Jeżeli miałbym wybrać rok, który dla mnie –fana kina science fiction, zmienił w tym gatunku wszystko, to 1982 byłby jednym z pierwszych strzałów. „Blade Runner”, „The Thing”, „ET” czy druga (najdoskonalsza) odsłona Star Trek, czyli „Gniew Khana” to żelazne klasyki, które nawet dziś, po 43 latach od swojej premiery, są wciąż aktualne i (nawet biorąc pod uwagę ich wiek) wizualnie oszałamiające. O ich wyjątkowości świadczy też to, jak dobrze zestarzały się w porównaniu do innych produkcji mających swoje premiery w podobnym czasie. Jednym z tych filmów z 82’, który według mnie nie przeszedł próby czasu, jest „TRON”. Zaraz znajdzie się ktoś, kto zacznie mi tłumaczyć jego wyjątkowość – bo był jednym z pierwszych filmów, gdzie użyto CGI (obrazu wygenerowanego komputerowo) – tak, tak, słyszałem to już setki razy…Być może jestem ignorantem, ale ja po prostu nigdy za TRON’em nie przepadałem… podobne zdanie mam o „TRON: Legacy”, czyli kontynuacji z 2010 roku. Jest jednak jeden czynnik, w którym oba filmy deklasują konkurencję. Ten sam który w przypadku trzeciej, nadchodzącej odsłony serii stanowi dla mnie kartę przetargową, by rzucić wszystko i wybrać się do kina. Mowa o ścieżkach dźwiękowych, które w przypadku serii TRON zawsze stały na najwyższym poziomie. Dokładnie trzy tygodnie przed premierą filmu, na sklepowe półki trafia „TRON: Ares [Original Motion Picture Soundtrack]”, sygnowany przez legendarną formację Nine Inch Nails. Czy Trent Reznor i Atticus Ross sprostają wyzwaniu i powtórzą sukces swoich poprzedników?
Nine Inch Nails i TRON – historie, które się przeplatają
Trent Reznor założył Nine Inch Nails w 1988 roku, sześć lat po premierze pierwszego TRON’a, któremu towarzyszyła ponadczasowa ścieżka dźwiękowa autorstwa Wendy Carlos. To właśnie ta artystka, dzięki pionierskiemu wykorzystaniu syntezatorów, przyczyniła się do rozwoju szeroko pojętnej muzyki elektronicznej, a co za tym idzie, też industrialu. Myślę, że można śmiało założyć, iż dzięki swoim pracom i ścieżkom dźwiękowym do filmów takich jak „Mechaniczna pomarańcza”, „Lśnienie” czy wreszcie „TRON”, Wendy Carlos pośrednio wpłynęła również na brzmienie Nine Inch Nails. Wróćmy jednak do naszego bohatera. Przez lata Reznor był jedynym oficjalnym członkiem Nine Inch Nails, które jako zespół istniało tylko w wersji live. O tym jak ogromną ewolucję przeszedł zarówno jego macierzysty projekt, jak i on sam jako osoba można rozprawiać godzinami. Transformacja Reznora była spektakularna: od gościa, który w latach 90 odwalał naprawdę chore akcje, geniusza zmagającego się z problemami psychicznymi i uzależnieniami, do przykładnego ojca piątki (!) dzieci i uznanego twórcy muzyki filmowej.
Punktem zwrotnym w historii Nine Inch Nails było spotkanie z Brytyjczykiem, Atticusem Rossem. Początkowo odpowiadał on za produkcję i realizację nagrań, jednak w pierwszej połowie lat 2010 duet Ross–Reznor zaczął eksperymentować z tworzeniem soundtracków. Gdy Daft Punk wydał swoją znakomitą ścieżkę dźwiękową do „Tron: Dziedzictwo”, Atticus i Trent byli już kilka kroków przed nimi. 27 lutego 2011 roku odebrali swojego pierwszego Oscara za muzykę do „The Social Network” (szkoda, że francuski duet nie doczekał się wtedy nawet nominacji, bo naprawdę im się ona należała!). Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie: kolejny Oscar – tym razem za animację „Soul” ze stajni Disneya, tej samej wytwórni, która stoi za serią „TRON”, oraz kolejne wydawnictwa, zarówno pod własnymi nazwiskami, jak i szyldem Nine Inch Nails. Z czasem Atticus Ross został oficjalnie ogłoszony drugim, obok Reznora, stałym członkiem zespołu.
I tak dochodzimy do roku 2025, momentu, w którym Nine Inch Nails cieszy się uznaniem większym niż kiedykolwiek wcześniej, a fani na całym świecie zachwycają się koncertową formą grupy – kto widział ich na żywo, ten wie. Nawet Lady Gaga, promując swój wyraźnie inspirowany NIN album „Mayhem”, przyznała w jednym z wywiadów, że „totalnie traci głowę w obecności Reznora” (więcej o tym w mojej recenzji „Mayhem” tutaj). Wisienką na torcie miał być pierwszy od lat pełnowymiarowy album sygnowany nazwą Nine Inch Nails. I tu pojawia się „ale”, bo coś podpowiada mi, że nie wszyscy fani dostali to, czego oczekiwali…

Czy to już HALO36? czy bardziej NULL22?
Reznor od początku swojej działalności bardzo skrupulatnie podchodził do katalogowania swoich wydawnictw. Każdy singiel, ep’ka, album koncertowy, remixy czy wreszcie klasyczny long play wydany jako Nine Inch Nails, ma swój numer katalogowy rozpoczynający się od „HALO”. Gdy zaczęły wychodzić ścieżki dźwiękowe podpisywane jako Trent Reznor & Atticus Ross wprowadzono oddzielny typoszereg obejmujący tylko same soundtracki. Tym razem numery zaczynały się od „NULL”. „As Alive as You Need Me To Be” pierwszy singiel promujący wydawnictwo, jak i sam album „TRON: Ares [Original Motion Picture Soundtrack]” były pierwszymi w historii zaklasyfikowanymi zarówno jako HALO jak i NULL. Co już samo w sobie mogło sugerować zmianę podejścia i zwiastować, że album będzie czymś na kształt hybrydy… a może wręcz nowego rozdania?
Na długo przed premierą, „TRON: Ares [OST]” był reklamowany jako pierwszy soundtrack autorstwa Trenta Reznora i Atticusa Rossa podpisany nazwą Nine Inch Nails, a nie – jak dotychczas – tylko ich własnymi nazwiskami. Podobno z tym pomysłem wyszedł sam prezes Disney’a. Chyba nie chce wiedzieć, czy decyzja ta wynikała z pragmatycznego marketingu czy z artystycznej wizji. I chyb nie ma to już najmniejszego znaczenia… Jeżeli przyjrzymy się tym 24 kompozycjom, to zauważymy, że jako całość album mocno wybiega poza klasyczne pojęcie soundtracku do jakiego przyzwyczaił nas duet, co w pewnym sensie uzasadnia jej podjęcie. W dużej mierze „TRON: Ares [OST]” stanowi wypadkową wszystkiego, co stworzył Reznor i jego Nine Inch Nails przez ostatnie 10 lat- począwszy od trylogii „Not The Actual Events” / „Add Violence” / „Bad Witch”, przez albumu instrumentalne („Ghosts V – VI”), klasyczne soundtracki , na ich remixach skończywszy („Challangers [MIXED] by Boys Noize”).
“TRON: Ares [OST]” to 66 minut muzyki, które można rozmontować na części pierwsze, a następnie złożyć z nich kilka stylistycznie odległych od siebie, singli, EP’ek i ciągle zostałoby miejsce dla klasycznego soundtracku.
Ghost VII
Reznor i Ross to mistrzowie budowania melancholijnych rozległych pejzaży muzycznych. Pamiętam, jak w czasach pandemicznego lock downu po raz pierwszy usłyszałem „The Cursed Clock” z instrumentalnego albumu „Ghost VI”. Zamknięty w czterech ścianach wsłuchiwałem się w hipnotyzujące dźwięki fortepianu i ambientowych szmerów leniwie wylewających się z słuchawek. Było w tych nagraniach coś zarówno mrocznego, niepokojącego, ale z drugiej strony potrafiło przynieść ukojenie. Podobne emocje towarzyszyły mi przy odsłuchu takich fragmentów nowej płyty, jak „Echoes”, „Still Remains” czy „No Going Back” bazujących na niemalże identycznych patenach. Na wcześniejszych odsłonach „Ghosts” można było doszukać się też mocniejszych kompozycji, utrzymanych w podobnym klimacie, jednak z większym naciskiem na cięższe, nerwowe industrialne struktury. I takich elementów również możemy się tu doszukać („Empathetic Response”). Całe „TRON: Ares [OST]” jest czymś na kształt labiryntu, w którym Reznor i Ross poukrywali „duszki” — echa dawnych pomysłów znanych z „Ghosts I – VI” . Czy zechcemy je odkryć, zależy tylko od nas…
TRON: Ares [OST]
Jakiś czas temu moje dzieci odpaliły „Zmutowany chaos”, czyli pełnometrażową animację z 2023 roku o Wojowniczych Żółwiach Ninja od studia Nickelodeon. Nie miałem pojęcia, co to za produkcja, ale z sentymentu dołączyłem się do oglądania. Po chwili myślę sobie „ale fajnie… i ta muzyka… co za klimat! Zaraz… czekaj (coś mi wtedy zaświtało w głowie) … przecież ona brzmi, jakby ją zrobił Trent Reznor i Atticus Ross”. Szybkie spojrzenie na telefon i wychodzi na to, że to właśnie oni skomponowali muzykę. Zmierzam do tego, że duet przez lata nagrywania ścieżek dźwiękowych- do wszystkiego co popadnie- od filmów fabularnych, dokumentalnych, przez seriale, na animacjach skończywszy wypracował swój własny charakterystyczny styl, który da się rozpoznać na kilometr. Jeżeli naprawdę ktoś wątpił, że „TRON: Ares [OST]” będzie albumem w stylu „Hesitation Marks” albo „The Slip” faktycznie mógł się mocno rozczarować. Nie oszukujmy się – „TRON: Ares [OST]” – jak sama nazwa wskazuje, to ścieżka dźwiękowa i to właśnie krótkie skomponowane pod konkretne sceny utwory będą na niej przeważać. Aż 9 z 24 kompozycji ma poniżej 2 minut. Tego typu miniaturki rozsiane są po całej płycie, ale zdecydowanie najwięcej ich kumuluje się w drugiej części albumu.
Czuć, że właśnie w tych fragmentach którym najbliżej do formy klasycznego soundtracku, Reznor i Ross czerpią inspiracje z muzyki syntezatorowej lat 80, jednocześnie oddając hołd wielkim mistrzom. Możemy w nich znaleść monumentalność Vangelisa („Building Better Worlds”, „100% Expendable”), mroczna melodyjność Johna Carpentera („This Changes Everything”) i szczypta nastrojowości Tangerine Dream („In The Image Of”), a to wszystko podane w taki sposób, że dalej doskonale słychać, że mamy do czynienia ze starym dobrym Trentem Reznorem i Atticusem Rossem (lub jak kto woli Nine Inch Nails). Nie sposób też pominąć dyskretnej obecności ducha klasycznych ścieżek dźwiękowych Wendy Carlos, który zdaje się unosić nad całością.
TRON: Ares [OST] Remixed by Boys Noize & Hudson Mohawke
Jeżeli śledzicie działalność Reznora i Rossa, z pewnością postać niemieckiego producenta techno Alexander Ridha nie będzie wam obca. Boys Noize, bo pod takim pseudonimem ukrywa się artysta, od pewnego czasu wydaje się być z NIN nierozłączny. Pierwszy raz poczułem, że coś jest na rzeczy, gdy jego wersja ścieżki dźwiękowej do „Challengers” okraszona podtytułem „[MIXED] by Boys Noize” ukazała się na 2 tygodnie przed oryginalnym albumem Trenta i Atticusa. Było w niej coś świeżego, dzikiego, co sprawiło, że do dziś wracam do niej częściej niż do oryginału. Następnie przyszła trasa Peel It Back gdzie Alexander wystąpił zarówno w roli supportu, ale też grał w kilku utworach podczas regularnego setu Nine Inch Nails. Ale to nie koniec … Formacja ogłosiła koncert na przyszłorocznej Coachelli jako … Nine Inch Noise. Wszystko to wygląda bardzo podejrzanie i wcale bym się nie zdziwiłbym, jakby Boys Noize podzielił losy Atticusa Rossa i w przyszłości dołączył do Nine Inch Nails jako trzeci regularny członek. Ale wróćmy do „TRON: Ares [OST]”, bo jego rola na tym albumie też ma ogromne znaczenie. Na liście płac widnieje w roli producenta przy większości utworów. (20 z 24!). Jest kilka momentów na płycie, które sprawiają wrażenie, jakby pochodziły z jakiejś (jeszcze nieistniejącej) epki z remiksami… “Infiltrator” ma podobnie dziką energię, jak ta którą słuchać na „Oi Oi Oi”, debiucie Boys Noize z 2007 roku. Warto dodać, że na liście twórców pojawia się także szkocki DJ i producent Hudson Mohawke. Wkład obu muzyków w “TRON: Ares [OST]” jest wyraźnie słyszalny. Świetnie wzbogaca charakterystyczne, industrialne brzmienie Nine Inch Nails, dodając mu pulsującej, klubowej energii.
„As Alive as You Need Me To Be” (i trzy pozostałe utwory z wokalami), czyli to na co wszyscy czekali
Tęskniliście za wokalami Trenta? Na „TRON: Ares [OST]” trafiły się aż cztery kompozycje, w których go usłyszycie. Pierwszy singiel „As Alive As You Need Me To Be” to powrót Nine Inch Nails w wielkim stylu – kompozycja, która łączy surowe, industrialne brzmienie z napędzaną syntezatorami przebojowością. To świetny kawałek, który klimatem może przywodzić skojarzenia z najbardziej hitowymi fragmentami „Year Zero”. No i to urocze puszczenie oka do Daft Punk w zniekształconych wokalach Reznora w których brzmi jak robot… jak tu nie kochać tej piosenki. To zdecydowanie najmocniejszy fragment płyty i nie ma się co dziwić, że to właśnie on został wybrany na pierwszy singiel. „I Know You Can Feel It” to wycieczka w stronę bardziej spokojnych i dusznych klimatów rodem z „Mezzanine” Massive Attack. Kompozycja przepięknie pulsuje, a ambientowe wstawki idealnie komponują się z leniwymi wokalami. Zdecydowanie warto zwrócić uwagę na tę niepozorną piosenkę, która niestety może zginąć wśród natłoku nagrań jakie dostajemy na “TRON: Ares [OST]”.
Gdy po raz pierwszy włączyłem „Who Wants To Live Forever?”, przez moment byłem przekonany, że to niespodziewany powrót How To Destroy Angels – pobocznego projektu muzyków Nine Inch Nails z Mariqueen Maandig Reznor, żoną Trenta, na wokalu. Szybko okazało się jednak, że delikatne, kobiece partie należą do Judeline, madryckiej artystki pop. Utwór jest niezwykle klimatyczny, oparty na subtelnej elektronice i pianinie – elementach, wśród których Reznor od zawsze poruszał się niczym ryba w wodzie. W finale łagodność stopniowo ustępuje miejsca coraz gęstszym, chropowatym syntezatorom, tworząc niemal hipnotyczne napięcie. Patrząc na tekst „All we ever had was time… Who wants to live forever? I might just fade away”, można się spodziewać, że utwór odegra kluczową rolę w kontekście fabuły filmu. Płytę zamyka czwarta i ostatnia kompozycja z wokalami – „Shadow Over Me”. To połączenie industrialnego rocka i retro elektroniki lat 80. Warto też zwrócić uwagę na subtelny ukłon w stronę Daft Punk, który nadaje utworowi lekko futurystyczny i zabawowy charakter. Moim zdaniem to najsłabsza z tych czterech piosenek, ale kto wie – za kilka lat może stać się perfekcyjnym „deep cutem”, ożywiającym środkowe fragmenty koncertowych setlist. Pożyjemy, zobaczymy.
Czytając komentarze, kilkukrotnie natrafiłem na opinie sugerujące, że “TRON: Ares [OST]” niekoniecznie powinien znaleźć się w oficjalnym katalogu Nine Inch Nails. Powiedzmy to jasno: Trent Reznor to Nine Inch Nails, a Nine Inch Nails to Trent Reznor. Zatem, czy naprawdę ma znaczenie, pod jakim szyldem wydano ten album? Moim zdaniem – nie. Zwłaszcza, że mamy do czynienia z dziełem wielowymiarowym, rozbudowanym do tego stopnia, że spokojnie mogłoby zostać rozdzielone na kilka mniejszych płyt. Zgodnie z tym, co sugeruje tytuł, „TRON: Ares [Original Motion Picture Soundtrack]” jest przede wszystkim ścieżką dźwiękową i tak powinniśmy ją traktować w pierwszej kolejności. Ale z całą pewnością nie można nazwać jej półproduktem. Kto oczekiwał albumu pełnego klasycznych, „piosenkowych” utworów, może poczuć się zawiedziony (choć zawsze można sobie ułożyć playlistę z tych czterech kompozycji, w których Reznor śpiewa). Gorąco zachęcam jednak, by spojrzeć na ten materiał w szerszym kontekście. Jeśli poświęcimy mu odpowiednio dużo uwagi, znajdziemy całe mnóstwo odniesień do bogatej dyskografii Nine Inch Nails. Bynajmniej nie jest to płyta idealna, ma swoje słabsze momenty i dłużyzny. Może sprawiać też wrażenie lekko chaotycznej. Należy jednak pamiętać, że ma to być muzyka towarzysząca pewnej historii, której jeszcze nie poznaliśmy. Może po premierze filmu odbiór albumu kompletnie się zmieni. Tego na razie nie wiem…Jednak oceniając to, co mamy tu i teraz, dla mnie to i tak kawał solidnej roboty, który w skali szkolnej zasługuje na czwórkę z dużym plusem!
Grzegorz Bohosiewicz
„TRON: Ares [Original Motion Picture Soundtrack]” we wszystkich formatach, możecie nabyć w oficjalnym polskim sklepie Universal Music (tutaj).
Obserwuj nas w mediach społecznościowych:
Facebook
Instagram