37 lat na scenie i niekończąca się pasja tworzenia, Closterkeller wrócił z nowym albumem „Argento”. Niekwestionowana liderka zespołu Anja Orthodox i jej syn – perkusista Adam Najman otwarcie mówią o frustracjach związanych z branżą muzyczną, zmianach w składzie zespołu, rodzinnych wątkach i politycznych zawirowaniach, nie szczędząc przy tym ani szczerości, ani humoru. To wywiad, w którym legendarny zespół pokazuje, że po dekadach doświadczenia wciąż tworzy muzykę autentyczną, różnorodną i pełną emocji.
Mariusz Jagiełło: Krążą plotki, że zespół Closterkeller zakończy swoją działalność, kiedy wykorzysta nazwy wszystkich kolorów (śmiech).
Anja Orthodox: Oczywiście, to prawda – jak najbardziej (śmiech). Chcemy wyczerpać pulę kolorów we wszystkich językach świata, bo my korzystamy ze wszystkich języków. Ostatnia płyta, „Argento”, bierze swój srebrny kolor z języka włoskiego. To nasza druga płyta z włoskim kolorem, bo pierwszą było „Nero”.
M.J.: To było oczywiście żartobliwe pytanie, ale teraz już zapytam o coś na serio – Anju, czy ciebie nie wkurwia, że praktycznie w każdym wywiadzie dziennikarze pytają cię o Tomka Beksińskiego albo/i o utwory z twoich starych płyt?
A.O.: Wkurwia jak cholera jasna. Pomijając kwestię Tomka, dla artysty to jest bardzo dołujące, gdy zespół działa 37 lat, a ludzi interesują rzeczy z pierwszych siedmiu. A tymczasem według mnie – najlepsze płyty powstały w latach „z dwójką z przodu”. Czasem przychodzę do radia i padają pytania o utwór „Władza”. I koniec. I ja to trochę odbieram jak niewypowiedzianą deklarację: „A w dupie mam, co tam dalej zrobiliście, bo na pewno nic lepszego”. To jest niemiłe i denerwujące.

M.J.: Też mam takie wrażenie. Osobiście moją ulubioną waszą płytą jest „Aurum”, na której grał Mariusz Kumala. Po nagłym odejściu Michała Jaro on wspomagał was w ukończeniu „Argento”. Jaki jest obecnie jego status w zespole? Bo wy chyba macie wakat na gitarzystę?
Adam Najman: Teraz gra z nami Mariusz Kumala, który faktycznie nagrał w większości płytę „Argento”. Mariusz na pewno jest z nami na tę trasę do końca. Tylko cztery koncerty gra Wiktor Mazurkiewicz, znany z zespołu Ivo Partizan. Zobaczymy, co będzie dalej. Fajnie by było, gdyby Mariusz został. Ale decyzja należy do niego – i do szefowej oczywiście.
A.O.: My wszyscy w zespole jesteśmy od lat dzikimi fanami Mariusza. On grał wcześniej 8 lat w Closterkeller, nagrał wspomniane przez ciebie „Aurum”, później „Bordeaux” i koncertówkę „ReScarlett”. I cały czas wspominaliśmy z łezką w oku współpracę z Mariuszem, bo on nie jest zwykłym gitarzystą – to wielki artysta. Chcemy, żeby z nami grał. Natomiast to jest kwestia, której nie można pospieszać. Mariusz znakomicie się odnalazł, złapał wiatr w żagle jako człowiek, nie tylko artysta. Ale mieszka w Bielsku-Białej, my w Warszawie. Gra też w składzie koncertowym Farben Lehre podczas występów akustycznych. Musi to sobie wszystko poukładać. My jesteśmy otwarci: jak się zadeklaruje, że chce być z nami na stałe – świetnie.
M.J.: Nie chcę was pytać o powiązania rodzinne, bo wiem, że średnio to lubicie, ale żartobliwie zapytam – skoro jest wakat, to czy nie było opcji, żeby grał z wami kolejny członek rodziny – Jakub?
A.O.: (śmiech) Dobrze trafiłeś z pytaniem, bo Kuba ostatnio nagrywał swoją pierwszą w życiu epkę w studiu. Ma swoją kapelę Magnetron – taką thrashowo-aciddrinkersową.
M.J.: A na czym w niej gra?
A.N.: Na perkusji. No, brat mój (śmiech).
M.J.: A brat uczył brata?
A.N.: Wiesz co, nie. To było tak, że mniej więcej dwa lata temu Kuba nagle się odpalił. Kiedyś jeździł czasami do pomocy na koncerty, siedział głównie w garderobie i miał wszystko „w zadzie”. Myślałem wtedy, że może wyłamał się pod tym względem z rodziny (śmiech). Aż się okazało, że nic z tych rzeczy. Kiedyś byłem z nim w naszej sali prób — usiadł za moimi bębnami, coś sobie poćwiczył… i jak mi zagrał, to poczułem ogromną radość i dumę. On też gra bardzo dobrze na gitarze i na basie, ale na bębnach ma po prostu talent. Jestem ciekawy, co będzie dalej. Wracając do pytania: sam go nie uczyłem. Dałem mu tylko parę wskazówek. I nagle widzę, że on to przetrawił, skumał i wziął do siebie. Generalnie Kuba to samouk z kilkoma moimi podpowiedziami. Oczywiście obserwował mnie też kiedyś i to dużo mu dało.
A.O.: Wspomniałeś o powiązaniach rodzinnych. Wszyscy poza nami mówią na nas „rodzinny zespół”. Tymczasem my nie jesteśmy żadną rodziną – jesteśmy grupą muzyków w Closterkeller. Jeśli chodzi o mnie, Krzyśka i Mariusza – jesteśmy grupą trojga nieszczęśliwych ludzi, zniszczonych przez fatum, polegające na tym, że ich byli partnerzy – z którymi bynajmniej nie rozstali się w zgodzie – są takimi artystami, że nie sposób z nimi nie grać. To jest nasze przekleństwo. Chętnie byśmy wcale ze sobą nie grali, ale w tej naszej trójce nie znajdziemy innych muzyków tego formatu. No to stwierdziliśmy: dobra, trudno, trzeba grać. Wszyscy cieszymy się, że mamy Adama. Bo z Adamem my wszyscy chcemy grać (śmiech). Ze sobą nawzajem – niekoniecznie. Ale jesteśmy szczęśliwi, że jednak gramy (śmiech).
A.N.: To oczywiście powiedziane pół żartem, pół serio. Moim zdaniem nasza muzyka jest tak jedyna w swoim rodzaju, że ta trójka ludzi – mówię ogólnie o moich rodzicach – chciała dla tej muzyki grać razem. A przeszłość totalnie nie gra roli. Jest jeden cel: muzyka – piękna, oryginalna. I nie spieprzmy tego jeszcze raz.
A.O.: Ale nie nazywajcie nas „rodzinką”. Możesz dać taki tytuł naszej rozmowie (śmiech). Mariusz i Krzysiek mają żony, mają swoje rodziny. A ja też mam swoją rodzinę w postaci swojej własnej osoby, którą kocham najbardziej na świecie i która mnie nigdy nie zawiedzie. My w zespole teraz bez problemu egzystujemy – bez żadnych osobistych trendów.

M.J.: Zespół istnieje wiele lat. W notkach prasowych często powtarza się zdanie, że wy już nic nie musicie udowadniać. Ale zastanawiam się – czy przy każdym nagrywaniu płyty, nawet po prawie 40 latach istnienia, nie ma jednak czegoś takiego, że artysta chce pokazać coś nowego i coś udowodnić?
A.O.: Ja nie chcę nikomu nic udowadniać. Ja chcę po prostu stworzyć piękne dzieło. Nie tyle udowodnić – co zrobić to jak najlepiej. Przez 37 lat byłam przez branżę lekceważona. I uznałam, że skoro przez całe życie nic im się nie dało udowodnić, to znaczy, że niektórzy mają tak zakute łby, że nie ma sensu im cokolwiek udowadniać. My istniejemy dzięki naszej publice.
A.N.: Jeśli chodzi o mnie, kiedy zaczynałem grać w Closterze, miałem 21 albo 22 i wtedy faktycznie chciałem się pokazać. Wynikało to z różnych pobudek. Teraz nie muszę nikomu nic udowadniać. Znam swoją wartość w 100%. Wiem, ile umiem, wiem, co czuję i kim jestem.
A.O.: Muszę jasno powiedzieć jedną rzecz: Adam nie dlatego zaczął grać w Closterze, że jest moim synem, tylko dlatego, że widziałam, jaki mi bębniarz pod bokiem rośnie – i że trzeba go „chapać”, zanim inni go zabiorą. To wyszło naturalnie: był bębniarz obok, dobry, świetnie zapowiadający się – no to wzięłam, po prostu.
M.J.: Wiecie co, ja trochę o coś innego pytałem. Bardziej chodziło mi o kwestie jakościowe, bo są zespoły, które nagrywają kolejne płyty i mają w nosie, czy to będzie jakościowe, czy nie. Mam wrażenie, że na szczęście u was tak to nie działa, bo nadal chcecie pokazać, że tę jakość macie. W tym kontekście pytałem.
A.O.: No tak. My przede wszystkim chcemy spełnić się w dziele, które tworzymy, bo jesteśmy twórcami. Im to dzieło jest piękniejsze, większe i bardziej wartościowe, tym bardziej jesteśmy spełnieni. I tutaj dobrą rolę pełnię ja, bo mam umiejętność szalenie krytycznego spojrzenia na wszystko, co się dzieje w Closterkeller. Pilnuję, żeby nasza twórczość nie była żadnym „zjadaniem własnego ogona”.
M.J.: To bardzo słychać na „Argento”, które wydaliście własnym sumptem. Czy samodzielne wydanie płyty było swoistym „fuckiem” wymierzonym w wytwórnie?
A.O.: Nie chodziło o pokazanie fucka – tylko o kwestię, że to będzie naszą własnością i że z tym materiałem możemy robić, co chcemy. Wreszcie mieliśmy pewność, że płyta ukaże się na streamingach, że będzie winyl. Obecnie o wszystkim decydujemy tylko my – wiemy, co można zrobić z naszą muzyką, czego chcemy, a czego nie.
M.J.: Ja się wam nie dziwię, bo z tego co wiem, macie duże problemy z prawami do kilku waszych płyt – nie ma ich na streamingach i nie można ich kupić. Dlatego pomyślałem, że mogliście być rozczarowani wydawcami, którzy w jakiś sposób was wykorzystali i zawłaszczyli waszą twórczość. Taylor Swift miała podobny problem i nagrała ponownie kilka swoich starszych płyt.
A.O.: Oczywiście, wiemy o tym. W Polsce Urszula też nagrała swoje płyty jeszcze raz i my również chcemy to zrobić, bo to jedyna metoda, żeby te starsze pozycje pojawiły się na streamingach i były dostępne.

M.J.: Super to słyszeć, bo wiele osób czeka na te nagrania. Z ciekawości zapytam — kto ma obecnie prawa do waszych płyt z katalogu Metal Mind Production, skoro firma przestała istnieć?
A.O.: Cóż, syndyk (ironiczny śmiech).
M.J.: Dobrze, zostawmy kwestie prawne. Przerwa między poprzednią płytą a obecną trwała 8 lat. Czy nie obawialiście się, że wypadliście z rynku muzycznego?
A.O.: Raczej nie. Mówiąc o przyczynach tej przerwy… dużo by gadać, zostawmy to. Przerwa się zakończyła, jest nowa płyta i teraz jesteśmy napaleni jak dzikie świnie, żeby nagrać kolejną jak najszybciej.
A.N.: Wszystko zmierzało do tego punktu teraz i musiało się wydarzyć właśnie teraz, a nie rok wcześniej albo dwa.
M.J.: Rozmawialiśmy już o tym, że przed wejściem do studia zespół opuścił Michał Jaro, a zastąpił go Mariusz Kumala. Jaki był ich wkład w materiał na „Argento”?
A.N.: Jaro zostawił po sobie trochę fajnych rzeczy. Kiedy odszedł, płyta nie była jeszcze w połowie gotowa – wszystko było robocze. Dopiero kiedy przyszedł Mariusz, te roboty końcowe przyspieszyły ekspresowo. Dzięki jego doświadczeniu szybko poszło.
A.O.: Kiedy zadzwoniłam do Mariusza z prośbą o zrobienie z nami tej płyty, powiedział: „Tak, ale wszystkie swoje gitary nagram od nowa”. „Mirun”, „Xiomara”, „Koniec czasu” i „Argento” – to cztery utwory, które doszły w ostatniej chwili po jego przyjściu.
M.J.: Może się mylę, ale np. „Marina von Hoche” to dla mnie utwór, który spokojnie mógłby się znaleźć na „Aurum”. Słychać w nim mocno styl gry Mariusza Kumali.
A.N.: Masz rację – słychać tam Mariusza. Jeśli znasz jego wcześniejsze dokonania, zamykasz oczy i wiesz, kto gra na gitarze. To muzyk tej klasy.
A.O.: Wszystkie gitary są Mariusza – poza „Cieniem wilka” i solówką w „Mój sen srebrny” tam zagrał Jaro. Poza tym „Mój sen srebrny” jest numerem Krzyśka i jego są tam bazowe riffy. W „Sansarze” linie gitarowe były autorstwa naszego klawiszowca Michała, który skomponował utwór – Mariusz jedynie nadał im brzmienie. A reszta to po prostu Mariusz, jego pomysły od zera.
A.N.: „Cień wilka” ja przyniosłem do Clostera, później był przerabiany – i finalnie nas bardzo pozytywnie zaskoczył. Jestem z niego dumny. Później został singlem, jest teledysk – super. Ciekawostką jest to, że miał roboczy tytuł „paradisowy”.
A.O.: Bo my bardzo lubimy Paradise Lost. Miałam problem z nagraniem wokali do tego kawałka, więc włączyłam płytę „One Second”, żeby posłuchać, jak Nick Holmes brzmi wokalnie. I po tym ułożyłam swoje wokale do „Cienia wilka”.
MJ: Mam takie wrażenie, że na „Argento” w ogóle się nie mizdrzycie do współczesnego słuchacza, jeśli chodzi o nowe brzmienia. Ta płyta jest bardzo różnorodna. I wręcz się zastanawiam, czy „Białe wino” nie podchodzi trochę pod dumkę?
AO: Wokal jest rzeczywiście trochę folkowy. „Białe wino” graliśmy jeszcze jako numer Jaro i bardzo go lubię. Na początku ten utwór był wykonywany wyłącznie na gitarze klasycznej, jako ballada, ale później dodany został ten mocniejszy „ogon”. Jest też częściowo zmieniona podstawa harmoniczna. Może faktycznie trochę brzmi jak dumka.
MJ: Twoje teksty są bardzo liryczne i poetyckie. Nie masz czasem ochoty odnieść się do kwestii społecznych albo politycznych?
AO: No kurczę, a „Sen mój srebrny”, halo? Nie zauważyłeś tam wyraźnej aluzji?
MJ: Oczywiście zauważyłem odniesienie zarówno do Kościoła, jak i do dzisiejszych czasów – poprzez obraz palenia czarownic na stosie za odmienne poglądy. Ale to chyba jedyny utwór na tej płycie, który ma bardziej społeczne przesłanie.
AO: Na tej płycie tak. I właściwie zawsze na płytach był jeden tekst społeczno-polityczny. Wyjątkiem jest „Cyan”, gdzie były dwa – „Władza” i „Zmierzch Bogów”, który jest nawet bardziej polityczny od „Władzy”.
MJ: A nie korciło cię, żeby częściej być takim trybunem społecznym i mocniej uderzać w takie tematy?
AO: Jakby mnie korciło, to bym uderzała. Poza tym ja bardzo mocno prezentuję swoje poglądy w mediach społecznościowych i w wywiadach. Tam jestem takim trybunem. I oczywiście obrywam za to od różnych ludzi, którzy mówią mi, co powinnam prezentować w przestrzeni publicznej, jak się powinnam zachowywać, jak się wypowiadać, a o czym się nie wypowiadać.
MJ: Miałaś taki moment w życiu, że w cudzysłowie – weszłaś w politykę. Byłaś radną dzielnicy Ochota i mocno flirtowałaś z lewicą.
AO: Mam lewicowe poglądy, więc będąc radną bezpartyjną, dołączyłam do klubu Lewicy. Dziwne byłoby, gdybym dołączyła gdzie indziej – tak to wygląda w polityce, że nawet bezpartyjni posłowie zawsze do kogoś dołączają. Tak samo zrobiłabym i dziś. Uważam, że lewicowe poglądy są szlachetne i dobre, bo esencją lewicowości jest uwzględnianie w polityce państwa przede wszystkim interesów ludzi najsłabszych. To jest sedno. Natomiast jestem zniesmaczona partią Razem.

MJ: Dlaczego?
AO: Dam przykład. Pojechaliśmy do Londynu grać koncert i nagle okazuje się, że miejscowy oddział Razem wnosi protest przeciw naszemu udziałowi, bo rzekomo jesteśmy rasistami – ponieważ w jednym wywiadzie powiedziałam, że nie chcę, żeby imigranci „zasrywali Europy”. Mówiłam wyraźnie o imigrantach-fanatykach, ale oczywiście moje słowa zostały wyrwane z kontekstu i wrzucone w lead w jakimś pudełkowym artykule. Ci ludzie z Razem – ponieważ szef klubu, w którym mieliśmy grać, ich słusznie olał – poszli do przedstawiciela władz Londynu, żeby odwołać nasz koncert. Skończyło się tak, że rano, przed koncertem, musiałam przygotowywać całe pliki tekstów z tłumaczeniami naszych piosenek na angielski, żeby pokazać, że nie jesteśmy żadnymi rasistami. To Razem to jest jakaś patologia lewicy – i niech spierdalają. U mnie mają przewalone od dwóch lat. Mam też ogromny żal, wręcz wściekłość, bo gdyby oni przy wyborach prezydenckich nie robili koło pióra Trzaskowskiemu, to on by wygrał. Zabrali mu minimalne procenty i przegrał. Niech się walą na ryj – i zakończmy temat.
MJ: Odejdźmy od polityki i przejdźmy do współczesnej muzyki. Mam takie wrażenie – może się ze mną zgodzicie albo nie – że w muzyce wymyślono już praktycznie wszystko i teraz mamy etap łączenia różnych gatunków i stylów.
AO: Zwróć uwagę, z kim rozmawiasz – z zespołem, który od zawsze ma bardzo zróżnicowane utwory. W Polsce jest niewiele tak eklektycznych kapel. Na naszych płytach zawsze było tak, że była i ballada, i jakieś tam rzeźnie, nie? Każdy numer Closterkeller jest praktycznie inny.
MJ: Zgadzam się z tym i zawsze bardzo was za to ceniłem. Mam w ogóle taką refleksję, trochę smutną, że historia nie do końca potraktowała was sprawiedliwie. Jest sporo zespołów, które nagrywają średnie płyty albo w ogóle ich nie nagrywają, a potrafią zapełnić np. Torwar. Nie macie czasem wrażenia, że historia obeszła się z wami niezbyt łaskawie i że powinniście być zdecydowanie większym zespołem?
AO: Mam taką refleksję od wielu lat. I właśnie dlatego szalenie pogardzam polskim show-biznesem, bo tam są ludzie, którzy tak naprawdę nie słuchają muzyki. Słuchają tylko swoich znajomych, opierają się na ich opiniach i jeszcze się tym snobują. A tak naprawdę mają w dupie, co gra np. taki Closterkeller. Przez lata wiele osób nie chciało zauważyć, że mam jakiś tam potencjał jako wokalistka. Nie – Ania to nie, bo to jest gotyk. I nawet się nie chce takiemu jednemu z drugim wałowi zainteresować, że może to wcale nie jest, kurwa, gotyk. Bo na naszych płytach może 20–30% to jest coś gotyckie, a reszta to zupełnie inne klimaty. Zawsze odbijaliśmy się od radia i mediów. Pierniczę taki show-biznes. Dlatego robimy swoje – jesteśmy artystami, spełniamy się w muzyce. Na szczęście nasza publiczność ma bardziej otwartą głowę. Bo jednej rzeczy nikt nam nie odbierze: będziemy robić muzykę taką, jaką czujemy, jaka z nas wypływa – i ona będzie piękna.
MJ: Dobrze, zostawmy ten smutny temat. Anju, podobno jesteś ogromną pasjonatką nowych technologii?
AO: Tak, jestem pasjonatką nowych technologii i komputerów. Jestem bardzo biegła w komputerach. Byłam jedną z pierwszych osób w Polsce, które ogarnęły nagrywanie na komputerowym wielośladzie. Już chyba w ’98 zaczęłam się tym bawić – robiłam pierwsze nagrania twardodyskowe, kiedy ludzie wciąż korzystali z czterośladowych kaseciaków. Na „Nero” wprowadziłam klawisz Supernova II i jej arpeggiatory. Natomiast nigdy nie jarały mnie antyki, takie jak winyle – a moda na kasety jest dla mnie kompletnie niezrozumiała. Jakby była możliwość wydania płyty na krysztale, kurde, już byśmy mieli.
MJ: Ostatnie pytanie zadam Adamowi, bo od dawna nic nie mówił (śmiech). Który utwór z dyskografii Closterkeller jest dla ciebie ważniejszy? Bardziej lubisz „Babeluu”, czy „I skończona bajka”? One są przecież o tobie i dla ciebie — na różnych etapach twojego życia. Czy traktujesz je osobiście? Jak ważne są dla ciebie?
AN: Bardzo trudne pytanie. Tekst „I skończona bajka” powstał, kiedy byłem starszy. Bardzo go lubię – kojarzy mi się z moją ówczesną dziewczyną. Doskonale pamiętam też kontekst słów, że odchodzę od mamy do innej kobiety. W przypadku „Babeluu” byłem zbyt mały, żeby pamiętać moment, kiedy powstał. Ale ten utwór zawsze w jakiś sposób za mną podążał – kiedy graliśmy go na koncertach, mama zawsze mnie przedstawiała. To też jest bardzo ładny numer, uwielbiam jego refren, mam ciary, kiedy o nim myślę. Finalnie podobają mi się na równi. Starszy Adam bardziej utożsamia się z „I skończona bajka”, a młodszy Adaś cieszy się, kiedy słyszy „Babeluu”.
Rozmawiał Mariusz Jagiełło
Zachęcamy też do przeczytania:
– Recenzja płyty „Argento” (TUTAJ)
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: