„Iconoclasts” to album wymagający nie tylko uwagi, ale i czasu. Anna von Hausswolff, szwedzka organistka i kompozytorka, ponownie sięga po monumentalne środki wyrazu, budując dźwiękowe przestrzenie, w których emocja nie zostaje natychmiast nazwana ani rozładowana. To płyta oparta na napięciu i długim trwaniu – bardziej skupiona na procesie niż na domykaniu. Zmusza słuchacza do konfrontacji z ciężarem formy, z brakiem wyraźnej na horyzoncie nagrody, z doświadczeniem muzyki jako czegoś fizycznego i niepokojąco bliskiego.
W kontekście dotychczasowej twórczości von Hausswolff „Iconoclasts” można czytać jako próbę połączenia dwóch porządków: podniosłej, instrumentalnej estetyki znanej z „All Thoughts Fly” oraz intensywnego wokalu, obecnego na wcześniejszych płytach. Powrót śpiewu nie oznacza jednak, że brzmienie staje się drugoplanowe. Przeciwnie – to wokal zostaje wciągnięty w masywną strukturę dźwięku, zdaje się być pozbawiony funkcji przewodniej, podporządkowuje się partiom instrumentalnym. Muzycznie album opiera się na długich, powtarzalnych dźwiękach, stopniowo narastających w intensywności. Organy są tu jak dźwiękowy szkielet, który nakreśla kształt utworów. Kompozycje rozwijają się niespiesznie, bez wyraźnych kulminacji, a napięcie budowane jest raczej przez powtarzalność i gęstość, niż przez kontrast. Taki wybór nadaje albumowi spójność, ale jednocześnie zmusza słuchacza do odroczenia gratyfikacji, która – rozumiana mainstreamowo – być może wcale nie nadejdzie.

Taki zabieg widoczny jest w tytułowym utworze, którego czas trwania pozostawia ambiwalentne wrażenie. Jego poszczególne partie są na tyle różnorodne, że mogłyby funkcjonować jako odrębne kompozycje. Wyraźne pauzy nadałyby im większą samodzielność i znaczenie, tymczasem jedna, rozciągnięta forma może odbierać wyrazistość. To jeden z momentów, w których skala zdaje się działać na niekorzyść klarowności.
„Iconoclasts” wydał mi się mocno zależny od kontekstu odbioru. Miałam okazję słuchać go w zimowej scenerii, obserwując pejzaż zza okna pociągu, i właśnie wtedy muzyka ta nabrała pełnego sensu. Chłodna, niemal skandynawska aura – surowa, powściągliwa, pozbawiona miękkich konturów – stworzyła idealną przestrzeń dla tego albumu. Zwrotnie, długie formy i wzniosłe brzmienia stały się naturalnym komentarzem do mijanego krajobrazu, potęgując poczucie zawieszenia i samotności. Struktura płyty sugeruje, że „Iconoclasts” zostało pomyślane jako zamknięta całość, w której motywy powracają i ulegają przekształceniom. Otwierający album „The Beast” wprowadza figurę nie tyle postaci, co impulsu: destrukcyjnej siły, która zdaje się istnieć zarówno wewnątrz, jak i poza podmiotem. To właśnie ten motyw organizuje emocjonalny ciężar albumu i wyznacza kierunek dalszej narracji.
W drugiej części albumu wątek bestii powraca. Dziewiąty utwór, „Struggle with the Beast”, rozwija go nie tylko na poziomie tytułu, lecz także brzmienia, wykorzystując sample z kompozycji „The Beast”. Tytułowa bestia symbolizuje destrukcyjne wnętrze podmiotu lirycznego – siłę, która jest podskórna, a przez to bliska. Jednocześnie, będąc czymś obcym, jest zwalczana.
Warstwa muzyczna nie tylko ilustruje emocje zawarte w słowach, ale wciąga słuchacza w sam środek napięcia – jakby to on miał za chwilę stanąć do tej walki. Tutaj długość utworu jest uzasadniona – buduje napięcie, powoli wrze, zmienia temperaturę kilkukrotnie, osadza nas w dźwiękach, przygotowując do emocjonalnego wybuchu, który ma nastąpić. Narastające brzmienie instrumentów przedstawia uporczywość zmagań, a majestatyczne dźwięki organów symbolizują rozmiar wewnętrznych demonów. Wokal Anny von Hausswolff nie dominuje nad strukturą, lecz podąża za instrumentami, czasem się w nich rozmywa, wchodzi z nimi w interakcję. Pojawiający się krzyk wydaje się kończyć starcie, zwiastować upadek – lecz wtedy wokal znów się podnosi. W tej bitwie nie ma triumfu. Pozostajemy z otwartym zakończeniem i otwartą raną. Pole walki jest wciąż żywe, dynamiczne, czasem się wycisza, a czasem pozostaje źródłem przeraźliwych wrzasków.
„Stardust” należy do najpiękniejszych momentów „Iconoclasts”. Na tle utworów skupionych na wewnętrznym konflikcie i walce, działa jak moment wyciszenia. Zamiast konfrontacji z destrukcyjnym impulsem pojawia się tu zgoda na dystans i ulotność. W tej piosence jest coś, co przypomina mi kosmiczną melancholię znaną ze „Space Oddity” Bowiego – poczucie oddalenia, zawieszenia i delikatnego smutku. Utwór opiera się na utrzymującym się dźwięku instrumentu, który przywodzi na myśl dudy. Nie prowadzi melodii w klasyczny sposób, lecz raczej ją podtrzymuje, tworząc wrażenie zawieszenia i lekkości. Brzmienie jest surowe, chłodne, pozbawione ozdobników, co wzmacnia skojarzenia z północnym, niemal skandynawskim mistycyzmem, rodzimym dla von Hausswolff.

Utwór nagrany z udziałem Iggy’ego Popa wprowadza oniryczny nastrój, w którym chłód i surowość mieszają się z subtelną baśniowością. Wokal Anny von Hausswolff w tej kompozycji przypomina mi głos innej skandynawskiej artystki – Agnes Obel – jest powściągliwy, delikatny i oszczędny w środkach. Interakcja głębokiej, chropowatej barwy głosu Iggy’ego Popa z miękkim śpiewem von Hausswolff tworzy duet oparty na uważnym współistnieniu, które pogłębia emocjonalny wydźwięk utworu. Z kolei współpraca z Ethel Cain opiera się na naturalnym spotkaniu podobnych wrażliwości obu artystek. Ich style się przenikają, tworząc przestrzeń bardziej intymną, emocjonalną i kruchą. Mimo tej łagodności, utwór nadal podtrzymuje i niesie ciężar charakterystyczny dla „Iconoclasts”.
Spotkania z tym albumem były dla mnie intensywne, momentami wyczerpujące, ale niepozbawione chwil łagodności i refleksji. Płyta nie oferuje prostoty ani jednoznaczności, jednak spomiędzy gęstych fragmentów co jakiś czas wyłaniają się momenty spokoju i stonowanych interakcji instrumentów, które pozwalają słuchaczowi złapać oddech. Długość, powtarzalność i brak klasycznych kulminacji mogą odstraszać przy jednorazowym odsłuchu, ale właśnie te cechy kształtują tożsamość albumu – von Hausswolff nie próbuje upraszczać formy ani ułatwiać odbioru kosztem spójności wizji. „Iconoclasts” nie jest o zwycięstwie ani domknięciach. To zapis procesu – długiego, niejednoznacznego, często bolesnego, a przede wszystkim nieustannie trwającego – nawet po ostatnim dźwięku.
Julia Pawłowska (Wives On Waves)
Pamiętajcie, żeby wspierać swoich ulubionych artystów poprzez kupowanie fizycznych nośników, biletów na koncerty oraz gadżetów i koszulek.
Zachęcamy też do czytania innych tekstów na naszej stronie.
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: