IKS

Scorpions – „From the First Sting” ”[Recenzja], wyd. BMG

scorpions-recenzja

19 albumów studyjnych, 6 koncertowych, 29 kompilacji, miliony sprzedanych płyt i niezliczona rzesza fanów na całym świecie. Scorpions – bo to o nich mowa – to jeden z największych zespołów w historii europejskiego rocka, a zarazem taki, który w sercach Polaków zajmuje miejsce absolutnie wyjątkowe. Kto z nas nie zna „Wind of Change”, nieoficjalnego hymnu przemian demokratycznych w Europie Wschodniej. To zawsze będzie „nasza” piosenka. Utwór, który zdefiniował całe pokolenie. Grano go wszędzie: w radiu, na weselach i szkolnych dyskotekach. Katowano do tego stopnia, że niejeden słuchacz (w tym ja) słysząc charakterystyczne gwizdanie mógł mieć odruch wymiotny! Jednak jego popularność miała jedną istotną zaletę – przyczyniła się do tego, że miliony statystycznych słuchaczy zwróciło uwagę nie tylko na dorobek Scorpions, ale też na inne gitarowe zespoły. Na przełomie milenium formacja cieszyła się już tak dużą popularnością, że na ich koncert na podkrakowskim lotnisku Pobiednik przyszło 700 000  ludzi. Kto by wtedy pomyślał, że trzy lata później do Scorpions dołączy pochodzący z oddalonej zaledwie o 30 kilometrów od tego miejsca Wieliczki, basista Paweł Mąciwoda. Od tego momentu więź między Scorpions a Polską stała się jeszcze silniejsza. Dziś to chyba najbardziej „polski” z tych wielkich rockowych zespołów, które dalej są aktywne i ciągle nagrywają płyty (i nieważne, jakie by one nie były). W 60. rocznicę istnienia w ręce fanów trafia wyjątkowa kompilacja – „From the First Sting”. I jest to idealny moment na to, by przypomnieć sobie najważniejsze momenty z bogatej dyskografii formacji i odkurzyć kilka zapomnianych perełek. Dla mnie to wydawnictwo było też pretekstem do prześledzenia burzliwej historii formacji, która przez te sześć dekad miała równie wiele wzlotów, co upadków.

 

 

1965 – 1975 : Z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach

Kompilację otwiera utrzymany w stylistyce rocka psychodelicznego i progresywnego utwór „In Search of the Peace of Mind”. To jedyna kompozycja z debiutanckiego albumu “Lonesome Crow” z 1972 roku, jaka znalazła się na kompilacji „From the First Sting”. Warto pochylić się nad tym utworem, ponieważ znacząco odbiega on od późniejszych, najbardziej rozpoznawalnych dokonań zespołu (z lat 80.). Stanowi on swoiste preludium do wieloletniej bogatej historii formacji, która w kolejnych dekadach miała podbić światową scenę rockową. Cofnijmy się więc do roku 1965, kiedy to 17-letni Rudolf Schenker założył w Hanowerze zespół, który z czasem przyjął nazwę Scorpions i pod nią jest znany do dziś. Początkowo historia formacji toczyła się tak, jak dziesiątek innych zespołów. Przetasowania w składzie, koncerty w małych klubach, próba odnalezienia własnej drogi i przebicie się do szerszej publiczności. Znaczący okazał się przełom lat 60. i 70., kiedy to do grupy dołączyli wokalista Klaus Meine (w zespole aż po dziś!), a później gitarzysta Michael Schenker (młodszy brat Rudolfa). Michael, pomimo młodego wieku – zaledwie 15 lat w chwili nagrywania “Lonesome Crow” miał kluczowy wkład w proces twórczy i końcowe brzmienie albumu. Właśnie „In Search of the Peace of Mind” było jedną z pierwszych kompozycji, jaką kiedykolwiek skomponował. Jak możemy wyczytać w licznych wypowiedziach młodszego z braci Schenker, przez długie lata miał (i chyba dalej ma) ogromny żal do kolegów z zespołu za brak należytego uznania na liście płac “Lonesome Crow”, a w szczególności „In Search of the Peace of Mind”, które jest opisywane jako „skomponowane przez Scorpions”, a z czym wyraźnie nie zgadzał się Michael.

 

Foto. Materiały Promocyjne

 

„Lonesome Crow” był prawdziwym krokiem milowym w karierze Scorpions. Momentem, w którym młody zespół z Hanoweru mógł wreszcie zagrać na większych scenach. Wkrótce po wydaniu albumu grupa wyruszyła w trasę promującą krążek, a dodatkowy rozgłos w kraju miał im zagwarantować występ w roli supportu brytyjskiego zespołu UFO. Nikt jednak nie przypuszczał, że ta współpraca mogła doprowadzić do rozpadu grupy. Los chciał, że przed rozpoczęciem tournée po Niemczech, UFO straciło gitarzystę. Należy dodać, że grali wtedy zawrotną ilość 25(!) koncertów tylko w tym jednym kraju. Plotka głosi, że Bernie Marsden (właśnie ten gitarzysta) zgubił paszport, przez co spóźnił się na prom do RFN. Jak było naprawdę, tego pewnie nigdy się nie dowiemy. Do Niemiec w każdym razie nie dotarł. Żeby ratować sytuację i nie wyłożyć trasy, koledzy z UFO zdecydowali się wypożyczyć na zastępstwo młodziutkiego Michaela Schenkera, który jednego wieczoru miał grać dwa sety. Brytyjczycy szybko zwrócili uwagę na jego niesamowity talent i na koniec tournée padła propozycja, żeby to właśnie on dołączył do ich zespołu na stałe. Propozycja była zbyt kusząca, by ją odrzucić. W szczególności, że jego relacja ze starszym bratem była lekko mówiąc szorstka. Michael bez wahania rzucił wszystko i opuścił Scorpions, by zostać nowym gitarzystą UFO. Odejście młodszego z braci rozbiło Scorpions, jednak Rudolf Schenker i Klaus Meine nie zamierzali się poddać. Wkrótce udało im się zebrać nowy skład (z gitarzystą Uli Jonem Rothem na czele), a efektem tego odrodzenia był drugi album studyjny – „Fly to the Rainbow”. Na kompilację trafiły dwa nagrania z tego okresu. „Speedy’s Coming” i „This Is My Song”. Ten drugi w wersji live zarejestrowany 9 listopada 1973 roku na Rock & Pop. Album stoi w rozkroku pomiędzy rockiem progresywnym a bardziej przystępnym hard rockowym brzmieniem. Można to traktować zarówno jako wadę, jak i zaletę! To nowe podejście słychać w wybranych na kompilację kompozycjach. Drugi w kolejności studyjny album Scorpions wyróżnia jeszcze jeden szczegół… Bardzo specyficzna okładka, która przedstawia… nie podejmę się jej opisania – bo w sumie nie wiem, co to może być…, ale jak jej nie znacie to koniecznie sprawdźcie, bo tego się nie da odzobaczyć (tutaj)

 

1975 – 1979 : Hard Rockowe początki – czyli Scorpions jakiego pewnie nie znacie, a powinniście !

Jeżeli „Fly to the Rainbow” był w pewnym sensie płytą przejściową, to wydana 2 lata później „In Trance” to nowe rozdanie pełną gębą. Z tego wydawnictwa na kompilację trawiły aż dwa utwory. Pierwszy, tytułowy – „In Trance” łączyła spokojną melancholijną zwrotkę i przebojowy, energiczny, zapadający w pamięci refren. Całość utrzymana w hard rockowym klimacie jest zwieńczona efektowną solówką Uli Jona Rotha, który otwarcie fascynował się Hendrixem. Drugi utwór skomponowany na „In Trance”, jaki trafił na kompilację to „Top of the Bill”, które tym razem dostajemy w wersji live. Nagranie pochodzi z pierwszej w historii koncertówki Scorpions – „Tokyo Tales” i został zarejestrowany w Nakano Sun Plaza w Tokio podczas trasy koncertowej w 1978 roku.

 

Na In Trance” Scorpions złapali wiatr w żagle, więc nic dziwnego, że nie kazali swoim fanom długo czekać na kolejny album. Wydany rok później „Virgin Killer” stanowił z jednej strony ich próby ekspansji na rockowej scenie (status złotej płyty w Japonii), a z drugiej – powolne przesuwanie się w stronę cięższego, bardziej agresywnego brzmienia. Na omawianej kompilacji znalazł się tylko jeden utwór z tego okresu – „Pictured Life” – dynamiczna kompozycja z wyrazistym riffem i pełnym energii wokalem, która doskonale oddaje ówczesny charakter zespołu. Nie sposób jednak mówić o „Virgin Killer” bez wspomnienia o jego okładce. W historii Scorpions nie brakowało kontrowersyjnych grafik, lecz nigdy wcześniej (ani później) nie posunęli się tak daleko. Fotografia przedstawiająca nagą dziewczynkę, której ciało częściowo zasłania pęknięte szkło, miała – według pomysłodawcy, Steffana Böhle z RCA Records – symbolizować „utraconą niewinność” w kontekście tekstów utworów. W praktyce jednak wywołała falę protestów i oskarżeń o przekraczanie granic dobrego smaku, a nawet promowanie pedofili, a kontrowersje te ciągnęły się za zespołem jeszcze przez wiele lat. W końcu nie bez powodu zyskała miano jednej z najbardziej kontrowersyjnych okładek w historii muzyki.

 

Foto. Materiały Promocyjne

 

Wydany w 1978 roku album „Taken by Force” był ostatnim studyjnym krążkiem na jakim zagrał gitarzysta Uli Jon Roth, tym samym zamykając pewien rozdział w historii grupy. Tym razem poszło o wizję artystyczną. Uli preferował utrzymanie dotychczasowego brzmienia zespołu czy nawet dużo śmielsze eksperymenty z cięższą muzyką, natomiast Meine i Schenker skłaniali się ku bardziej przystępnemu, komercyjnemu kierunkowi. Miało to sprawić, że Scorpions staną się bardziej zauważalni na innych muzycznych rynkach (w tym czasie największe sukcesy święcili głównie w Japonii). Różnice w wizji artystycznej prowadziły do licznych spięć i nieprzyjemności. Jak potoczyłaby się dalej historia Scorpions, gdyby Roth przeforsował swoją wizję? Mogłoby być naprawdę ciekawie… Jednak jak wiemy, tak się nie stało. Na pocieszenie warto zwrócić uwagę na kompozycję „The Sails of Charon”,  jedyny rodzynek z tego albumu, jaki trafił na album, ze świetnym riffem i obłędną solówką. Pokazują one gitarowy kunszt Rotha i to, jak jego upór w realizowaniu własnych pomysłów ukształtował brzmienie zespołu tamtych lat.

 

1979 – 1990 : Wreszcie dostaliśmy to czego chcieliśmy !

Wydany w 1979 roku „Lovedrive” pokazuje, że plan, jaki mieli na zespół Meine i Schenker, udało się wdrożyć lepiej niż dobrze. Po latach starań nareszcie udało się osiągnąć wymarzony cel – sukces komercyjny na międzynarodowej arenie. I przygotować sobie bardzo dobre podwaliny do zdobycia Ameryki (55. miejsce na liście Billboard w USA)… Miejsce Rotha zajął Matthias Jabs, który gra w zespole do dzisiaj… jak widać, jemu nie przeszkadzało wygładzenie i komercjalizacja brzmienia. Na kompilację z tego albumu trafiły dwie klasyczne ballady, czyli „Holiday” i „Always Somewhere”. Czyli sto procent Scorpions w Scorpions. Ten drugi kawałek pojawił się aż dwukrotnie – w wersji studyjnej i akustycznej, zarejestrowanej w Lizbonie w lutym 2001 roku.

 

Cofnijmy się jednak na chwilę do roku 1973, bo postać Michaela Schenkera, który w tamtym roku opuścił Scorpions, w kontekście „Lovedrive” ma dość spore znaczenie. Przez te kilka lat spędzonych ze swoją ówczesną formacją UFO, zdążył nagrać pięć wyśmienitych albumów, w tym ten dla mnie najważniejszy „Phenomenon”. Z czasem Michael zaczął mieć wybitnie dość atmosfery panującej w UFO. Złożyło się na to wiele czynników. Epizod depresyjny, uzależnienie od narkotyków i alkoholu, a przede wszystkim pogłębiający się konflikt z wokalistą Philem Moggiem. Podczas trasy po Stanach, po wydanym w 1978 roku albumie „Obsession”, bywało tak ostro, że miało dochodzić do rękoczynów. Schenker zdecydował się odejść z UFO (lub jak twierdzi druga strona – został z niego wyrzucony), spakował manatki i wrócił ze Stanów do rodzinnych Niemiec. Nie zgadniecie, gdzie trafił? Prosto do studia nagraniowego, gdzie Scorpions w odświeżonym składzie nagrywali swój szósty album „Lovedrive”. I tak dostaliśmy jedyny w historii album Scorpions nagrany przez trzech gitarzystów. Co więcej, jakimś cudem Rudolf i Michael nie pozabijali się, ładnie dzieląc obowiązki pomiędzy siebie i Matthiasa Jabsa. Na kompilacji usłyszymy gitarę prowadzącą Michala w „Holiday”, w którym na szczególną uwagę zasługuje ostrzejsza końcówka. Szkoda, że ten krótki epizod młodszego z braci Schenker ze Scorpions, skończył się równie szybko jak zaczął.

 

Foto. Materiały Promocyjne

 

Na wydanym rok później „Animal Magnetism” zespół (już bez młodszego z braci Schenkerów) kontynuował swój desperacki, a zarazem mozolny bój o szczyty list przebojów,  tym razem awansując o trzy oczka wyżej na liście Billboard niż w przypadku „Lovedrive”. Otrzymaliśmy materiał jeszcze bardziej przebojowy, na którym nie zabrakło zarówno ckliwych ballad, jak i obowiązkowych cięższych utworów. Na kompilacji znajdziemy jedno i drugie: przesłodzoną „Lady Starlight”, pełną orkiestrowych wstawek – co samo w sobie stanowi nie lada ciekawostkę – oraz znacznie ciekawsze „The Zoo” z zadziornym riffem gitarowym i intrygującym tekstem nawiązującym do 52. ulicy w Nowym Jorku. Wracając do okładek, to przy „Lovedrive” i „Animal Magnetism” po raz kolejny nie obyło się bez kontrowersji. Określono je mianem seksistowskich i prowokacyjnych, z czym trudno się nie zgodzić. Co ciekawe, obie z tych prac wykonał Storm Thorgerson, bliski przyjaciel Pink Floyd i twórca większości grafik zdobiących ich płyty z „Dark Side of The Moon” ,„Wish You Were Here” i mojej ulubionej „A Momentary Lapse of Reason” na czele!

 

Kolejne dwie kompozycje „No One Like You” i „ When The Smoke Is Going Down” oryginalnie pochodzące z albumu „Blackout”, pokazują, że Scorpions doskonale odnaleźli się w bardziej przystępnej (komercyjnej) rockowej estetyce. Pierwszy z nich to wręcz klasyczny stadionowy hard rock początku lat 80. Dowodem na to jest fakt, że podbił on serca fanów i zdobył 1. miejsce na US Mainstream Rock Billboard. Natomiast wieńcząca „Blackout” kompozycja „ When The Smoke Is Going Down” często uważana jest za jeden z bardziej subtelnych i emocjonalnych utworów w dorobku Scorpions. Zaiste jest to jedno z lepszych zakończeń w całej dyskografii Scorpions i nic dziwnego, że trafiło na kompilację. Za kulisami powstania albumu kryje się z jednej strony niezwykle ciekawa, ale też i dramatyczna historia: Klaus Meine z powodu poważnego zapalenia gardła, niemal stracił głos, a jego przyszłość wokalna wisiała na włosku. Przez chwilę zespół współpracował z Donem Dokkenem (zbieżność z formacją Dokken nie jest przypadkowa) jako tymczasowym wokalistą, ale jego udział ograniczył się tylko do demo. Po ciężkiej walce o zdrowie, dwóm operacjom i skomplikowanej terapii, Meine odzyskał głos, a jego charakterystyczny wokal stał się fundamentem sukcesu „Blackout”.

 

No i dochodzimy do punktu kulminacyjnego złotego okresu Scorpions, płyty „Love at First Sting”. Żelazny klasyk lat 80 wypełniony hitami takimi „Rock You Like a Hurricane” czy „Still Loving You, które powinien znać każdy fan klasycznego rocka i których wprost nie może zabraknąć na żadnej kompilacji Scorpions. O tym, jak ważny jest ten album, może świadczyć fakt, że zarówno jeden jak i drugi utwór dostajemy w dwóch wersjach – studyjnej i live. Ten drugi powstał przy udziale skrzypaczki Vanessy Mae. Nagranie zarejestrowano podczas występu we francuskim programie telewizyjnym Taratata. Do tej pory dostępne było wyłącznie jako wideo na YouTube z licznikiem odtworzeni przekraczającym liczbę 100 milionów. W kontekście albumu zawierającego największe hity, jego obecność jest jak najbardziej uzasadniona. Jakby komuś było mało, na dokładkę dostajemy trzeci w kolejności singiel promujący tamten ikoniczny krążek – „Big City Nights”.

 

 

Pomiędzy wydaniem „Love at First Sting”, a drugim w kolejności najważniejszym komercyjnym osiągnięciem w dyskografii Scorpions, czyli „Crazy World”, minęło ładnych kilka lat, tysiące kilometrów w trasie i setki zagranych koncertów oraz jeden mniej udany album studyjny. To że odbiega on jakościowo od pozostałych wydawnictw Scorpions z tego okresu, nie znaczy, że źle radził sobie na listach sprzedaży – wręcz przeciwnie! Czy wydany w 1988 roku krążek to faktycznie najgorsze wydawnictwo z tamtego okresu? Ja bardziej traktuję go jako pomnik pewnej epoki – bo umówmy się, że końcówka lat 80 ociekała kiczem… i taki właśnie on jest. Scorpions jednak nie odcięli się od „Savage Amusement”, a na kompilacji trafił jeden kawałek z tego okresu, czyli „Believe in Love”. Muzyka do niego powstała jednak ponad dekadę wcześniej podczas sesji do „Taken by Force”. Wersję demo tego utworu można nawet znaleźć na wydaniu deluxe tego krążka. To faktycznie nieco bezbarwna ballada i możliwe, że właśnie dlatego jej szkielet przeleżał w szufladzie aż 10 lat…

 

No i wreszcie dochodzimy do albumu, od którego swoją przygodę ze Scorpions rozpoczęły tysiące Polaków (i nie tylko). „Crazy World” to płyta, którą większość z nas doskonale pamięta, czy tego chce, czy nie. W latach swojej świetności „Wind of Change” (a co za tym idzie – cały krążek) zdominował radiowy eter i trudno było od niego uciec. Przy okazji tego tekstu i po latach przerwy sięgnąłem po „Crazy World” ponownie i muszę przyznać, że to naprawdę solidny rockowy album – pełen soczystych riffów, chwytliwych melodii i szczerych emocji. Mam wrażenie, że dawniej jego odbiór utrudniała wszechobecność „Wind of Change”, które przyćmiło resztę materiału. Dlatego warto dziś posłuchać całości jeszcze raz, bez uprzedzeń i z otwartą głową.

 

Za produkcję płyty odpowiadał Keith Olsen, znany m.in. ze współpracy z Ozzym Osbournem przy „No Rest for the Wicked”. Ten wybór nie był przypadkowy – jego doświadczenie w pracy z cięższym brzmieniem wyraźnie słychać w końcowym efekcie. Jeśli chodzi o zestawienie utworów na kompilacji, obecność „Wind of Change” była oczywiście nieunikniona. Natomiast wybór drugiej ballady – „Send Me an Angel” – można uznać za mniej trafiony. W jej miejsce znacznie lepiej sprawdziłby się otwierający album, dynamiczny „Tease Me, Please Me”, który lepiej oddaje ducha całego „Crazy World”, czy jakikolwiek bardziej energiczny kawałek.

 

1991 – 2025 Próbujemy dalej, w końcu znowu musi nam się udać!

Zanim w 1993 roku Scorpions wydali album „Face the Heat” doszło do istotnych zmian w składzie. Francis Buchholz opuścił grupę w 1992 roku po kontrowersjach dotyczycących kwestii zarządzania zespołem. Scorpions nabrali wody w usta, ale biorąc pod uwagę, że od lat był on odpowiedzialny za stronę finansową, oskarżenia o malwersacje podatkowe wydają się być jak najbardziej prawdopodobne. Wracając do płyty… Nagrany już w nowym składzie „Face the Heat” to świetnie wyprodukowany album. Należy pamiętać, że były to czasy, kiedy grunge zdominował rynek muzyczny, wypierając klasyczny (hard) rock na rubieże zainteresowania masowego odbiorcy. Mimo to Scorpions pokazali, że na tym poletku dalej mają wiele do powiedzenia. „Face the Heat” łączy heavy metalowe riffy z melodyjnymi refrenami, a do tego przemyca ważne tematy społeczne i osobiste. Ballada „Under The Same Sun” to według mnie kiepska reprezentacja i na jej miejsce można było wybrać znacznie lepsze kawałki… Jeżeli ten tytuł nic wam nie mówi, ale w latach 90. co poniedziałek zasiadaliście do polsatowskiego megahitu to gwarantuje, że z pewnością ją słyszeliście i to nie raz. „Under the Same Sun” pojawił się w napisach końcowych do filmu „Na zabójczej ziemi” ze Stevenem Seagalem. Co ciekawe, zdobył on za ten film Złotą Malinę dla najgorszego aktora… a Scorpions mieli nominację do tej niechlubnej statuetki w kategorii najgorsza piosenka… Serio można było wybrać inny utwór na tę kompilację. Z punktu widzenia polskich fanów, album będzie istotny jeszcze z jednego powodu. To właśnie na trasie promującej „Face the Heat” Scorpions po raz pierwszy zawitali do Polski. Zagrali pod koniec września 1993 roku w Warszawie na Kortach Tenisowych Legii. A w pięciu utworach wystąpił z nimi nie kto inny, jak Michael Schenker.

 

Foto. Materiały Prasowe

 

Dwie kolejne płyty, czyli „Pure Instinct” oraz „Eye II Eye, to w gruncie rzeczy desperacka próba utrzymania zainteresowania fanów za wszelką możliwą cenę. Zespół sięgał na nich po różne środki – od łagodzenia brzmienia i wypełniania albumu balladami (jest w tym jakaś logika, bo przecież to właśnie one sprzedawały się najlepiej), po próby przypodobania się młodszemu odbiorcy poprzez flirt z elektroniką. Na „From the First Sting” znalazły się po jednym utworze z każdego z tych albumów. „Mind Like a Tree” to jeden z nielicznych fragmentów „Eye II Eye, których da się słuchać (kilka fajnych cięższych riffów, ciekawa maniera śpiewu). Natomiast „You & I”, mimo, że w połowie lat dziewięćdziesiątych zdobył pewną popularność w stacjach radiowych, dziś z perspektywy czasu prezentuje się wyjątkowo niemrawo. W 2000 roku Scorpions udało się wrócić do łask starych fanów, którzy zniesmaczeni poprzednia płytą zaczęli odwracać się od formacji. Na przełomie mileniów został wydany również album „Moment of Glory”, na który trafiły klasyczne szlagiery zespołu, wykonane z towarzyszeniem orkiestry Berliner Philharmoniker. Jak nietrudno się domyślić, na kompilację wybrano jeden z największych klasyków, czyli „Wind of Change (Moment of Glory)”… który w tej wersji brzmi jeszcze bardziej irytująco.

 

Rok 2004 przynosi nowy rozdział – zarówno w brzmieniu, jak i w składzie. Zespół wydaje album „Unbreakable”, a na stanowisku basisty pojawia się Paweł Mąciwoda – dla polskiego słuchacza będzie to zdecydowanie najistotniejsza zmiana w całej 60-letniej historii grupy. Na piętnastym studyjnym albumie – „Unbreakable”, obserwujemy powrót Scorpions do mocniejszego klasycznego brzmienia z czasów swojej największej świetności. Na „From the First Sting” dostajemy z niego tylko jeden utwór „Maybe I Maybe You”. Dla mnie jednak jest to zbyt napuszony kawałek, którego nie ratuje nawet mocniejsza końcówka. Trochę szkoda, bo można było wybrać o wiele lepsze kompozycje z tego okresu. O wiele bardziej przekonująco wypada „Humanity” z konceptualnego albumu „Humanity – Hour 1” wydanego w 2007 roku. To kompozycja pełna dramatyzmu, zmian tempa i wyczuwalnego napięcia. Oczywiście można jej wiele zarzucić, ale ma w sobie coś intrygującego… no i ten sampel na koniec.

 

Kiedy Scorpions ogłosili premierę swojego siedemnastego albumu „Sting in the Tail”, zapowiadali go jako ostatni w swojej karierze. Po zakończeniu trasy promującej krążek mieli definitywnie zejść ze sceny. Jak nietrudno się domyślić, nic takiego nie miało miejsca. „The Best Is Yet to Come”, które zamykało album i które wybrano na tę kompilację, to nostalgia przez duże „N”. Jeżeli ktoś lubi takie klimaty, będzie zachwycony. Mnie jednak nie przekonuje ta kompozycja. Chociaż trzeba przyznać, że jest idealnie wpisująca się w retorykę pożegnalnej trasy i płyty. No ale jak wiemy, ani jedno, ani drugie nie doszło do skutku… Scorpions powrócili z premierowym materiałem jeszcze dwa razy. W 2015 z niestety mocno wtórną płytą „Return to Forever” i siedem lat później, z o niebo lepszym „Rock Believer”. Na „From the First Sting” możemy posłuchać próbki obu tych płyt w postaci „House Of Cards” i energetycznego „Rock Believer”. Z tymi ostatnimi albumami wiąże się jeszcze jedna ciekawa anegdotka. W 2016 roku do Scorpions oficjalnie dołączył szwedzki perkusista Mikkey Dee. Zastąpił borykającego się z problemami zdrowotnymi Jamesa Kottaka. Fanom ciężkiego grania postać Dee jest doskonale znana. Można go usłyszeć na albumach Kinga Diamonda czy Motörhead, ale ciekawostką może być fakt, że miał on też istotny epizod w formacji Dona Dokkena – gościa, który o mało co nie zastąpił Klaus Meine na albumie „Blackout”.

 

Historia Scorpions jest równie fascynująca i złożona, jak ich bogata dyskografia. Przez sześć dekad działalności grupa przechodziła przez różne etapy artystyczne, rozwijając swoje brzmienie i styl. Choć największy sukces i międzynarodową rozpoznawalność Scorpions zdobyli dzięki power balladom, takim jak “Wind of Change” czy “Still Loving You”, to warto sięgnąć głębiej w ich muzyczne archiwum, w szczególności do psychodelicznych i hard rockowych początków. W mniej znanych utworach i albumach można odkryć prawdziwe perełki – nagrania, które pokazują pełnię ich muzycznego talentu, pasji i ewolucji. Dzięki kompilacjom takim jak ta, mamy szasnę szybko przypomnieć sobie najważniejsze dokonania formacji, jednocześnie zainspirować się do poszukiwania prawdziwych skarbów na poszczególnych albumach.

 

Grzegorz Bohosiewicz

 

Pamiętajcie, żeby wspierać swoich ulubionych artystów poprzez kupowanie fizycznych nośników, biletów na koncerty oraz gadżetów i koszulek. „From The First Sting” we wszystkich formatach, możecie nabyć tutaj 

 

 

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz