Meksykańskie zespoły nie chcą ostatnio opuścić mojej audiosfery. W stonerze oraz sludge z tego kraju jest jakiś unikatowy feeling, którym wprost emanują muzycy, sprawiając iż słucha mi się tego z najczystszą radością. Na kanwie tych poszukiwań odkryłem młody zespół Heidrún, który niedawno wydał swój pełnoprawny debiut „Entropía”.
Formacja z miasta stołecznego Meksyk wprost zachwyca świeżością oraz różnorodnością w swoich utworach. Rdzeniem brzmienia formacji jest stoner metal oraz szorstki wokal którego spodziewałbym się raczej po zespole wykonującym sludge metal. W tą solidną bazę zespół wrzuca całą masę chwytliwych melodii, psychodeli oraz pustynnego bluesa. Nie zabraknie tutaj również kombinowania z tempem czy klimatem przewodnim. Wszystko brzmi ciężko, grubo oraz soczyście, zatem jak najbardziej warto się przygotować na muzyczną ucztę.
Na debiutancki album składa się 10 treściwych utworów (wliczając intro), które ukazują różne oblicza psychodelicznej stonerowej zabawy na ciężko. Intro świetnie wprowadza w nastrój tajemnicy. „Dalila” buja bez żadnej litości oferując wolniejsze tempo i soczyste riffy oraz rytualny nastrój. „Dominograma” to utwór bardziej żwawy i melodyjny, ale niebojący się też połamanych melodii, psychodeli, bluesa czy zagęszczenia klimatu. Charczący wokal pięknie kontrastuje tą chrupiącą, ale melodyjną stonerową muzę.

„Disania” to stoner/doomowa zabawa bluesem, przy której nogi same chodzą kiedy gruzuje, natomiast gdy muzycy odpinają wrotki i wkraczają w kompletną psychodelę to aż można doznać transcendencji. „Solar” to nieco bardziej punkowe i dynamiczne podejście do grania gruzu, w którym nie brakuje kombinowania z tempem oraz rytmem a riffy są radośnie psychodeliczne. Niezwykle motywujący do życia utwór.
„Artemisa” to kolejny żwawy utwór w którym perkusja wybija rytualny beat, gitara raz skupia się na wyższym raz na niższym rejestrze, bas pięknie buczy. Do tego wszystkiego instrument dęty oraz klawisze dodają bluesowego sznytu. Świetnie pobudza wyobraźnię. „Hormigralia” to kawałek bardziej szorstki i cięższy, ale nie brakuje w nim psychodelicznych twistów oraz oscylowaniem między przestrzenią a gęstością. „Galeón Negro” to świeżutka dostawa buczącego fuzzem gruzu z riffami które bujają. Da się w tym wyczuć nieco złowieszczej, psychodelicznej aury, ale nie zabraknie też chwytliwych melodii. „Gravitar” to buczący, ale melodyjny utwór, który koncentruje się na niskich dźwiękach i ciężarze, ale też psychodelicznych oraz pobudzających wyobraźnię przejściach i wstawkach. Zwieńczający płytę Karnak to utwór na wskroś melancholijny, z melodyjnym kobiecym wokalem w dość gotyckim klimacie. Niezłe przełamanie klimatu na koniec albumu. Piękny kawał emocjonalnego grania wzbogacony gruzem.
Co tu dużo mówić: skoro już debiut jest tak mocarnym wejściem w świat muzyki to czekam z niecierpliwością na kolejne wydawnictwo od zespołu. Na razie sobie jeszcze będę katować Entropię. Rzadko kiedy leci tylko raz.
Marek Oleksy ( Gruz Culture Propaganda )