IKS

Lunatic Soul – „The World Under Unsun” [Recenzja] wyd. Mystic Production

Od chwili, gdy gdzieś w eterze usłyszałem tytułowy utwór, wydany jako pierwszy singiel, wiedziałem, że będę czekał na nowe dzieło Lunatic Soul. „The World Under Unsun” ma wszystko, co lubię w twórczości tego projektu: transowy vibe, przestrzenny, a jednocześnie organiczny klimat oraz przede wszystkim świetne melodie. Ósma w dyskografii LS płyta jest bardzo reprezentatywna dla całego przedsięwzięcia; w zasadzie stanowi rekapitulację niemal wszystkich wątków rozwijanych przez lata pod tym szyldem. Jako album dwupłytowy, niemal dziewięćdziesięciominutowy, nie nuży – przeciwnie, wciąga od początku do (niemal) końca.

Drugi singiel, „The Prophecy”, tylko mnie w tym oczekiwaniu utwierdził. Oparty na autocytacie z „Battlefield” z płyty Fractured – gdzie motyw pojawia się jedynie epizodycznie – tutaj stanowi oś utworu i pokazuje, jak pięknie można rozwinąć prosty klawiszowy temat (polecam uwadze rolkę kompozytora na ten temat) w pełny, wielowarstwowy utwór.

 

Kończąca płytę prosta ballada na pianino i głos, „The New End”, będąca trzecim singlem, nieco mnie ostudziła, a może raczej zaskoczyła. To utwór bardzo niesinglowy. Mariusz Duda wspominał w wywiadach, że to jedna z najpiękniejszych ballad, jakie stworzył. Cóż – moim zdaniem do „Conceiving You” czy choćby „Torn in Two” z omawianej płyty ten utwór nie ma żadnego podjazdu. Jest dość mało wciągający, choć niewątpliwie ważny z czysto tekstowego, osobistego powodu. Niemniej sam ruch, by promować album właśnie tym utworem, uważam za odważny.

 

 

Zatem pierwszy i ostatni utwór poznaliśmy przed premierą płyty. Co zatem kryje się w środku? Dużo znanych z arsenału Mariusza Dudy środków. Natchnione wokale i wokalizy wplecione w transowe rytmy i riffy – raz masywne, innym razem bardziej stonowane, oparte na nieprzesterowanym basie. Esencją lunatykowania jawi się prawie dwunastominutowy „Mind Obscured, Heart Eclipsed”, gdzie mnogość pomysłów oraz zmiany tempa i nastroju wręcz oszałamiają. To, co było wyróżnikiem repertuaru Lunatic Soul – rozbudowane „analogowe”, czasem egzotyczne instrumentarium – tym razem ustąpiło miejsca dęciakom (jak we wspomnianym „Mind Obscured, Heart Eclipsed”). I trzeba przyznać, że brzmi to bardzo smakowicie, choćby solo saksofonu w „Hands Made of Lead”, przywodzące na myśl „Us and Them” z The Dark Side of the Moon.

Album zawiera jeszcze dwie niemal równie długie kompozycje: „Game Called Life”, z bardzo „ejtisowymi” syntezatorami przywołującymi czołówkę programu Sonda, oraz „Self in Distorted Glass”. Ten drugi utwór – przedostatni na płycie – jest dla mnie jej właściwym zwieńczeniem. Ma wszystko, czego potrzeba do perfekcyjnego podsumowania: bogactwo i moc partii wokalnych (od szeptu po wysokie refreny), obfitość motywów i kojący szum fal na wyciszeniu. Za stronę bardziej liryczną odpowiadają „Torn in Two” (jeden z dwóch najpiękniejszych utworów na płycie – aż żal, że tak krótki), omawiany wcześniej „The New End”, „Good Memories Don’t Want to Die” oraz „Confessions”. Właśnie w tych utworach najmocniej czuć osobisty charakter albumu – zwłaszcza w warstwie tekstowej: od poczucia znużenia obraną ścieżką (artystyczną? życiową?) w początkowym utworze tytułowym, przez mierzenie się z upływem czasu i własnymi demonami, po zapowiedź nowego rozdania.

 

zdj. materiały promocyjne

 

Czego natomiast tu nie ma? Właściwie poza „Ardour” trudno znaleźć kontynuację folkowego kierunku obranego na Through Shaded Woods. A i w tym utworze wrażenie „folkowości” skręca raczej w stronę orientalizmów, jakby wyjętych z dwóch pierwszych albumów. Niewiele jest też czysto instrumentalnych pomysłów – tylko „Parallels” jest w pełni instrumentalny i, choć nie przeszkadza, również nie zapada szczególnie w pamięć. Płyta jest bardzo piosenkowa, zrównoważona między typowym dla LS transem, dynamiką a balladowością i melancholią. Z tego powodu to jeden z bardziej przystępnych albumów projektu.

Pomimo długości płyta pozostaje dość równa (może poza „Parallels” i „The New End”, o które można by ją – na upartego – skrócić). Jeśli więc ktoś miałby zacząć swoją przygodę z Lunatic Soul, ten album jest doskonałym wyborem. A ci, którzy znają i lubią, odnajdą tu znany klimat i solidną porcję lubianej muzyki, bo przecież – cytując klasyka – „podobają się melodie, które już raz słyszałem”. Zwłaszcza gdy są nowe.

zdj. materiały promocyjne

 

Mam wrażenie, że kiedy Lunatic Soul rozpoczynało swój byt, było trochę kameralną odtrutką na potężniejący sound Riverside. Pierwsza płyta trafiła na okres między Rapid Eye Movement a Anno Domini High Definition. Twórczość obu projektów żyła własnym życiem, z czasem jednak pojawiało się coraz więcej punktów wspólnych. Na niektórych późniejszych płytach Riverside można znaleźć utwory, które pasowałyby do obecnej odsłony Lunatic Soul. Z kolei tu – na nowym albumie – niektóre riffy czy całe kompozycje mogłyby bez trudu trafić do riversajdowych neoprogów („Loop of Fate”, „Monsters”, „Hands Made of Lead”). Takie „Prophecy” czy „Confessions” z kolei mogłyby spokojnie znaleźć się na F.E.A.R. lub Wasteland.

 

Zastanawiam się więc, jaki jest dalszy sens istnienia projektu. Kończący płytę „The New End” zdaje się być symbolicznym pożegnaniem. Ja jednak wolę, gdy w tytułowym utworze Mariusz Duda śpiewa:

I’ve been walking these worn paths
For so long I’ve lost my ardour
But now, I am primed
I crave to rise beyond confines

Ta płyta dowodzi jego wysokiej formy i szkoda byłoby, gdyby okazała się ostatnią. Jeśli jednak to ma być koniec Lunatic Soul, to tym albumem Duda wystawia sobie wzorcowy pomnik.

 

 

Michał Straszewicz

 

 

Pamiętajcie, żeby wspierać swoich ulubionych artystów poprzez kupowanie fizycznych nośników, biletów na koncerty oraz gadżetów i koszulek.

 

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz