IKS

Closterkeller – „Argento” [Recenzja], wyd. Self-Released

Są takie albumy, które nie tyle wchodzą do głowy słuchacza, co powoli w niej osiadają, niczym śnieg późną jesienią. Takie wrażenie towarzyszyło mi, gdy zanurzałem się w „Argento”, najnowszym dziele Closterkeller. To płyta z kategorii tych, które nie potrzebują krzyku. Wystarcza im półmrok, miękkość i niespiesznie rozwijająca się opowieść. To wejście do świata, gdzie głos Anji Orthodox wraz z muzyką stanowi drogowskaz. Dotychczasowa historia zaklęta w dziesięciu albumach studyjnych doczekała się nowego rozdziału, momentami zaskakującego, ale przede wszystkim świadomego.

Powrót po latach milczenia zawsze jest próbą. Closterkeller, który od dekad wymyka się jednoznacznym definicjom powraca z premierowym materiałem po ośmiu latach studyjnej ciszy. W wywiadach Anja przyznawała, że proces tworzenia tego albumu nie należał do najprostszych, a wpływ na to miał szereg czynników: od życia prywatnego przez rotacje w składzie, aż do nowego spojrzenia na własną twórczość. W efekcie otrzymujemy płytę intymną, świadomą, bezbronnie szczerą. Ta wieloletnia przerwa stała się artystycznie ożywcza, a sam zespół musiał na nowo ustalić własny puls. I on odbija się echem na całym albumie.

 

Równolegle do tych wewnętrznych przemian Closterkeller pozostawał aktywny koncertowo. Trasy, jubileuszowe występy i festiwale podtrzymywały więź z publicznością. To wtedy pojawiła się zapowiedź nowego etapu – najpierw nieśmiało, później coraz wyraźniej – zwłaszcza gdy grupa zaprezentowała „Cień wilka”. Słychać, że jest to muzyka pisana z myślą o tym, by jej koncertowa wersja nie odbiegała od tego co w studiu. Emocje wylewające się z każdej poszczególnej kompozycji tak naprawdę można udźwignąć dopiero wtedy, gdy przepracuje się je w ciszy. Tytuł „Argento” czyli srebro okazał się metaforą tego, co kruche i trwałe jednocześnie, metalu miękkiego, ale odpornego na czas. Tak pomyślany album, bez pośpiechu, z dużą świadomością własnej tożsamości mógł powstać tylko po latach pełnych zmian.

 

zdj. materiały promocyjne

 

„Argento” to zbiór dopracowanych piosenek, które dopiero razem układają się w całość, choć nie aspirują do roli albumu koncepcyjnego. To także jedna z najdojrzalszych propozycji zespołu od lat. Próżno szukać tu złożonych aranżacji, najważniejsza jest tu prawda i sceniczny oddech. To nie jest płyta w klasycznym gotyckim stylu, choć ten charakterystyczny mrok pulsuje gdzieś tam w tle cały czas. To raczej emocjonalna opowieść podszyta mrokiem, ale nie zanurzona w teatralnym geście. To płyta, która nie szturmuje słuchacza, tylko otwiera się powoli, badając czy wpuścić go dalej.

Najsilniej działają kompozycje, w których Closterkeller pozwala melodii spokojnie rozwinąć się w przestrzeni. „Cień wilka” pełni tu rolę swoistej bramy — jego puls, prosty, ale sugestywny riff i refren utkany z napięcia sprawiają, że jest to utwór prowadzący, niosący na barkach ciężar całej płyty. Z kolei „Mój sen srebrny” uderza już inną emocją: bardziej liryczną, bardziej wrażliwą, chwilami marszową, jakby przechadzającą się po wspomnieniach. Na drugim biegunie stoi „Marina von Hoche”, kompozycja o aurze niemal literackiej. Słychać tu wijące się gitary, lekko psychodeliczny puls i wokal Anji prowadzą tu opowieść, która bardziej snuje się w wyobraźni, niż faktycznie rozgrywa w czasie. To jedne z tych momentów, kiedy Closterkeller pokazuje, że potrafi opowiadać nie tylko dźwiękami, ale i nastrojem.

 

 

Choć „Argento” jest bardzo udaną płytą, zdarzają się tu fragmenty mniej wyraziste. „Popiół” buduje bardzo sugestywny klimat, choć chwilami zdaje się utrzymywać go zbyt długo, jakby potrzebował jednego mocniejszego akcentu, który domknąłby jego dramaturgię. „Koniec czasu” natomiast, choć tematycznie silny i niewątpliwie przejmujący, pozostawia niedosyt. Niedosyt, który pozostawia, wynika z intuicji, że tkwi w nim jeszcze przestrzeń, którą zespół mógłby rozwinąć szerzej. Całość zamyka tytułowe „Argento”, dwuminutowa miniatura, bardziej refleksja niż kompozycja, tak jakby ostatni błysk światła odbity w metalu, zanim zapadnie cisza.

 

Finalnie „Argento” zostawia po sobie wrażenie albumu, który paradoksalnie nie chce być żadną rewolucją. To bardziej osobista deklaracja zespołu: jesteśmy, wracamy, mamy wam jeszcze coś do opowiedzenia. Closterkeller nie goni za trendami, nie próbuje także kopiować dawnego siebie, raczej redefiniuje się na nowo, od środka, zachowując delikatność i świadomość. Swoistym pomostem między tym co było, a tym co jest pozostaje nazywanie tytułów albumów od kolorów. „Argento” zostaje ze słuchaczem na dłużej, jak srebro, które z upływem lat matowieje tylko po to, by później można było odkryć jego blask z jeszcze większą czułością.

 

Szymon Pęczalski

 

Pamiętajcie, żeby wspierać swoich ulubionych artystów poprzez kupowanie fizycznych nośników, biletów na koncerty oraz gadżetów i koszulek.

 

 

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Ten post ma jeden komentarz

  1. Dominik Żyro

    Zgadzam się w pełni. Świetną, dojrzała robota. Gratulacje.

Dodaj komentarz

IKS

SztukMix - Strona poświęcona szeroko pojętej sztuce

© SztukMix 2020