Nie będzie to typowa recenzja stonerowego albumu, ponieważ będzie to recenzja płyty oraz komiksu! Wrocławski Octotanker (znany wcześniej jako Prąd) wydał swój pierwszy, po zmianie nazwy, album: „Voidhopper”. Jako rozszerzenie fabularne do albumu zespół przygotował we współpracy z Kamilem Boettcherem anglojęzyczny komiks o tytule „Ghoran The Astronaut”. Uwielbiam takie świeże podejście do tematu, zatem gdy tylko usłyszałem, iż wydawnictwo ma się ukazać w takiej formie, czekałem na nie z niecierpliwością.
Najpierw pragnę skupić się na albumie „Voidhopper”, który należy zaliczyć do nurtu albumów koncepcyjnych. W warstwie lirycznej płyta opowiada historię Konika Nicości, który wyrwał się ze swego wymiaru i rozpoczął dzieło zniszczenia niedawno powstałej, kwitnącej cywilizacji, a próbę powstrzymania go rozważa astronauta Ghoran, kapitan statku kosmicznego Octotanker. To, co zdecydowanie rzuca się w ucho w przypadku muzyki, to klimat space opery – nie tylko w ramach tekstów. Brzmienie jest staroszkolne, ale pełne przestrzeni – niczym kosmos, o którym opowiada album. W riffach jest ciężar, ale da się tutaj też wyczuć wyraziste wpływy grunge’u oraz sporo melancholii. Album ma w pierwszej połowie ciężki, dość ponury klimat. Opowiada trudną historię o tytanicznej walce z przeciwnikiem, którego, zdaje się, nie można pokonać. Druga połowa jest wciąż ciężka, ale bardziej psychodeliczna i gruzowa. Wszystko to jest podane odpowiednio powoli oraz dobitnie. Na album składa się 9 zróżnicowanych utworów, których łączny czas trwania to niecałe 50 minut. Kompozycje mają różną długość, co sprzyja urozmaiconemu klimatowi na płycie.
Otwierający album kawałek tytułowy ma w sobie wiele uśpionego gniewu oraz dużo klasycznego doom metalowego sznytu: pogłos na wokalu, dobrze siekające riffy, nieco kontemplacyjnego uroku oraz dużo, dużo emocji i zabawy riffami oraz rytmem. Porywa pomimo wolnego tempa. Starships to utwór melodyjny i niezwykle mocno bujający. Jest w nim też sporo przebojowości, tylko takiej na smutną nutę, w której nie brakuje mocnego uderzenia. Do tego te niezwykle ponure melodie gitary. All Suffer z kolei przenosi jeszcze bardziej w kosmos poprzez świetne balansowanie pomiędzy przestrzennym minimalizmem a chrupiącymi riffami. Ten kawałek poprzez muzykę przypomina jak zimnym i obojętnym miejscem jest przestrzeń kosmiczna. Do tego ta smakowita końcówka, której nie powstydziłoby się Alice in Chains. Aghori to z kolei niezwykle emocjonalny utwór, w którym ciężar przeplata się z pobudzającymi wyobraźnię kosmicznymi melodiami. To, co jednak przykuwa moją uwagę szczególnie, to właśnie ten emocjonalny wymiar utworu. Nieco ponad 7 minut riffowania na smutno, aż chciałoby się więcej. I Am Sun zaczyna bardziej stonerową i bujającą część albumu. Utwór ma w sobie dużo gruzowej energii, nieco przełamując do tej pory dość ponurą atmosferę albumu. Riffy buczą i huczą, da się tutaj wyczuć wyrazisty, psychodeliczny klimat. Decomposed and Rotten to treściwy stonerowy banger, który najzwyczajniej w świecie doskonale buja, chociaż na smutno. I ta gustowna, bluesowa wstawka. The Source and the River Are One to kawał niezwykle smakowitego stonerowego bluesa podanego na ciężko. Refren wżera się w mózg, a ten buczący, pełen mocy riff cudnie rezonuje w uszach, choć nie zabraknie tutaj nieco ponurego gruzowania. Burning Bodies to słuszna porcja kosmicznej psychodelii w spokojnym, dość minimalistycznym wydaniu, która przechodzi w bardziej stonerowo-grunge’ową jazdę, intrygująco kontrastując przestrzeń i klaustrofobię. Płytę wieńczy Space Outlaw, który szczególnie zwodzi słuchacza poprzez nietypowy rytm i nieoczywiste dźwięki z niezwykle kwaśnym, psychodelicznym klimatem, który jest przełamywany kolejną dawką gruzu połączonego z grunge oraz niezwykle ekspresywną, kosmiczną solówką.

![]()
Płyta z gatunku tych, w której z każdym odsłuchem ciągle odkrywam coś nowego. Moją uwagę przyciąga ciągle coś, czego wcześniej nie zauważyłem lub na co nie zwróciłem uwagi. Niezwykle intrygujący lot w kosmos, w którym powieje chłodem, wyobraźnię pobudzą psychodeliczne dźwięki, który wybuja i przygniecie solidną dawką gruzu. Wracam do tego dzieła niezwykle chętnie i czuję że ten stan rzeczy potrwa jeszcze długo.
Natomiast komiks jest w sam raz: nie za długi, nie za krótki. Ilustracje są rysowane surową kreską, przywodzącą mi na myśl komiksy w klimatach mroczniejszego sci-fi, które wychodziły jakoś na początku XXI wieku. Komiks ma na celu osadzenie historii opowiedzianej na albumie w wizualnym kontekście, co daje się odczuć na przykład poprzez zastosowanie bezpośrednio tekstów utworów w kwestiach mówionych czy w narracji. Historia pozornie może wydawać się prosta, ponieważ mamy tutaj motywy takie jak: przyjaciele, którzy poszli w różne strony, próba uciszenia wyrzutów sumienia poprzez awanturniczy tryb życia czy walka z nieznanym złem o przeważającej sile. Z drugiej strony nie brakuje tutaj sporej dawki ironii, ukazującej w krzywym zwierciadle motywy superbohaterskie czy, znany z fantasy, motyw wojownika-renegata. Jest tu sporo gier słownych oraz nieco poczucia humoru, a także śmiałych rozwiązań fabularnych, jak prawdziwa natura statku Octotanker. Komiks zadaje też pytania odnośnie do tego, czy należy ignorować zło, czy może lepiej wypleniać je w zarodku? Czy odkupienie wyrzutów sumienia można znaleźć w hulaszczym trybie życia, czy może w zrobieniu tego, co należy, aby naprawić zło? Czy warto się poddawać, gdy nikt nie wierzy w ciebie ani w twój pomysł? Czy należy tłumić głos sumienia, który doradza pomoc, gdy nie wierzy się w jej szanse powodzenia?

Niby to komiks opowiadający przygodę kosmicznego ronina oraz trudzie mrówczego króla i tajemniczym monstrum z innego wymiaru, a ile tu rozkmin. Sama historia bazuje na bajce o koniku polnym i mrówkach, ale z dzieciństwa zapamiętałem ją z happy endem. Tutaj mamy do czynienia z historią, w której mrówki nie zgodziły się pomóc konikowi polnemu, więc umarł z głodu w trakcie zimy i powrócił po wielu latach jako wielki potwór, chcący w ramach zemsty pożreć zaawansowaną cywilizację mrówczych humanoidów.
Zdecydowanie warto zapoznać się zarówno z komiksem, jak i albumem, aby móc w pełni wciągnąć się w ten ciekawy klimat kosmicznej opowieści. Najlepiej mi się chłonie obydwa dzieła jednocześnie, chociaż skłamałbym, gdybym napisał, że nie przynoszą mi też frajdy osobno. Widać tutaj pasję i świadome podejście do tematu oraz przemyślaną opowieść. Czekam na więcej dobroci od Octotanker, tym bardziej, iż przedostatnia strona komiksu zapowiada powrót Ghorana.
Marek Oleksy ( Gruz Culture Propaganda )
Pamiętajcie, żeby wspierać swoich ulubionych artystów poprzez kupowanie fizycznych nośników, biletów na koncerty oraz gadżetów i koszulek. Płytę oraz komiks możecie zamówić na bandcamp zespołu (tutaj)
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: