IKS

Zuta [Rozmowa]

zuta-rozmowa

Zuta to dosyć świeży, ale i bardzo intrygujący zespół, którego głębia emocjonalna w sztuce wyczuwalna jest już z daleka. Grupa powstała w Poznaniu, a jej twórcami są Zuzanna „Zuta” Lipowicz oraz – w chwili powstawania wywiadu – jej partner (niebawem mąż) Maksymilian Mikulski. Oficjalnie publikują swoje utwory od 2023 roku, ale dopiero teraz możemy zachwycić się ich debiutanckim albumem „To dopiero początek”, który stał się ważnym punktem naszej rozmowy. Artyści w nowatorski sposób oddają hołd vintage’owym brzmieniom (szczególnie tym nawiązującym do lat 70. i 80. polskiego rocka), a w swoich piosenkach, poetycko poruszają tematy nie tylko miłosne, ale zahaczają też o te bardziej mroczne, depresyjne. W tym wywiadzie, który miałem przyjemność przeprowadzić z Zuzanną, rozmawiamy przede wszystkim o procesie powstawania albumu, ale nie zabrakło też rozmów o miłości, symbolice w tekstach i inspiracjach artystycznych. Zuta otwarcie mówi o samoakceptacji i świadomości zdrowia psychicznego, a wątki te przewijały się w naszej rozmowie i nadają jej wyjątkową głębię.

 

Erik Zarbock: Przy researchu zauważyłem na Instagramie post ogłoszeniowy (śmiech)… Jesteście z Maksem prawie dziesięć lat. Jak to jest być tak długo w jednym związku w tak młodym wieku?

 

 

Zuta: Mamy po trzydzieści jeden lat, więc więcej niż większość ludzi zakłada, ale wśród znajomych chyba żadna para nie utrzymała się dłużej. Więc może jednak jest to imponujące. Związek ewoluuje, ale fenomenalnie. Każdego dnia dogadujemy się lepiej, bo dbamy o komunikację. Jeśli coś zaboli, mówimy o tym. Lubimy się tak bardzo, że staramy się nie krzywdzić drugiej osoby. I myślę, że to właśnie daje tej miłości taką siłę.

 

 

EZ: A czy dwóch artystów w jednym związku to nie za dużo?

 

 

Zuta: To fakt, zastanawialiśmy się nad tym. Maks ma magistra z psychologii, więc zna teorię relacji. Ja byłam aktorką, on studiował. Potem oboje staliśmy się muzykami. Ale nie stanowimy konkurencji. On nie chce być frontmanem, ja nie gram na gitarze – pięknie się uzupełniamy. Wchodzenie w branżę muzyczną było stresujące, ale mając siebie nawzajem, czuję taką pewność siebie, że nic mi niestraszne. Nawet koncerty, które na początku wydawały się wyzwaniem, stają się przyjemnością.

 

 

EZ: W takim razie jak łączycie życie prywatne z zawodowym?

 

 

Zuta: Łączy się naturalnie. Kiedy mamy dobry dzień, od razu tworzymy. Motywujemy się nawzajem. Na początku było ciężko przed koncertami – nerwy dawały w kość i nawet Maks mi przypomniał jak kiedyś chciałam zarezerwować sama pokój w hotelu, żeby z nim nie przebywać (śmiech). Teraz mamy rutynę, komunikację, wszystko działa. Łączenie pracy z życiem prywatnym jest przyjemne, z codziennymi obowiązkami trochę trudniej, ale ogólnie super.

 

zdj. Maria Boińska

 

 

EZ: Skoro jesteśmy już przy muzyce – pierwszy singiel „Elvis” – o miłości, o Maksie. Prawie 1,2 mln odsłon na Spotify. Jak się czujesz, zdobywając imponującą rzeszę odbiorców przed debiutem?

 

 

Zuta: Kosmos. Momentami trudno uwierzyć, że to się dzieje. Spełnienie marzenia za marzeniem, a każdy sukces daje kopa. Odkąd zaczęłam wypuszczać muzykę czuję się bardzo ciepło przyjęta, szczególnie, gdy ktoś, kto jest twoim autorytetem, powie ci to w twarz. Praca z cudownym Marcinem Borsem – autorytetem – jeszcze bardziej napędza. Fakt, że rozmawia o mnie głośno przy innych artystach, to największy komplement.

 

 

EZ: Czy wiedzieliście, że „Elvis” będzie otwierał album?

 

 

Zuta: Tworząc „Elvisa”, zakładaliśmy, że przejdzie bez echa. Ale chwycił. Gdy zdecydowaliśmy, że płyta będzie nazywała się „To dopiero początek”, musieliśmy go tam umieścić – inaczej byłoby nieuczciwie wobec utworu, który zrobił taki ogromny efekt. Poza tym to naprawdę jest dopiero początek – już pracujemy nad kolejnymi numerami, a przede wszystkim nad drugim albumem.

 

 

EZ: Przesłuchałem album i bardzo skojarzył mi się z klimatem polskiego rocka z lat 70. i 80., ale wyczułem też podobieństwo do śp. Kory w piosence „Best”. Skąd taki wybór waszego języka muzycznego?

 

 

Zuta: Zasadniczo nigdy nie dokonaliśmy świadomego wyboru. Po prostu tak się wylewa. Wpływ rodziców? Tak. Ale też naturalna ekspresja. Podobieństwo do Kory zauważył mój nauczyciel śpiewu. To nie była inspiracja, ale raczej moja naturalna i najbardziej wygodna forma śpiewu.

 

 

EZ: Twój głos był kiedyś kompleksem, dziś znakiem rozpoznawczym. Jak wyglądała ta przemiana?

 

 

Zuta: Kompleks zaczął się od sytuacji, gdy jakaś kobieta zwróciła mi uwagę, że nie mam w ogóle „rezonansu głowowego” i w ogóle nie powinnam śpiewać. To była kompletna bzdura – coś takiego nie istnieje – ale ja uwierzyłam i ten kompleks siedział we mnie przez dziesięć lat. Dopiero kiedy nagrałam pierwszą piosenkę i wygrałam konkurs, dostałam propozycję półgodzinnego koncertu. Pomyślałam wtedy: skoro już mam śpiewać, to muszę robić to jak najlepiej. Zapisałam się na lekcje śpiewu. Trafiłam do (już teraz) emerytowanego śpiewaka operowego, który został moim nauczycielem. To on pokazał mi, że każdy progres wymaga czasu i pracy. Wtedy jeszcze udawałam pewność siebie, ale dzięki niemu i ogromnemu wsparciu Maksa – zaczęłam nabierać tej prawdziwej. Bardzo pomogła mi też rolka Lizzo, którą kiedyś zobaczyłam na Instagramie. Pokazała, że nawet będąc wielką gwiazdą, rozwijasz się świadomie, krok po kroku. To był dla mnie przełom – moment, w którym zaczęłam traktować śpiew na serio i naprawdę wierzyć w swój głos. Pomyślałam wtedy: skoro Lizzo może, to ja też mogę.

 

 

EZ: A propos kompleksów, widziałem, że odpowiadasz swoim fanom w komentarzach i głośno mówisz o pielęgnowaniu swojego zdrowia psychicznego – to jest piękne. Skąd wzięła się u Ciebie taka potrzeba angażowania się w kontakt z fanami?

 

 

Zuta: Chyba właśnie stąd, że mi tyle razy pomogła porada innego artysty. Kasia Nosowska kiedyś mówiła o swoich kompleksach. Ja mam w sobie potrzebę dać ludziom iskierkę, żeby uwierzyli w siebie i zaczęli działać, mimo lęku czy braku doświadczenia.

 

 

EZ: Czy muzyka od zawsze była dla Ciebie ratunkiem?

 

 

Zuta: Tak, absolutnie. Spice Girls, taniec – to zawsze pomagało mi kontrolować i rozumieć swoje emocje. Zawsze też wysłuchiwałam tekstów piosenek, próbując dopasować je do swojego życia. Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki. To moje powietrze.

 

 

EZ: Jesteś bardzo mądrą i wrażliwą kobietą. Jeżeli miałabyś coś przekazać dzisiejszym artystom, którzy są na skraju wyczerpania… co byś im powiedziała?

 

 

Zuta: Żeby przestali panikować (śmiech). Często błędnie szukamy forteli, żeby się komuś przypasować, a tak naprawdę to warto wydobyć siebie. Jeśli będziecie szczerzy, ludzie sami się znajdą.

 

 

EZ: Przejdźmy do albumu. Czym byłby wywiad z Zutą bez wzmianki o Gombrowiczu (śmiech). Zuta w Ferdydurke była uosobieniem nowoczesności – trochę wizytówką rodziców. Twoja płyta brzmi jednak bardzo vintage, w klimacie lat 70. i 80. Czy czujesz, że album jest szczerością i ucieczką od narzuconych form – trochę jak u Gombrowicza?

 

 

Zuta: Nigdy wcześniej tak o tym nie myślałam, ale coś w tym jest. W Ferdydurke główny bohater panicznie bał się włożenia w ciasną szufladkę – i to jest coś, z czym bardzo się utożsamiam. Ta płyta pokazuje, że nie chcemy być oceniani po pozorach ani zamykani w jednym schemacie. My z Maksem lubimy wnikać głębiej, szukać szczegółów, a nie mówić: to jest dobre, to jest złe. Wszystko jest zmienne. Dlatego na tym albumie obnażamy się w stu procentach – pokazujemy siebie takimi, jakimi jesteśmy. Jeśli ktoś odbierze to negatywnie, trudno. To nie nasza wina. My po prostu istniejemy i emanujemy tym, że się kochamy, wspieramy i nie boimy się tej intensywności. Wiem, że dla niektórych może być jej za dużo, ale wierzę, że w muzyce i na koncertach to jest właśnie nasza siła.

 

zdj. Maria Boińska

 

EZ: Co do miłości, słuchając albumu, miałem obraz ludzi, którzy bez względu na wszystko się wspierają. Zaintrygowała mnie też piosenka „Syrena”. Pada tam fraza „ja tu utonę” – brzmi to jak deklaracja zakochania, ale jednocześnie ostrzeżenie. To piosenka bardziej o sile miłości czy o jej zagrożeniach?

 

 

Zuta: I tu Cię zaskoczę – „Syrena” nie jest o Maksie ani o miłości, tylko… o mojej depresji. To piosenka o toksycznej relacji, jaką tworzy ze mną ta choroba. Depresja nigdy nie znika całkiem, tylko czai się i powraca w momentach słabości. Wtedy pojawia się pokusa, żeby się poddać i powiedzieć: „świat nie ma mi nic do zaoferowania, mogę po prostu leżeć i gnić”. „Syrena” to mój dialog z depresją: wiem, czym jesteś, wiem, że kusisz, ale nie dam Ci wygrać.

 

 

EZ: Właśnie w piosence „Spektakularna maszyna” pada tam fraza o spektakularnej maszynie do poczucia winy. Czy zdarzyło Ci się odczuwać winę za własne emocje – lęk, zdenerwowanie, panikę?

 

 

Zuta: Sto procent! Spektakularna maszyna to nazwa na mój mózg. Wiele razy wmawiał mi, że powinnam się biczować za coś zupełnie błahego. Z perspektywy zawsze myślę wtedy: czy potraktowałabym tak Maksa albo przyjaciela? Absolutnie nie. A skoro nie zrobiłabym tego osobie, którą kocham, dlaczego robię to sobie? Ta perspektywa bardzo mi pomaga. „Spektakularna maszyna” opowiada właśnie o tym – o zagubieniu w poczuciu winy, ale i o tym, jak nauczyłam się kierować uwagę na rzeczy większe i ważniejsze. Marzę, żeby ta maszyna jak najmniej w moim życiu działała. Ale jakby nie patrzeć – jest częścią mnie.

 

 

EZ: Dziękuję ci za szczerość.

 

 

Zuta: Możesz na mnie zawsze liczyć w takich kwestiach

 

 

EZ: Kończąc już temat albumu. W tekstach często pojawia się motyw uwodzenia, marzeń, iluzji. Czy uważasz, że tajemnica jest potrzebna w miłości?

 

 

Zuta: Nie, tajemnica nie. Ale uwodzenie – zdecydowanie tak. To stałe napięcie, ta gra między dwojgiem ludzi, jest kluczowa. Nie chodzi o sekrety, tylko o to, żeby druga osoba nigdy nie zwątpiła, że wciąż czujesz do niej to, co na początku. Dla mnie ważne jest, by czuć, że nawet jeśli Maks nie mówi komplementów, to i tak je myśli. To daje ogromne poczucie bliskości.

 

zdj. Maria Boińska

 

EZ: A gdybyś miała wskazać jeden utwór, który podsumowuje cały album?

 

 

Zuta: „Co za stan”! – bez dwóch zdań. To piosenka o początku, o tym, że jest pięknie, że się boję, ale i tak idę naprzód, bo nie mogę uwierzyć, jak cudowne jest życie, na które się odważyłam. To najpełniejsze podsumowanie całej płyty.

 

 

EZ: Pięknie powiedziane. To dopiero początek, a już wspominałaś, że pracujecie nad drugim albumem. Czy teraz żyjecie debiutem, czy już skupiacie się bardziej na myśli o kolejnych płytach?

 

 

Zuta: Jedno i drugie. Debiut wciąż nas zajmuje – ekscytuje, ale i stresuje – a jednocześnie nie potrafimy przestać tworzyć. Dlatego już zaczęliśmy drugą płytę. A poza tym wkrótce bierzemy ślub, więc naprawdę mamy na głowie sporo rzeczy (śmiech). Ale wierzymy, że ten debiut otworzy nam drzwi i pozwoli swobodnie pracować dalej.

 

 

EZ: A gdzie widzisz siebie, Maksa i waszą muzykę za pięć lat?

 

 

Zuta: Chciałabym, żebyśmy mieli większy skład na scenie, żeby koncerty były jeszcze bardziej spektakularne – jak teatr, do którego widz daje się całkowicie wciągnąć. Mam ogromną wiarę, że tak będzie. A co do nas – mam nadzieję, że za pięć lat wciąż będziemy rodzicami tego projektu i będziemy go razem prowadzić.

 

 

EZ: Czyli kariera, ale zawsze w połączeniu z rodziną.

 

 

Zuta: Dokładnie. U nas to idzie bardzo naturalnie w parze.

 

 

EZ: Pięknie. Dziękuję Ci za przemiłą i bardzo szczerą rozmowę i miłego debiutu, rzecz jasna.

 

 

Zuta: Dziękuję, dziękuję. Również miłego dnia i, no, mam nadzieję, że się wszystko spełni. Trzymam kciuki. (śmiech). Trzymaj się

 

 

Rozmawiał Erik Zarbock

 

 

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

 

 

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz