Nie od dziś wiadomo, że wesele to bardzo ważna uroczystość w życiu. Nic więc dziwnego, że artyści po ten motyw w swojej twórczości chętnie sięgają. Najświeższym przykładem jest duet Małe Miasta, który na początku grudnia wydał album zatytułowany, po prostu, „Wesele”. Dlaczego akurat taki koncept? Jak doszło do współpracy z Andrzejem Piasecznym? O wszystkim porozmawialiśmy z Mateuszem „Jordahem” Gudlem, który nie tak dawno sam się ożenił…
Szymon Bijak: Niewątpliwie temat wesela jest mocno obecny w polskiej kulturze. Co Was skłoniło, żeby po niego sięgnąć na nowym albumie?
Mateusz Gudel: Temat trafił nas sam, a nie my temat – mówiąc w skrócie. W wieku, w którym jesteśmy, zewsząd byliśmy tym atakowani. Ale też to zaczęliśmy sami zauważać.
SZB: Ten temat niewątpliwie stał ci się bliższy, bo sam masz za sobą własne wesele. Koncept jednak wypłynął znacznie wcześniej…
MG: Jak zaczynaliśmy nagrywać ten album to nie miałem nawet z tyłu głowy tematu wesela. To działo się na przełomie 2018 i 2019 roku. Skończyliśmy nagrywać płytę i jestem już po ślubie cywilnym oraz weselu. Po drodze więc się dużo u mnie zmieniło.
SZB: A jak w ogóle wspominasz samą uroczystość?
MG: To była świadoma decyzja i wesele wspominam bardzo dobrze. Wyglądało ono inaczej niż można byłoby sobie to wyobrażać. W mojej świadomości, do niedawna, wesele kojarzyło mi się z imprezą dla rodziny i znajomych, którą trzeba zrobić, bo w ten sposób wypada sformalizować związek. Nasze wesele było bardzo luźne. Zrobiliśmy je totalnie na swoich zasadach. Świetnie się bawiliśmy, choć wcześniej uważałem, że właśnie para młoda najgorzej się bawi, gdyż ma sporo rzeczy do ogarnięcia i odczuwa dużo stresu. W naszym przypadku wyglądało to inaczej.
SZB: W rozmowie z Karolem Paciorkiem wspominaliście, że praca nad krążkiem trwała tak naprawdę kilka lat. Z czego to wynikało? Były jakieś problemy związane z konceptem „Wesela”?
MG: To wynikało raczej z tego, że obaj działamy też w pobocznych projektach. Zajmowaliśmy się m.in. solowymi rzeczami. W międzyczasie rozwijaliśmy ponadto nasz brand, kanał na YouTubie – Penga. Zrobiliśmy muzyczną składankę z naszymi ziomalami, którą wrzuciliśmy do sieci. Długo to trwało, ale proces przebiegał w sposób naturalny. Nie wynikało to z jakiegoś naszego konfliktu czy zmęczenia materiału. Wydając naszą ostatnią płytę stwierdziliśmy, że fajnie byłoby na moment zająć się czymś innym. Ostatecznie jednak i tak blisko, przez ten okres, współpracowałem z Mateuszem.
SZB: Musieliście jednak sporo czasu poświęcić na dopieszczenie całości od A do Z – zarówno pod względem muzycznym, jak i tekstowym.
MG: Dziękuje ci, że to powiedziałeś. Rzeczywiście – z naszej perspektywy tak to właśnie wyglądało. Bardzo dużo uwagi poświęciliśmy na dopracowanie tej płyty. W przypadku „Wesela” zdecydowanie więcej rzeczy pojawiło się w sposób organiczny – jest więcej instrumentów oraz gości grających czy śpiewających. Sami też więcej zagraliśmy niż zaprogramowaliśmy. Przyłożyliśmy więcej uwagi pod kątem muzycznym. Mocno pochłonęła nas też praca nad wizualną stroną całości. To wszystko złożyło się na spójny koncept.
SZB: Wywołałeś aspekt wizualny, więc zapytam o specjalnie zaprojektowaną stronę internetową, na której można znaleźć Waszą ofertę weselną. Czy dużo przyjęliście zleceń?
MG: W tym momencie jesteśmy na etapie dogadywania z osobami, które są chętne. Rozmawiamy, jak to mogłoby wszystko wyglądać, co chcemy i co moglibyśmy zaoferować. Za nami jest natomiast koncert promocyjny, który sami wyprodukowaliśmy. Udało nam się nawiązać współpracę z klubem „Wesele” w Warszawie. To jest bardzo ciekawa miejscówka, w której co tydzień, w soboty, odbywają się imprezy mocno ocierające się o klimat wesela. Jest tam zatrudniona na stałe para młoda, jest weselny didżej, nie brakuje zabaw weselnych. Dlatego też wiedzieliśmy od razu, że jest to idealne miejsce, żeby zrobić tego typu performance, który sobie wcześniej wymyśliliśmy. Wszystko się udało. Impreza wyszła naprawdę nieźle. Zagraliśmy tam koncert, wystąpił z nami wodzirej. Byli goście – niestety nie wszyscy. Po raz pierwszy wystąpiliśmy z perkusistą, Jankiem Pieniążkiem. Dla mnie to była totalnie nowa rzecz, ponieważ nigdy nie grałem wcześniej z perkusistą.
SZB: Musimy porozmawiać także o gościach, których zaprosiliście. Obecność Ten Typ Mesa nikogo nie zaskoczyła, ale już Andrzeja Piasecznego owszem… Jak doszło do nawiązania współpracy z artystą, który jest z innej muzycznej bajki niż wy?
MG: Właśnie ta inna muzyczna bajka była jednym z kryteriów, którym się kierowaliśmy. Ten Typ Mes jest naszym ziomkiem, kiedyś nas wydawał, zawsze był blisko Małych Miast. Chodził jednak za nami pomysł, żeby zaprosić kogoś, kto jest z drugiego końca świata muzycznego. Andrzej Piaseczny jest dla mnie postacią-legendą. Jak byłem mały, miałem 8-9 lat, to moja siostra katowała mnie kasetami Mafii, czyli grupy, w której Piasek śpiewał. Znałem więc na pamięć dużo ich piosenek. Podwójnie się więc cieszę, że udało się do tego doprowadzić. A jak doszło do współpracy? Odezwaliśmy się, przez naszego menadżera, do menadżera Andrzeja Piasecznego. Dosyć szybko udało się dojść do porozumienia. Wysłaliśmy tekst, muzykę oraz propozycję melodii. Pan Andrzej zinterpretował całość na swój sposób i o to właśnie nam chodziło. Wszystko poszło sprawnie i jesteśmy zadowoleni z tej współpracy.
SZB: A otrzymaliście od niego jakiś feedback? Jak zapatrywał się na Wasz koncept płyty? Był nim zaintrygowany?
MG: Osobiście nigdy z nim nie rozmawialiśmy. Popisaliśmy tylko chwilę na Instagramie po opublikowaniu utworu w sieci. Wiem jednak od naszego menadżera, że pomysł konceptu mu się spodobał i dlatego chciał wziąć w tym udział. Niewątpliwie była to dla niego odskocznia od tego, czym muzycznie zajmuje się na co dzień. Mam nadzieję, że uda nam się z nim „przeciąć” w trasie, żeby wypić weselne winko…
SZB: Na płycie zaprosiliście jeszcze m.in. Tymona Tymańskiego, który nierozerwalnie kojarzy się z tematem wesela i filmem Wojciecha Smarzowskiego oraz ścieżką dźwiękową do niego. Czy musieliście go jakoś dłużej namawiać do współpracy czy poszło gładko?
MG: Dłuższych namów nie było, gdyż Mateusz Holak dobrze zna się z Tymonem. Ten pomysł „kupił” więc szybko. Jedynie jego tryb nagrań nie było ekspresowy, ale to wynika ze stylu pracy. Film „Wesele” niewątpliwie wywarł na nas wpływ i to była jedna z inspiracji. Myślę, że te gorzkie klimaty obecne na naszym albumie można w jakiś sposób zestawić z muzyką, która powstała do tego filmu.
SZY: Tekstowo zwracacie uwagę na różne aspekty wesela. Sporo przewija się wątków związanych z alkoholem. Zapytam lekko prowokacyjnie: czy to kluczowy element tej uroczystości?
MG: Z mojej perspektywy wygląda to następująco: wesele bez alkoholu jest jak yeti, czyli każdy słyszał, ale nikt nie widział. Nigdy w życiu nie byłem na imprezie weselnej, a trochę ich zaliczyłem, gdzie by alkoholu zabrakło. Myślę, że jest to bardzo ważny element wesela. Przynajmniej w miejscu, z którego ja pochodzę, czyli Podlasia. Mam wrażenie, że ludzie z tych okolic mogliby zrezygnować np. z dużej ilości jedzenia czy oczepin niż z wódki. Gdyby usłyszeli, że zabrakłoby jej na stole, mogło by dojść do dużego obruszenia. Dlatego dość często wspominamy o alkoholu. Oboje jesteśmy użytkownikami tej używki – bawimy się z alkoholem, ale potrafimy robić to również bez niego. Dla mnie jednak zabawa weselna jest z tym mocno związana. Picie, jedzenie i tańczenie – to wszystko jest naturalne i łączy się z weselem.
SZY: A jakieś teksty Wam jeszcze zostały? Albo niewykorzystane wątki?
MG: Wydaje mi się, że poruszyliśmy wszystkie tematy, które chcieliśmy poruszyć. Jest jeszcze motyw związku wesela z religią. Nie chcieliśmy jednak tego drążyć. To właśnie wydawało mi się najmniej ciekawe w całym tym weselnym ambarasie.
SZY: Zajmijmy się teraz zawartością muzyczną „Wesela”. Na płycie sporo się dzieje. Podstawą jest hip-hop, ale nie brakuje także funku czy popu. Tyle Wam różnych gatunków w duszy gra?
MG: Przeszliśmy różne etapy muzyczne w naszym życiu. Mam wrażenie, że na początku funkcjonowania Małych Miast gatunkowo byliśmy bardziej spójni. Teraz, jak jadę do Matiego nagrywać, to on pokazuje mi rzeczy, których ja w ogóle nie znam. Ma on teraz fazę na cięższe, gitarowe granie ocierające się o punk rocka. Ja z kolei obecnie preferuje rzeczy spokojniejsze – na tapecie jest u mnie Thundercat, który prezentuje bujające granie. Czasami szybsze, ale generalnie raczej „soft”. Dlatego też, pod tym względem, się ścieramy, kiedy jedziemy wspólnie samochodem. On puszcza ostre granie, w stylu Turnstile, a ja próbuje przeforsować spokojniejsze klimaty. Jakoś się jednak dogadujemy. To, co się wydarza na płycie, to jest tzw. „miszmasz kontrolowany” – tak bym to nazwał. My naprawdę słuchamy bardzo różnej muzyki, ale próbujemy to wszystko złapać w odpowiednie ramy. Słuchamy więc i gitarowej muzyki, i trapu.
SZB: To może w przyszłości zrobicie album ostrzejszy, bardziej gitarowy? Jest to możliwe?
MG: Niczego nie wykluczam. Nie wiem, co się wydarzy w przyszłości, jeśli chodzi o Małe Miasta. Oboje jednak ocieramy się o zespół Węże – słyszalne są tu obecne inspiracje Matiego Holaka. Chodzi o granie ciężkie, ale jednocześnie jest ono przystępne.
SZB: Nowy album to także nowy etap w Waszej działalności. Związaliście się bowiem z PIAS Poland. Co było kluczowe w wyborze akurat tej wytwórni?
MG: Z inicjatywą, w tym temacie, wyszedł Mateusz Holak. On się już znał z ludźmi z PIASU. Mieliśmy jeszcze inne propozycje, ale ostatecznie wylądowaliśmy w PIASIE, z czego bardzo mocno się cieszymy. Współpraca, jak dotąd, się dobrze układa. Jesteśmy dumni, że możemy być częścią takiej wytwórni. Dodaje nam to pozytywnej energii do dalszego działania.
SZB: Wróciłbym jeszcze do spraw wizualnych. Uwagę przykuwa okładka „Wesela”, która jest pełna szczegółów i prezentuje się naprawdę bardzo współcześnie.
MG: Jestem dumny z tego, co udało nam się zrobić. Jeśli chodzi o wizualne tematy, to większa zasługa leży po stronie Mateusza Holaka – to graficzna głowa tego projektu. Kiedy dochodzi do momentu, w którym dyskutujemy o sprawach wizualnych, to najczęściej Mateusz, w sposób chaotyczny, przedstawia mi swoje pomysły, a ja próbuje to wszystko jakoś ogarnąć. Często długo mi się to nie udaje. Potem nagle jednak przychodzi taki moment, że jestem tym zaskoczony i mówię „wow”! Mateusz z naszym fotografem, który odpowiada za sesję zdjęciową, zadbali o naprawdę sporo szczegółów. Wszystko się po prostu zgadza. Mateusz dość dużo popracował też nad okładkami do poszczególnych utworów, które widać w serwisach streamingowych, dzięki czemu to się odpowiednio do siebie „klei”. To był więc duży koncept, który – na szczęście – udało się dowieźć.
SZB: Na sam koniec nie mogę nie zapytać o dalsze Wasze kroki promocyjne związane z „Weselem”…
MG: Na początku grudnia wypuściliśmy teledysk do utworu „Hardcorowe wesele”, który nakręciliśmy podczas wspomnianego koncertu w klubie „Wesele”. W najbliższym czasie, jeszcze bez konkretnej daty, chcielibyśmy opublikować krótki „live” z tego występu. Całość nagrywaliśmy zarówno w formie audio, jak i wideo. Jesteśmy na etapie montażu i miksowania piosenek. Chcemy to puścić w świat, jak najszybciej. Nie wiemy jeszcze do końca w jakiej formie, ale na pewno coś w tym temacie się wydarzy. W tym roku już pewnie żadnych koncertów nie zagramy, ale w przyszłym planujemy zorganizować trasę koncertową po klubach i występować w takiej formie, jak w klubie „Wesele”, czyli z perkusistą, własnym wodzirejem i odpowiednią scenografią.