Koncerty Alestorm w Polsce już za parę dni. Jeśli ktoś zamierza się wybrać do łódzkiej Wytwórni (13.12) lub Gdańskiego klubu B90 (14.12), zapewne z ciekawością przeczyta, co Christopher Bowes ma do powiedzenia na temat tej wizyty w naszym kraju. Wokalista wspomina też jedną anegdotkę, która już chyba zawsze będzie mu się kojarzyć z Polską. Cóż, gość nie ukrywa, że lubi sobie poimprezować, a na melanżu różne dziwne rzeczy się odjaniepawlają. Zresztą, czy muszę to komukolwiek tłumaczyć?
Bartek Kuczak: Widzę, że jesteś w busie, więc wnioskuję, że trasa się rozkręciła na dobre.
Christopher Bowes : Tak. Wiesz, klub, w którym dziś gramy, jest dość mały, wszędzie jest hałas, więc na wywiad najlepszą opcją była ewakuacja do busa (śmiech).
BK: W takim razie nie mogę pominąć pytania — jak w ogóle idzie trasa? Wszystko zgodnie z planem?
CB: Stary, jest zarąbiście. Dziś gramy w Rumunii. Wczoraj natomiast daliśmy świetny koncert w Wiedniu, podobnie wcześniej na Węgrzech. Zatem nie ma co narzekać.

BK: Niezłe przygotowanie pod kolejną wizytę w Polsce.
CB: Tak. Gramy w tym roku w Łodzi i Gdańsku. Myślę, że będzie super. Zresztą, jak zwykle ma to u Was miejsce.
BK: Mieliście okazję kiedyś zagrać na Pol’and’Rock Festival. Jest to impreza, która jest sporym ewenementem na skalę europejską, żeby nie powiedzieć, że światową.
CB: Stary, pamiętam, jakby to było wczoraj. Choć miło wspominam też inne koncerty w Polsce. Szczególnie jedna historia jest zabawna. Po występie razem z Captainem YarrFace z Rumahoy oraz grupką fanów poszliśmy chlać. Domyślasz się, w jakim stanie byliśmy (śmiech). Po jakichś dwóch godzinach wracamy na backstage, a tam wszyscy patrzą na mnie spanikowani. „Ej, stary, to prawda, co ty odwaliłeś?” I tu następuje konsternacja, bo zaczynam się zastanawiać, o co do cholery im chodzi. Co ja takiego niby odwaliłem? Fakt, byłem pijany, ale nie na tyle, żeby całkiem stracić kontrolę. Okazało się, że ktoś puścił plotkę, że ukradłem helikopter i odleciałem nie wiadomo gdzie (śmiech).
BK: Często urządzacie takie imprezy podczas Waszych tras?
CB: Czasami. Zwłaszcza kiedy faktycznie mamy co świętować. Albo po prostu mamy w danym momencie imprezowy nastrój (śmiech).
BK: Ciekawe, jak się potem regenerujecie.
CB: Dobry sen załatwia wszystko. Mamy ten komfort, że posiadamy swoją ekipę techniczną, która rozstawia nam sprzęt i scenografię. Zatem po koncercie jesteśmy wolni i jeśli mamy ochotę, idziemy się bawić. A jeśli nie mamy ochoty albo siły, to idziemy spać (śmiech).

BK: Alestorm jest zespołem, który preferuje koncerty na festiwalach czy może jednak wolicie grać w małych klubach, gdzie zazwyczaj jesteście główną gwiazdą wieczoru?
CB: Wiesz, fajnie jest grać na festiwalach. Mają naprawdę niesamowitą atmosferę. Jednak osobiście bardziej czuję vibe małych klubów. Szczególnie takich, do których wchodzi maksymalnie 500 osób. Każdy jest tam ze sobą blisko, zespół może nawiązać z publicznością kontakt wzrokowy, co tworzy taki dość intymny klimat. Niedawno skończyliśmy trasę po USA. Było tam co prawda kilka większych koncertów dla kilku tysięcy ludzi, zagraliśmy też na paru festiwalach, ale koncert, który szczególnie zapamiętałem, miał miejsce w małym klubie — właściwie to pubie — do którego ledwo wchodziło dwieście osób. To było coś niesamowitego. Przypomniały mi się stare czasy.
BK: Koncerty w pubach to osobna kategoria. Możesz na scenie poczuć zapach piwa pitego przez słuchaczy (śmiech).
CB: Tak, ma to swój specyficzny niesamowity vibe. Lubię ten klimat, gdyż nie mam ochoty udawać jakiejś pieprzonej gwiazdy rocka. To kompletnie nie mój styl.
BK: Czy w dyskografii Alestorm znajduje się jakiś numer, który bardzo chciałbyś zagrać na żywo, ale z różnych względów jest to niemożliwe?
CB: Wiele jest takich utworów. Niektóre z nich to moje ulubione kawałki. Kiedy układamy setlistę, najważniejsze jest, by dobrać poszczególne utwory tak, by stworzyły one atmosferę dobrej imprezy. Nie lubię, kiedy ludzie — nawet ci, którzy trafili na nasz koncert przypadkowo — ziewają z nudów. To nie jest dla mnie komfortowa sytuacja. Bardzo chciałbym zagrać numer zamykający nasz ostatni album „Mega-Supreme Treasure of the Eternal Thunderfist”. Kiedy jednak uświadamiam sobie, że trwa on siedemnaście minut… Sorry, ale jesteśmy za leniwi na takie wyczyny (śmiech).
BK: Istnieje spora grupa muzyków, którzy uwielbiają komponować nowe numery podczas trasy. Też się do niej zaliczasz? Znajdujesz na to czas mimo tych licznych rozrywek? (śmiech)
CB: Trasa to nie są zbyt komfortowe warunki do komponowania. U siebie w domu zawsze mam pod ręką keyboard, na którym tworzę szkice numerów, oraz włączony komputer, by swoje pomysły zapisywać. W busie nie ma za bardzo na to miejsca. Poza tym bycie cały czas w podróży to nie jest wymarzone środowisko do tworzenia nowych utworów. Zdarzało się, że podczas trasy wpadały mi do głowy jakieś pomysły, ale to były jednostkowe przypadki.
BK: Ostatni album Alestorm, który już zresztą przywołałeś, „The Thunderfist Chronicles”, ciągle jest dość świeżym wydawnictwem…
CB: Tak. Na naszych koncertach gramy z niego trzy kawałki. Ogólnie album został przyjęty świetnie, ludzie wyrażają się o nim bardzo pozytywnie. Przyznam Ci się szczerze, że za każdym razem, gdy wydajemy nową płytę, mam ogromny stres. Obawiam się, jak zostanie odebrana oraz jak fani będą reagować na nowe numery na żywo. W tym przypadku cała ta nerwówka była niepotrzebna, bo — jak już wspomniałem — album został pozytywnie odebrany.
BK: Zaciekawiła mnie jedna rzecz. W jednym z wywiadów wspomniałeś, że pozbyłeś się całej kolekcji płyt i muzyki słuchasz obecnie tylko ze Spotify.
CB: Dokładnie. Nie mam już w domu żadnych płyt. Ostatnią kupiłem jakieś dziesięć lat temu. Albo jeszcze wcześniej. Słucham muzyki ze Spotify, ewentualnie z YouTube. Z drugiej strony nie podoba mi się to, w jaki sposób dziś ludzie słuchają muzyki. Dziś coraz mniej ludzi słucha całych albumów. Ludzie skupiają się głównie na singlach. Zawsze traktowałem albumy jako zwartą całość. Często najlepsze kawałki to nie są te pierwsze, tylko te, które są gdzieś dalej na płycie. Żeby je odkryć, trzeba sobie zadać trud i przesłuchać całości. Wiele osób dziś tego nie robi, co jest bardzo przykre. Lubiłem też fizyczne wydania, ale nie oszukujmy się — dawno przestały być one najbardziej wygodnymi nośnikami muzyki. Słucham naprawdę masy różnej muzyki, a dzięki streamingowi mam wszystko pod ręką i w każdej chwili.
BK: Trudno mi się z Tobą nie zgodzić. Nie uważasz jednak, że to platformy streamingowe w dużej części odpowiadają za ten kryzys kultury słuchania albumów?
CB: Tak. Na pewno mają one w tym swój duży udział, a konkretnie sposób, w jaki promują utwory. Jeżeli ktoś nawet po wysłuchaniu singla zdecyduje się włączyć album, to zazwyczaj słucha trzech pierwszych numerów, a resztę olewa. Jak już powiedziałem, cenię sobie wygodę, jeśli chodzi o słuchanie muzyki, i w związku z tym korzystam ze Spotify. Zawsze jednak słucham tam całych płyt. Single olewam.
BK: Twoje umiłowanie streamingu dziwi mnie jeszcze z jednego powodu. Otóż Alestorm należy do tych zespołów, które dużą wagę przywiązują do wizualnej i estetycznej części swoich fizycznych wydawnictw.
CB: Prawda. Sprzedajemy mnóstwo kolekcjonerskich wydań. Głównie boxy, winyle i inne limitowane edycje. Tylko tu sprawa wygląda o tyle ciekawie, że ludzie, którzy kupują te płyty, w ogóle ich nie słuchają. Zresztą spora część ludzi, którzy regularnie kupują winyle, nie ma w ogóle w domu gramofonu. Widzisz, oni nie traktują tych płyt jako użytkowego nośnika muzyki, tylko jako kolejny gadżet do kolekcji. Zbierają winyle na takiej samej zasadzie, jak niektórzy zbierają znaczki albo różne figurki. Trochę ich rozumiem, bo taki winyl z większą wersją okładki, większą książeczką i jeszcze w dodatku z kolorową płytą naprawdę pięknie wygląda. Ludzie jednak ich nie słuchają. Podam Ci przykład z naszej kariery. Rok temu wydaliśmy EP „Voyage of the Dead Marauder”. Na stronie B winylowej wersji wrzuciliśmy żart w postaci „Spoken Word”. Był on tylko na wersji winylowej. Nie było tego na CD ani nie trafiło to do sieci. Wyobraź sobie, że nikt tego do tej pory nie odnotował, mimo że winylowa wersja EP-ki nieźle się sprzedała.
BK: Wspomniałeś, że słuchasz różnej muzyki. Co tam ostatnio najczęściej gości na Twojej playliście?
CB: Ostatnio słucham głównie Moonlight Sorcery. To taki zespół z Finlandii, wykonujący melodyjny black metal. Lubię ten vibe i tę atmosferę, którą potrafią oni wytworzyć. Często myślę o tym, by zacząć grać cięższą muzykę, bo ten cały — nazwijmy to — „pop metal” zaczął mnie jakiś czas temu nudzić. Myślę, że jest za dużo kapel grających durne pioseneczki. Z młodszych kapel wymieniłbym jeszcze amerykański Stormkeep. Ze starszych zespołów wymieniłbym mój ukochany Bal-Sagoth, przy dźwiękach którego spędziłem sporą część okresu nastoletniego. Mam za to totalny przesyt power metalu, folk metalu i innych podobnych wynalazków. To jest tak nudne, że aż słów mi brakuje (śmiech).
Rozmawiał Bartek Kuczak
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: