IKS

Gizmo Varillas [Rozmowa]

gizmo-varillas-rozmowa

Od niemal 10 lat dzieli się ze słuchaczami swoją wrażliwością, podnosząc na duchu intymnymi, szczerymi utworami. Wybrał artystyczną drogę pod prąd, stawiając na naturalne, organiczne brzmienie i ciepły głos, bez efektów specjalnych. Gizmo Varillas, bo o nim mowa, już 22 października wystąpi w warszawskiej Hydrozagadce (organizatorem koncertu jest Good Taste Production), gdzie promować będzie swój najnowszy album, The World in Color. W rozmowie z nami opowiedział o tym, dlaczego muzyka go zmieniła, jak pomogła mu poradzić sobie z żałobą oraz… jak to się stało, że jest wyjątkowo silnie związany z Polską.

 

Natalia Glinka-Hebel: Kiedy zaczęłam słuchać twojej muzyki, pomyślałam, że jesteś dość odważny, bo obecnie większość utworów jest pełna syntezatorów, elektroniki, czegoś, co nazwałabym efektami specjalnymi. Wszystko jest rozdmuchane, a w twoim przypadku to właściwie tylko ty i twoja gitara. Zastanawiałam się, jak trudne jest dla ciebie granie muzyki, która jest tak bardzo zredukowana, wręcz obnażona.

 

 

Gizmo Varillas: Zawsze lubiłem dość organiczną muzykę. Jestem wielkim fanem instrumentów i tego, jak brzmią w pomieszczeniu; uwielbiam na nich grać oraz doświadczać interakcji między muzykiem a instrumentem. Próba uchwycenia tego rodzaju organicznego brzmienia zawsze była dla mnie ważnym celem. W ostatnich latach stało się to jeszcze ważniejsze, zwłaszcza że często gram z muzykami na żywo. Pomogło mi to naprawdę zrozumieć energię między muzykami na scenie oraz przed reagującą publicznością. W ostatnich latach grałem na żywo tak dużo, że bez tego muzyka nie byłaby dla mnie taka sama. Zawsze zastanawiam się, jak zachować jak największą naturalność bez nadmiernej produkcji. Czuję – zwłaszcza teraz, gdy wiele utworów muzycznych wykorzystuje sztuczną inteligencję i jest bardzo nasyconych technologią – jeszcze większą potrzebę pójścia w zupełnie przeciwnym kierunku. Relacja z prawdziwym instrumentem jest dla mnie niezwykle ważna. Kiedy zaczynałem tworzyć muzykę na moim pierwszym albumie, moje zasoby były bardzo ograniczone. Miałem tylko gitarę i kilka kupionych instrumentów perkusyjnych. Narzucało mi to duże ograniczenia pod względem tego, co mogłem nagrywać i co mogłem tworzyć. Musiałem więc zrobić wszystko, co w mojej mocy, korzystając z tego, co miałem, i wykazać się kreatywnością. Wydaje mi się, że właśnie dlatego moja pierwsza płyta brzmi całkowicie inaczej niż większość albumów. Brzmi bardzo akustycznie. Myślę, że zawsze pociągał mnie ten rodzaj brzmienia. Gdybym miał taką możliwość, wolałbym nagrywać prawdziwych muzyków w studiu i uchwycić to brzmienie, zamiast wybierać bardziej syntetyczne dźwięki. Czasami różnica jest bardzo subtelna, ponieważ niektórzy są naprawdę dobrzy w tworzeniu syntetycznych dźwięków. Ale po prostu bardzo mi się to podoba. Nie chodzi tylko o dźwięk, ale o to, jak powstaje nagranie i jak wygląda ten proces. Wolę wziąć instrumenty i zagrać na nich, niż programować je myszką na ekranie. Dla mnie liczy się proces, dźwięk, energia. Stało się to częścią mnie. Myślę, że jako artysta musisz zająć stanowisko w sprawie tego, czym się zajmujesz, co reprezentujesz. Dla mnie chodzi o interakcje międzyludzkie, instrumenty i energię. Mam nadzieję, że to trafi do ludzi.

 

zdj. Sebastian Madej

 

NGH: Wydaje się, że tak, biorąc pod uwagę liczbę osób, które słuchają twojej muzyki. Ale z tego, co powiedziałeś, odnoszę wrażenie, że lubisz również występować przed publicznością, co jest dość zaskakujące, ponieważ z biografii zamieszczonej na twojej stronie internetowej wynika, że jesteś raczej introwertykiem. Jak łatwo jest ci występować przed tłumem obcych osób? Zwłaszcza że śpiewasz o trudnych doświadczeniach, trudnych sprawach – czy nie jest to dla ciebie wyzwaniem?

 

 

GV: Myślę, że granie na żywo jest dla mnie bardzo przyjemnym doświadczeniem, ponieważ to moment połączenia z ludźmi, którzy są otwarci, chętni i życzliwi. Między mną a publicznością zachodzi wymiana czystej energii i jest to piękne doświadczenie. Więc nawet jeśli uważam się za osobę bardzo introwertyczną w codziennym życiu i w swoim podejściu, i mój sposób bycia jest generalnie bardziej introwertyczny, to nadal jestem bardzo otwarty na interakcję z ludźmi. W dziwny sposób nawiązywanie tych kontaktów daje mi energię. Bardzo lubię też interakcję z zespołem i tworzenie muzyki na żywo. Nie robimy żadnych sztuczek, nie mamy podkładów ani niczego w tym stylu, a wszystko jest całkowicie na żywo. Magia tego, co robimy w danej chwili, polega na tym, że nie da się tego powtórzyć. To właśnie ta chwila. Nie zatrzymasz się i nie powtórzysz utworu, jeśli coś pójdzie nie tak. Bardzo mi się to podoba. To najlepsza interpretacja muzyki, jaką możemy w tej konkretnej chwili stworzyć. I dzielimy się nią ze słuchaczami. W pewnym sensie jest to wyjątkowa chwila. A ponieważ ludzie znają te piosenki, bardzo podoba mi się interakcja, która między nami zachodzi. Często do niej zachęcam, więc śpiewamy razem, ludzie klaszczą i tańczą. Myślę, że to przyjemne doświadczenie dla wszystkich i można dać się porwać tej energii. Naprawdę bardzo to lubię. Zwłaszcza po długich podróżach – jedziemy vanem cztery lub pięć godzin – docieramy na miejsce i wszyscy są zmęczeni, ale gdy tylko wracamy na scenę, odzyskujemy całą energię. Dzięki adrenalinie danej chwili… Wszystkie zmartwienia znikają i wieczór staje się wyjątkowy. Każda noc jest zupełnie inna. Jesteś w zupełnie innym mieście, innym miejscu. Zabrzmi to być może jak sprzeczność, ale uważam się za otwartego introwertyka. To dziwne połączenie, ale taki właśnie jestem.

 

 

NGH: Cóż, w kontekście tego, co powiedziałeś, ma to sens, ale zaskoczyło mnie, że dostrzegasz zaletę w czymś, co inni muzycy uznaliby za wadę: kiedy grasz na żywo, z wykorzystaniem instrumentów, jesteś bardziej podatny na popełnianie błędów. Dla niektórych byłby to dodatkowy powód do stresu podczas występów, a dla ciebie to raczej tworzenie określonego brzmienia w określonym momencie, co jest świetne. To tak, jakbyś dostrzegał dobre strony sytuacji, która dla innych osób mogłaby stanowić potencjalne zagrożenie. Takie wrażenie odnoszę również podczas słuchania twojej muzyki – twoje brzmienie i teksty są dość optymistyczne, mimo że – jak sam otwarcie przyznajesz – twoje życie nie zawsze było łatwe. Myślę tu szczególnie o piosence – wybacz mi wymowę – Ojos Nuevos. Przeczytałam historię tego utworu – jest naprawdę poruszająca. Zastanawiałam się, czy optymizm, który emanuje z twojej muzyki, wynika z czegoś, co nazwałbyś swoją filozofią życia. A może wynika raczej z tego, że po prostu starasz się wnosić radość do życia innych ludzi poprzez swoje nagrania?

 

 

GV: Myślę, że to coś, co rozwijałem przez całe życie. Zastanawiałem się, dlaczego mam takie a nie inne nastawienie. Łączę to z przetrwaniem. Takie podejście nabywa się, pokonując trudności życiowe. W zasadzie masz wybór. Jeśli coś ci się przytrafia, możesz przyjąć bardziej pozytywne nastawienie lub podejście, które może cię pochłonąć i wciągnąć w mroczną otchłań. Oczywiście miałem w życiu trudne chwile, kiedy wciągnęła mnie ta druga strona. A ponieważ doświadczyłem obu opcji, czuję się na tyle pewny, że mogę wyppowiadać się z nadzieją i optymizmem. Spotkały mnie w życiu chwile, kiedy nie byłem takim człowiekiem. Jako nastolatek byłem znacznie bardziej zamknięty w sobie, nie chciałem nawiązywać kontaktów ze światem, chciałem się od niego odciąć. Był to właściwie jeden z najsmutniejszych okresów w moim życiu. Myślę, że kiedy jest się młodszym, trudniej przetwarzać życie i, ogólnie rzecz biorąc, pewne sprawy. Muzyka nie towarzyszyła mi w takim stopniu jak teraz. Muzyka okazała się dla mnie sposobem wyrażania siebie, sposobem na nawiązanie kontaktu z samym sobą. Stała się także sposobem na nawiązanie kontaktu z otaczającym mnie światem. Myślę, że to właśnie dzięki muzyce udało mi się odnaleźć optymizm i nadzieję. Bardzo pomogła mi przetrwać trudne sytuacje. Kiedy byłem młodszy, nie miałem tego. Utknąłem w mrocznym miejscu. Myślę, że stało się to częścią mojej filozofii. Teraz, po niemal 10 latach zajmowania się muzyką, zaczynam otrzymywać  informacje od fanów, że pomogło im to również w ich życiu. Zawsze zastanawiam się, jak dana piosenka wpływa na innych ludzi. To uczucie będzie mi stale towarzyszyć, ponieważ ostatecznie piosenka bierze się z bardzo osobistego miejsca, ale wydaję muzykę na świat i trafia między ludzi; staje się częścią ich życia. Dlatego zawsze zastanawiam się, jak ludzie odniosą się do konkretnej piosenki. Ale ostatecznie to bardzo osobista sprawa i zawsze myślę o tym z własnej perspektywy. Na szczęście poznałem ludzi, którzy rozumieją ten przekaz i identyfikują się z tymi piosenkami. Dopóki pozostaję wierny mojemu spojrzeniu na świat i temu, jak o nim opowiadam, mam nadzieję, że fani będą identyfikować się z tą muzyką.

 

zdj. materiały promocyjne

 

 

NGH: Nazwałabym to nawet supermocą: swoją muzyką i artystyczną kreatywnością potrafisz pomagać ludziom. To naprawdę mocna rzecz – możesz wpływać na życie innych ludzi. Z mojej perspektywy to jeden z głównych powodów, dla których warto słuchać muzyki – aby czerpać pocieszenie z doświadczeń innych. Jednak nie wszyscy muzycy potrafią to robić, zwłaszcza że – mam takie wrażenie – pozytywna muzyka i pozytywne teksty często są nieco banalne. Ludzie zazwyczaj słuchają tekstów o, nie wiem, złamanych sercach i smutnych rzeczach, smutnych sytuacjach, kiedy są smutni, tylko po to, aby poczuć, że nie przechodzą przez to sami. W twoim przypadku jest inaczej, ponieważ grasz muzykę, która jest optymistyczna, ale nie banalna, i jednocześnie daje pocieszenie. A skoro rozmawiamy już o Ojos Nuevos – ta piosenka pochodzi z twojego najnowszego albumu. Zastanawiałam się, czy mógłbyś podzielić się historią, która się za nim kryje. Co było twoją inspiracją do nagrania tej płyty? Czy masz na niej jakiś ulubiony utwór?

 

 

GV: W połowie pracy nad albumem niestety zmarł mój tata. To był wielki punkt zwrotny, ponieważ do tej pory po prostu pisałem piosenki. Wiedziałem, że jest w nich jakiś motyw przewodni. Chciałem stworzyć album, który będzie towarzyszył słuchaczom w trasie, który można włączyć w samochodzie i który zabierze ich w podróż. To był mój główny cel. Ale potem zmarł mój tata i wszystko się zmieniło. Zacząłem pisać piosenki o nim i o nas. Nie była to nagła śmierć; wiedziałem, że wkrótce odejdzie, ponieważ miał raka, i to w dość zaawansowanym stadium. Wiedziałem, że zostało mu około roku. Odwiedzałem go, spędzałem z nim czas i widziałem, jak jego stan się pogarsza. Przez cały ten czas przeżywałem żałobę, która trwała długo, może półtora roku. Wracałem do domu i radziłem sobie z żałobą, pisząc muzykę. Tak powstał utwór Ojos Nuevos. Napisałem go dokładnie w dniu śmierci mojego ojca. Nie wiem dlaczego, ale jego śmierć zmieniła moje spojrzenie na życie – dała mi zupełnie nową perspektywę. Było to prawdziwe przebudzenie w tym sensie, że przyniosło mi ogromną wdzięczność za życie i ogromną świadomość, że nie mamy tak dużo czasu, jak nam się wydaje. Dało mi to zupełnie nową pasję do życia. I o tym właśnie jest The World in Colour. Chodzi o postrzeganie świata w kolorach i docenianie tych chwil, które mamy. Myślę, że moim ulubionym utworem z tego albumu jest Desde el Otro Lado. Często gram go na koncertach. Uwielbiam go wykonywać przed publicznością, ponieważ ma w sobie coś z atmosfery snu. Można się w nim zatracić. Tak, ten utwór również jest o moim tacie. Wszystkie utwory w języku hiszpańskim są w jakiś sposób związane z moim tatą. Czułem, że muszę je napisać po hiszpańsku, ponieważ wydawało mi się to najbardziej szczerym sposobem, aby niemal bezpośrednio z nim porozmawiać. Tytuł tej piosenki można przetłumaczyć na polski jako „z drugiej strony”. Kiedy byłem młodszy, mieszkałem z mamą w Wielkiej Brytanii, a mój tata mieszkał w Hiszpanii. Widywałem go mniej więcej raz w roku, latem. Zawsze mieszkaliśmy osobno. Ta piosenka była o tęsknocie za nim. Symbolizuje też późniejszy okres życia, kiedy odszedł, trafiając na „drugą stronę”, a ja tęskniłem za nim po „tej stronie”. Symbolizuje dwa różne okresy naszego życia. Ten album jest mu poświęcony. Był ogromną częścią mojego życia. Zmienił moje życie na wiele sposobów. Myślę, że wiele piosenek z tego albumu jest dla mnie bardzo osobistych. W pewnym sensie to niemal jak pamiętnik. Z kolei Crossroads (pl.Rozdroża”) opowiada o moim pobycie w Londynie – byłem na rozdrożu i czułem, że muszę coś zmienić, nie wiedziałem jednak dokładnie, dokąd pójść. Ostatecznie podjąłem decyzję i wykonałem skok na głęboką wodę. Bardzo się cieszę, że wyprowadziłem się z Londynu i wyjechałem do Brighton; o tym właśnie jest Crossroads. Na albumie znajduje się również utwór zatytułowany Hijo del Mar, co oznacza „Syn morza”. Jako dziecko wychowałem się w Hiszpanii, w Santander, nad brzegiem morza. Zawsze przebywałem tam z rodziną. Często kąpaliśmy się i cieszyliśmy się falami. Stało się to ważną częścią mojego wychowania i tego, kim jestem. Zawsze fascynowały mnie łodzie i wszystko, co związane z morzem. Czułem, że trochę to straciłem, kiedy byłem w Londynie. Wiesz, duże miasto, wszędzie beton. Nie ma tu zbyt wielu okazji, żeby połączyć się z naturą. Dlatego napisałem Hijo del Mar, ponieważ tęskniłem za morzem. Teraz mieszkam w Brighton i widzę morze, kiedy z tobą rozmawiam. Właśnie takich uczuć nie potrafię wyrazić inaczej niż poprzez pisanie piosenek. I czuję, że dla mnie to najpiękniejsza rzecz w tworzeniu muzyki i pisaniu piosenek – jeśli jest we mnie coś, co chcę wyrazić, co chcę wyrzucić z siebie i przelać na papier, pisanie piosenek jest idealnym sposobem. Opowiada o różnych okresach mojego życia. Podczas pisania The World in Colour było we mnie wiele rzeczy, które chciałem powiedzieć, również mojemu tacie; były też po prostu uczucia, które musiałam z siebie wyrzucić, a nie było innego sposobu, jak tylko umieścić je w piosence. Kiedy już to zrobiłem, poczułem ogromną ulgę. To prawie tak, jakbym mógł o tym zapomnieć i iść dalej ze swoim życiem. To uczucie zawsze będzie obecne w konkretnej piosence. Jestem pewien, że wiele osób tak mówi, ale to jest jak terapia: tworzenie piosenek, prowadzenie dziennika, po prostu pisanie – pozwala to wyrzucić z siebie emocje. Dla mnie muzyka ma ogromne właściwości lecznicze. Robię to przez większość swojego życia – leczę się z przeszłości i innych rzeczy. Dzięki temu mogę być szczęśliwszą osobą, spokojną i akceptującą, potrafiącą wybaczać ludziom to, co zrobili w przeszłości, i nie żywić urazy, tylko iść dalej. Muzyka dała mi to wszystko.

 

 

NGH: Większość ludzi chowa swoje pamiętniki do szuflady, a ty postanowiłeś podzielić się nimi ze światem – to naprawdę odważne. Zastanawiałam się też, jak bardzo różni się dla ciebie pisanie i śpiewanie piosenek w języku hiszpańskim i angielskim.

 

 

GV: Jest inaczej, ponieważ te języki mają odmienne znaczenie kulturowe. Są rzeczy, które mogę powiedzieć po hiszpańsku, a które nie sprawdzają się w języku angielskim. To działa też w drugą stronę: są rzeczy, które mogę powiedzieć po angielsku, a które nie brzmią dobrze w języku hiszpańskim. W obu językach wybieram zupełnie inne słowa. Kiedy śpiewam po angielsku, czuję, że sposób używania słów, który sprawdza się w tym języku, jest bardzo prosty i uniwersalny, ale nieco bardziej ograniczony. W języku hiszpańskim mogę nieco bardziej uwolnić swoją poetycką stronę; mam większą swobodę twórczą, że tak powiem. Być może wynika to z tego, że kiedy piszę po hiszpańsku, nie odczuwam żadnej presji, czuję się nieco bardziej swobodnie. Kiedy piszę po angielsku, jestem bardziej świadomy siebie. Nawet brzmienie słów jest zupełnie inne. Ogólnie rzecz biorąc, decyzja o tym, czy śpiewać po hiszpańsku, czy po angielsku, zależy od tematu lub klimatu muzyki, którą tworzę. Zazwyczaj kieruję się intuicją, ponieważ język, którego używam, zmienia klimat utworu. Na przykład, jeśli mam utwór o bardzo latynoskim brzmieniu i dodam do niego hiszpański, czasami może to być już za dużo, może brzmieć zbyt hiszpańsko. Czasami dodaję angielski tekst, a wtedy zmienia się klimat i nie jest już zbyt hiszpańsko. Eksperymentuję z obydwoma językami. Czasami je mieszam – nie zdarza się to zbyt często. Myślę, że ważne jest po prostu pisanie tego, co się czuje, bez trzymania się konkretnych wzorców czy konwencji; po prostu robienie jak najwięcej i w różnorodny sposób, nie będąc związanym żadnymi zasadami ani niczym innym. Nie sądzę, żebym przestrzegał jakiejś konkretnej zasady w stylu „muszę napisać trzy lub cztery piosenki w języku hiszpańskim”. Po prostu płynę z prądem i dobre piosenki same się bronią – to właśnie je zazwyczaj zatrzymuję. Zastanawiam się, czy dana piosenka do mnie przemawia, czy czuję z nią więź, czy mi się podoba. Poza tym staram się być otwarty.

 

 

 

NGH: Ostatnie pytanie – wkrótce zagrasz koncert w Warszawie. Czy jest coś, na co szczególnie czekasz w Polsce?

 

 

GV: Tak, oczywiście! Jestem silnie związany z Polską. Moja żona jest Polką, pochodzi z północy Polski, z okolic Słupska…

 

 

NGH: Och, masz świetną polską wymowę! Twoja żona cię uczy? (śmiech)

 

 

GV: Tak, trochę (śmiech), ale to trudny język. Jest w nim wiele dźwięków, które dla mnie brzmią podobnie. Byłem w Gdańsku, grałem w Warszawie, Rzeszowie – gdzie supportowałem Pawła Domagałę – więc nie mogę doczekać się powrotu do waszego kraju. Mam też przyjaciół w Warszawie, więc cieszę się, że ich zobaczę. Współpracuję też z polskim artystą – nie mogę jeszcze zdradzić nazwiska, ale na pewno dojdzie do skutku. Nie mogę się doczekać powrotu i spotkania z moimi polskimi fanami – nie wiedziałem, że mam tylu fanów w Polsce, więc chciałbym ich wreszcie poznać. Na koncercie będzie moja żona i cała nasza rodzina, więc bardzo cieszę się na ten wieczór!

 

 

NGH: Pamiętaj, żeby zjeść jak najwięcej polskiego jedzenia! Całą masę pierogów! (śmiech)

 

 

GV: Tak, uwielbiam ziemniaki, więc jestem w dobrych rękach! I umiem powiedzieć po polsku „jestem głodny”! (śmiech)

 

 

 

Rozmawiała Natalia Glinka-Hebel

 

 

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz