święte i to, co starożytne. Jak duchowość i mitologia kształtują twoje spojrzenie na świat i muzykę?
CHVE: Na początku sami nie wiedzieliśmy czym Amenra ma się stać. Mieliśmy intencje. Chcieliśmy, żeby to było coś więcej niż muzyka. Żeby działało na zmysły, żeby było wizualne i cielesne. Nazwa powstała z połączenia „Amen” końcowych słów chrześcijańskiej modlitwy, oznaczających „niech tak się stanie” i „Ra”, egipskiego boga życia i słońca. Więc Amenra znaczy coś jak „życie – niech tak się stanie”. To akceptacja życia w całej jego urodzie i brutalności. Szybko poczuliśmy, jak duchowy jest ten projekt. Dla nas muzyka stała się czymś w rodzaju systemu wierzeń, czymś, co nas wspiera w ciemnych momentach. Teksty stają się metaforami, jak pismo. Koncerty stają się jak komunia: zgromadzenie ludzi poszukujących i czujących podobnie. Więc tak, stało się to pewną religią, ale taką, która pozostaje abstrakcyjna. Nie chcemy jej spisywać w księgach ani za bardzo definiować, bo to zabiłoby jej istotę. To coś, co się czuje, nie coś, co się tłumaczy.

USM: Wspomniałeś o występach na żywo, które są niemal rytualne. Jak podchodzicie do nich? Czy traktujecie je jako performance, doświadczenie duchowe czy może coś zupełnie innego? A ponieważ są one tak intensywne, ciężkie i osobiste, jak przygotowujecie się mentalnie i emocjonalnie do wyjścia na scenę?
CHVE: Wiesz, trudno porównywać ze sobą jakiekolwiek koncerty. Każdy wieczór jest inny. Wszystko zależy od tego, jak się czujesz danego dnia i od całego zestawu czynników, które się wtedy zbierają. Wierzę, że gdy naprawdę tego potrzebujesz, ta energia się pojawi. Czasem bardziej potrzebujesz występu niż innym razem i to się czuje. Ale przez to, że gramy tyle koncertów w ciągu roku, czasem trudno jest traktować każdy z nich jak coś wyjątkowego. To się po prostu powtarza, ale my sobie obiecaliśmy, że zawsze damy z siebie wszystko, nawet jeśli wiemy, że nie zawsze da się osiągnąć ten moment, kiedy wszystko się jednoczy i nagle staje się czymś więcej niż tylko sumą swoich części. To może być coś naprawdę magicznego i potężnego… Może to też być zwykły występ. Ale zawsze próbujemy dotrzeć do tego punktu, choć nie zdarza się to każdej nocy. Dlatego przed koncertem zamykamy się w sobie, odcinamy od niepotrzebnych bodźców. Gitarzyści skupiają się na sprzęcie, przestajemy się wygłupiać, choć bardzo się lubimy i na trasach śmiejemy się do łez, to gdy zbliża się koncert, wszystko cichnie. Atmosfera jest jak przed bitwą, mimo że nigdy nie byliśmy na wojnie. Ale tak to właśnie odczuwamy: jakbyśmy mieli oddać wszystko, co mamy z nadzieją, że dotkniemy kogoś, pokażemy mu, jaką moc może mieć muzyka i dźwięk. To zależy też od emocji. Czasem jesteś zdesperowany i rzucasz się w tę przestrzeń bez wahania. A innym razem miałeś dobry dzień i trudniej wejść w ten mrok. Ale jesteśmy już przyzwyczajeni, potrafimy szybko przełączyć się w ten tryb. To prawie jakbyśmy wchodzili w inną wersję samych siebie.
USM: Wspomniałeś, że jesteście dobrymi przyjaciółmi. To mi nasuwa kolejne pytanie – Amenra pozostaje niezwykle spójnym zespołem. Co trzyma Was razem? Domyślam się, że to wszystko nie jest zawsze łatwe, skoro wasza droga jest tak intensywna emocjonalnie.
CHVE: Nasza przyjaźń. Bezwarunkowa miłość, jaką darzymy się nawzajem, to jest fundament. Oczywiście, w składzie na przestrzeni lat były zmiany, zwłaszcza na basie, to dziwne, że akurat ten instrument jakoś zawsze był „niestabilny”, ale ci, którzy są z nami, są tu z właściwych powodów. Myślę, że wszyscy mamy ogromny szacunek do tego, co razem stworzyliśmy. Nie chcemy tego zbezcześcić. To nie tylko muzyka. To coś, z czego jesteśmy dumni. Coś, co mam nadzieję, daje ludziom siłę, nadzieję… cokolwiek, czego akurat potrzebują. Wiemy, że to coś więcej niż tylko utwory. Mamy misję. Czujemy, że zostaliśmy tu postawieni po coś i będziemy to robić najlepiej, jak potrafimy. Przyjaźń i kompatybilność naszych charakterów to podstawa.
USM: To naprawdę piękne. A teraz muszę zadać pytanie, które padło od wielu fanów. Nie dotyczy bezpośrednio Amenry, ale jest z nią silnie powiązane, chodzi o Church of Ra. Ten kolektyw wydaje się być czymś znacznie więcej niż tylko nazwą. Jak widzisz jego duchowy czy też symboliczny wpływ na waszą twórczość?
CHVE: To coś, co celowo chcemy zostawić w pewnej abstrakcji. Amenra to nie tylko pięciu muzyków. Potrzebowaliśmy nazwy, by podkreślić wkład wszystkich ludzi, którzy pomogli nam w naszej drodze czy to poprzez sztukę wizualną, taniec, fotografię, malarstwo. Oni nas inspirowali i kształtowali ten świat. Church of Ra dosłownie znaczy „Kościół życia”. To nie jest organizacja, to ludzie, którzy starają się robić dobro poprzez kreatywność. Jest z tym związany pewien etos, nie przepychamy się łokciami, tylko pomagamy sobie nawzajem. Chcemy zasilać ogień innych, inspirować do działania, szerzyć ciepło, wspólnotę i miłość. Muzyka jest naszym głównym wehikułem, ale wokół niej tworzy się sieć połączeń, która nas wszystkich spaja.
USM: Brzmi to niesamowicie inspirująco. Niestety mamy jeszcze tylko kilka minut, więc zapytam o przyszłość Amenry. Co dalej? Kiedy możemy spodziewać się nowej płyty?
CHVE: Nie lubimy planować na sztywno. Nie wyznaczamy sobie konkretnych dat. Ale tak, piszemy nowy materiał. Jesteśmy dalej z procesem niż zazwyczaj byliśmy na tym etapie. Mamy już szkic, mamy powód, by pisać właśnie teraz. Czujemy, że ta płyta musi powstać. Jest w niej potrzeba. Co przyniesie przyszłość? Nikt z nas tego nie wie. Ale chcemy, by ten album był wyjątkowy, by był ważny dla nas wszystkich. Mamy też ambicję, aby pójść o krok dalej stworzyć coś na pograniczu muzyki i teatru, może spektakl z tańcem współczesnym, gdzie obraz i dźwięk będą naprawdę zjednoczone. Myślę, że w końcu to się wydarzy. Na teraz chcemy stworzyć pamiętny, siódmy album. To nasz najbliższy cel.

USM: A więc jako fani możemy tylko trzymać kciuki i czekać. I jeszcze ostatnie pytanie, o dziedzictwo. Amenra często porusza temat śmierci i przemijania. Czym dla ciebie jest spuścizna? Czy myślisz o tym jak zostaniecie zapamiętani?
CHVE: Nie skupiamy się na tym jak zostaniemy zapamiętani. Bardziej liczy się to, co nasze utwory robią z ludźmi teraz, tu i teraz. Mam nadzieję, że coś po nas zostanie, że nasze dzieło kogoś poruszy, ale wszystko jest tymczasowe. Niektóre zespoły, które stworzyły ten gatunek i nas inspirowały, dziś są niemal zapomniane. Nie chcemy się łudzić, że będzie inaczej. Jasne, myśl o spuściźnie ma swój sens, ale nie wkładamy w nią całej nadziei. Na jednej z naszych EP-ek, chyba na „Forlorn”, jest fragment: „You will speak of us no more”. Nie mamy imienia. Jesteśmy tylko ziarnkiem piasku w nieskończoności. Ale tu, teraz, możemy coś zmienić. Możemy żyć z empatią i współczuciem. I właśnie to ma znaczenie. Świat dziś bardzo tego potrzebuje.
USM: I wiesz co? Ja myślę, że już zmieniacie ten świat. Znam ludzi, którzy są absolutnie zakochani w Amenrze. I muszę powiedzieć, po tej rozmowie już rozumiem, dlaczego. Jesteś bardzo autentyczny, mówisz prosto z serca. To naprawdę wiele znaczy dla fanów. Dziękuję.
CHVE: Dziękuję, USM, to wiele znaczy. Przypomnij mi, gdzie mieszkasz?
USM: W Wielkiej Brytanii, ale jestem Polką. Mieszkam tu już 16 lat.
CHVE: Super, bo po lecie wracamy do UK będziemy grać trasę. Odezwij się wtedy, USM.
USM: Serio? To byłaby mega sprawa uścisnąć ci dłoń.
CHVE: Zróbmy to! Do zobaczenia w listopadzie.
USM: Trzymam za słowo. Dziękuję za rozmowę. Do zobaczenia!
Rozmawiała Ula Skowrońska-Malinowska
ENGLISH VERSION
Amenra doesn’t play concerts — they perform rituals. For over two decades, the Belgian band has been transforming pain into sound and loss into catharsis. Their music doesn’t seek applause, but truth — the kind that hurts, heals, and cleanses. In this conversation with Colin H. van Eeckhout, Amenra’s frontman and spiritual guide, we dive into a world where art becomes a form of healing, a concert — a shared transformative experience, and silence speaks louder than screams. This is a dialogue about friendship, spirituality, and why the most important things often happen in silence.
USM: Amenra’s music is deeply emotional and intense. What is your personal process when channeling such raw emotions into art? What was it like to create such a personal and emotional release like the recent EP?
CHVE: We’ve been doing this for a very long time. I’ve been making music since I was sixteen, and now I’m nearly 46, so it’s been 30 years. And since then, I’ve been playing with the same people in Amenra. We’ve gotten so used to this kind of music that it’s hard for us to even analyze what it does to us anymore. It’s become completely natural, almost instinctive. It’s just our way of writing. We try to be honest, to stay as close to ourselves as possible. We try to be vulnerable in the creative process, to hide nothing, to tell it like it is. I think the music we create helps us understand what’s happening inside. It gives those darker emotions a place in our everyday lives. It’s a way to reflect on life, to think about the things that haunt us or keep us up at night. About things that didn’t turn out the way we wanted them to. Writing and playing this music gives us a space to think, understand, and finally let go. To release.
USM: That release that’s exactly it. That’s why it all hits so hard. You said you’re honest, and you can really hear that.
CHVE: Yeah. I’ve often wondered what sets us apart, whether we’re doing something special compared to other heavy bands. I think it might be that: we allow ourselves to be vulnerable, and that’s not very common in heavy music. It’s often about anger, frustration, and screaming. I don’t want to generalize, of course, but we allow ourselves to be small, defenseless, and powerful in one song. I think that journey from being broken to overcoming it is something that’s compelling for listeners.
USM: Absolutely, and I think many listeners relate to that or maybe even strive for it that transformation from powerlessness to strength. I truly believe music can lift us up.
CHVE: Yeah, that’s the power of music. Whether you’re into sports, in pain, recovering from an injury music can give you strength. It can help you get through. And when you’re sad, it can help you open up, cry…
USM: …help you cope when I was mourning the death of a friend, I listened to music and screamed. It was very cleansing…
CHVE: Exactly. That’s beautiful. Of all the art forms, I think music has the most direct access to the human inside. To the heart, to the emotions.
USM: I agree. Your lyrics often touch on suffering, healing, and rebirth. For you, where does catharsis end and pain begin in the creative process? Or do you just follow it wherever it leads?
CHVE: Most often, the music comes before the lyrics, so it dictates the direction. Some tracks have a kind of resolution, a release after long tension. Others don’t. We look at a song’s structure the way we look at life. Sometimes things resolve, sometimes they don’t. We call different parts of the song “periods of life.” Sometimes you’re in a dark place for a long time, and sometimes you find light again. The music tells us how to follow. Especially the lead guitars when they open up, there’s often redemption there.
USM: Has your perspective on pain and healing changed over time as your discography has grown?
CHVE: Yes, we’ve definitely changed. We grew up, became adults, became parents. We see the world differently. But we still really value the bond between us and with our audience. I believe the feeling of not being alone gives you strength. That sense of belonging is important when you’re struggling with life’s pain. And it doesn’t matter where you’re from or who you are life shows no mercy. Sooner or later, it brings chaos, knocks you down. It’s a cycle of destruction and rebuilding. That’s what we try to reflect in our music. So yes, we’ve changed, but life’s hardships haven’t. If anything, they’ve become more present. As we get older loss, illness become more frequent. We prepare ourselves, because it’s coming.
USM: You mentioned it doesn’t matter where you’re from, and I’d like to touch on that. You often write in both Dutch and English. I’m Polish and live in England. I feel it’s easier to talk about emotions in my native language. Do you think language changes how you express pain or vulnerability?
CHVE: Definitely. The same metaphor in different languages doesn’t always carry the same weight. Some sound more beautiful, others more cutting. I’ve been using the same imagery for 25 years, and I’ve noticed some phrases hit harder in one language than in another. In my native language, I can go deeper. I have a richer vocabUSMry, more nuance. So writing in Dutch often feels fuller. But I’ve always said the themes we touch on pain, loss, human struggle are universal. They don’t belong to a single language. That’s why we use several. This story belongs to everyone.
USM: Your music is so raw and emotional that even without understanding the lyrics, I can feel what you want to convey.
CHVE: That’s the beauty of music. I listen to bands whose lyrics I don’t understand, but the emotions still reach me. It’s human expression: the crack in a voice, the scream it speaks to us on a primal level. That doesn’t need translation.
USM: Your name, Amenra, combines the sacred and the ancient. How do spirituality and mythology shape your worldview and your music?
CHVE: At first, we didn’t really know what Amenra would become. We had intentions. We wanted it to be more than music. We wanted it to affect the senses, to be visual and physical. The name came from combining “Amen” the final word in Christian prayers, meaning “so be it” and “Ra,” the Egyptian god of life and sun. So Amenra means something like “life so be it.” It’s an acceptance of life in all its beauty and brutality. We quickly felt how spiritual this project is. For us, the music became a kind of belief system, something that supports us in dark moments. The lyrics become metaphors, like scripture. Concerts become like communion: gatherings of people who are searching and feeling the same. So yes, it’s become a kind of religion, but one that stays abstract. We don’t want to write it down in books or define it too much, because that would kill its essence. It’s something you feel, not something you explain.

USM: You mentioned live performances, which are almost ritualistic. How do you approach them? Are they performance, spiritual experience, or something else? And since they’re so intense, heavy, and personal, how do you prepare mentally and emotionally before going on stage?
CHVE: You know, it’s hard to compare any two concerts. Each night is different. It depends on how you feel that day and a whole set of other factors. I believe that when you really need it, the energy will come. Sometimes you need the performance more than other times, and you can feel it. But because we play so many shows in a year, it’s sometimes hard to treat each one as something truly unique. It just becomes repetitive, but we’ve promised ourselves to always give everything we’ve got, even if we know we can’t always reach that moment when everything aligns and becomes more than the sum of its parts. That can be something truly magical and powerful… or it can be just a regular show. But we always try to reach that point, even if it doesn’t happen every night. That’s why before a show, we retreat into ourselves, cut off unnecessary stimuli. The guitarists focus on gear, we stop joking around even though we like each other a lot and laugh to tears on tour, when a show nears, everything quiets down. The atmosphere is like before a battle, even though we’ve never been to war. But that’s what it feels like: like we’re about to give everything we’ve got, hoping to touch someone, to show them how powerful music and sound can be. It also depends on emotion. Sometimes you’re desperate and throw yourself into that space without hesitation. And other times you’ve had a good day and it’s harder to enter that darkness. But we’re used to it, we know how to switch into that mode quickly. It’s almost like stepping into another version of ourselves.
USM: You mentioned that you’re good friends. That leads me to the next question Amenra remains an incredibly tight-knit band. What keeps you together? I imagine it’s not always easy, considering how emotionally intense your journey is.
CHVE: Our friendship. The unconditional love we have for each other that’s the foundation. Of course, there have been lineup changes over the years, especially on bass oddly, that instrument has always been a bit “unstable” but those who are with us now are here for the right reasons. I think we all have immense respect for what we’ve built together. We don’t want to desecrate that. It’s not just music. It’s something we’re proud of. Something that, I hope, gives people strength, hope… whatever they need. We know it’s more than just songs. We have a mission. We feel like we’ve been placed here for a reason, and we’ll keep doing this the best we can. Friendship and the compatibility of our characters are the key.
USM: That’s really beautiful. And now I have to ask the question that many fans sent in. It’s not directly about Amenra, but it’s closely connected I’m talking about the Church of Ra. That collective seems to be much more than just a name. How do you see its spiritual or symbolic impact on your work?
CHVE: It’s something we intentionally want to leave somewhat abstract. Amenra isn’t just five musicians. We needed a name to highlight the contribution of all the people who’ve helped us on our path through visual art, dance, photography, painting. They inspired us and shaped this world. Church of Ra literally means “Church of Life.” It’s not an organization it’s people trying to do good through creativity. There’s an ethos to it, we don’t elbow our way forward we help each other. We want to feed each other’s fire, inspire action, spread warmth, community, and love. Music is our main vehicle, but around it forms a network of connections that binds us all.
USM: That sounds incredibly inspiring. Sadly, we only have a few minutes left, so I’ll ask about the future of Amenra. What’s next? When can we expect a new album?
CHVE: We don’t like to plan rigidly. We don’t set specific dates. But yes, we’re writing new material. We’re further along in the process than we usually are at this stage. We already have a sketch, we have a reason to write right now. We feel like this album has to be made. There’s a need in it. What the future brings? None of us knows. But we want this record to be special, to mean something to all of us. We also have the ambition to go one step further to create something on the edge of music and theater, maybe a performance with contemporary dance, where image and sound are truly unified. I think it will happen eventually. For now, we want to create a memorable seventh album. That’s our closest goal.
USM: So as fans, all we can do is cross our fingers and wait. And one last question about legacy. Amenra often touches on death and impermanence. What does legacy mean to you? Do you think about how you’ll be remembered?
CHVE: We don’t focus on how we’ll be remembered. What matters more is what our songs do to people now, here and now. I hope something remains after us, that our work touches someone, but everything is temporary. Some bands that created this genre and inspired us are almost forgotten today. We don’t want to delude ourselves into thinking it’ll be any different for us. Sure, the idea of legacy has its place, but we don’t pour all our hope into it. On one of our EPs, I think it’s *Forlorn*, there’s a line: “You will speak of us no more.” We have no name. We’re just a grain of sand in infinity. But here, now, we can make a difference. We can live with empathy and compassion. And that’s what matters. The world really needs that right now.
USM: And you know what? I think you’re already making a difference. I know people who are absolutely in love with Amenra. And I have to say, after this conversation, I understand why. You’re incredibly authentic, you speak straight from the heart. That really means a lot to your fans. Thank you.
CHVE: Thank you, Ula, that means a lot. Remind me where you live?
USM: In the UK, but I’m Polish. I’ve lived here for 16 years.
CHVE: That’s great, because we’ll be back in the UK after the summer we’re doing a tour. Reach out then, USM.
USM: Seriously? It would be amazing to shake your hand.
CHVE: Let’s make it happen! See you in November.
USM: I’ll hold you to that. Thank you for the conversation. See you!
Ula Skowronska-Malinowska
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: