Od samego początku swojej działalności Mötley Crüe konsekwentnie walczyli o miano jednej z najbardziej popapranych i kontrowersyjnych kapel w historii rocka. Przez blisko 45 lat kariery udowodnili, że w pełni na nie zasłużyli. Choć lata największej świetności — w dużej mierze zbieżne z czasem najbardziej szalonych imprez — dawno już za nimi, a Crüe jedną nogą stoją na muzycznej emeryturze, wciąż potrafią o sobie przypomnieć w ten czy inny sposób. W 2025 roku serwują nam pełen pakiet: lekką kontrowersję, serię koncertów w Las Vegas, nagranie z megagwiazdą country i album kompilacyjny.
W ostatnich miesiącach kwartet z Los Angeles znów pojawił się na językach, a to za sprawą pożegnalnego koncertu Ozzy’ego Osbourne’a. Dlaczego formacja, która zawdzięcza tak wiele Księciu Ciemności, nie zagrała na tym wydarzeniu? Czy to właśnie oni byli tajemniczą grupą, którą Sharon Osbourne wykopała z line-upu? Vince Neil, wokalista Mötley Crüe ujawnił w jednym z ostatnich wywiadów, że w grudniu zeszłego roku przeszedł poważny udar, w wyniku którego przez pewien czas nie mógł chodzić. Być może faktycznie chodziło o kwestie zdrowotne… Jaka jest prawda? Tego prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy. Nie zmienia to jednak faktu, że Mötley Crüe po tych wszystkich latach wciąż potrafią robić to, w czym są najlepsi: wzbudzać kontrowersje! I mam wrażenie, że to im po prostu pasuje.
Wszystkich fanów należałoby teraz uspokoić. Wygląda na to, że Vince jest już w dobrej formie ! Zapowiadane na wrzesień i październik koncerty mają odbyć się zgodnie z planem. Zespół wkrótce wróci na scenę w ramach rezydencji w Las Vegas, a równolegle w sklepach i serwisach streamingowych pojawi się ich najnowszy album kompilacyjny „From The Beginning” … Podobieństwo tytułu do nazwy pożegnalnego wydarzenia Ozzy’ego zapewne jest przypadkowe, choć kto ich tam wie? Jak to bywa z tego typu wydawnictwami, każdy, kto choć trochę interesuje się muzyką doskonale wie, że wierni fani i tak je kupią. Wytwórnia już zaciera ręce, ale jest jednocześnie świadoma, że aby przyciągnąć nowych słuchaczy i zainteresować pozostałych (tym samym podwoić zyski), trzeba się trochę pogimnastykować przy tworzeniu tego typu kompilacji. Jeżeli więc nie jesteście psycho-fanami Mötley Crüe, a mimo to zastanawiacie się czy warto sięgnąć po ten album, w poniższym tekście śpieszę z odpowiedzią…

Nawet nie zacząłem omawiać zawartości i już musze zacząć się czepiać. Statystycznie rzecz biorąc na jedną płytę z dyskografii Mötley Crüe przypada jeden album kompilacyjny. Jeżeli moje obliczenia nie kłamią, Crüe mają ich po 9. Ostatni long play formacji pojawił się 17 (!) lat temu natomiast kompilacja (będąca zarazem ścieżką dwiękową) zaledwie 6. Jeżeli jesteście subskrybentami Netflix, koniecznie sprawdźcie całkiem udany biopic „The Dirt”, w bardzo charakterystyczny sposób opowiadający historię Mötley Crüe. Soundtrack do tej produkcji, jak nietrudno się domyślić, zawierała największe hity kwartetu. Zbiór kawałków od debiutanckiego „Live Wire” aż po ostatni singiel promujący „Dr. Feelgood”, czyli „Same Ol’ Situation (S.O.S.)”. Do tego aż trzy oryginalne kompozycje nagrane specjalnie na potrzeby filmu oraz premierowy cover „Like a virgin” z repertuaru Madonny. W tym kontekście „The Dirt Soundtrack” wypada znacznie okazalej od “From The Beginning”, na którym mamy tylko jedno (nie do końca takie nowe) nagranie, ale o nim za chwilę.
Nie ma co narzekać! Mocną stroną“From The Beginning” jest to, że w zgrabny sposób zbiera najważniejsze momenty z trwającej ponad cztery dekady historii grupy. W przeciwieństwie do „The Dirt Soundtrack”, nie pomijając tych kilkunastu ostatnich lat. Dostajemy ułożone w chronologii największe hity formacji. Po 2 – 3 z każdego z pierwszych czterech albumów, czyli „Too Fast for Love” z 1981 roku, „Shout at the Devil” z 83’, „Theatre of Pain” z 85’ oraz „Girls, Girls, Girls” z 87’. Wcale nie dziwi mnie też, że najwięcej uwagi poświęcono jednemu z najważniejszych osiągnieć Mötley Crüe, czyli piątej w kolejności płycie „Dr Feelgood”. (historię jej powstania opisałem tutaj). Na “From The Beginning” trafiło aż pięć piosenek, czyli połowa tego ikonicznego albumu.
Selekcja kawałków z pierwszych pięciu płyt, jakie trafiły na “From The Beginning” w dużej mierze pokrywa się z tą z „the Dirt Soundtrack”. Nie traktuję tego jako jakiś szczególny problem, bo jakie inne kawałki mieli wybrać? Hit to hit i właśnie te nagrania po prostu musiały znaleźć się na obu kompilacjach. Oczywiście pojawiły się pewne przetasowania i niespodzianki, między innymi „Smokin’ In The Boys Room” (co ciekawe, nie jest to kompozycja napisana przez Crüe, a cover zespołu Brownsville Station), „Wild Side”, „Without You” oraz „Don’t Go Away Mad (Just Go Away)”, których nie było na poprzedniej kompilacji.
Znacznie ciekawiej robi się w drugiej części zestawienia, bo tam znajdziemy kilka deep cutów i ciekawostek, które mogą być gratką dla fanów i kolekcjonerów. Pierwszy z nich to „Primal Scream”, który oryginalnie ukazał się na wydanym w 1991 roku albumie „Decade of Decadence 81–91”, pierwszej z wielu kompilacji w dyskografii Crüe. Następnie hitowy singiel „Saints Of Los Angeles” pochodzący z albumu o tym samym tytule. Na kompilacji dostajemy wersję okraszoną dopiskiem Gang Vocal. Jeżeli tak jak ja, podrapaliście się po głowie zastanawiając się, kto w skład tego gangu wchodzi, śpieszę z odpowiedzią. W chórkach usłyszmy między innymi Jacoba Shaddix z Papa Roach czy Josha Todda z Buckcherryz. Ale to nie koniec gości. Na kolejnej piosence, czyli „The Dirt (Est. 1981)” pochodzącej ze wspominanego wyżej filmu, usłyszymy Machine Gun Kelly. Co ciekawe, zagrał on w produkcji Netflixa jedną z głównej ról- wcielił się w rolę perkusisty – Tommyego Lee. Piosenka w pełni odzwierciedla wizerunek, jaki zespół od lat konsekwentnie kreuje. „The sex, the cash, the fame- Living out a life you can’t deny. The drugs, the lies, the pain- Will never get enough to satisfy” . Ten fragment to 100% Mötley Crüe w Mötley Crüe!
Kilka ostatnich utworów “From The Beginning” to najświeższa historia Mötley Crüe i dla wielu fanów to właśnie ten fragment będzie najbardziej interesujący. Niecały rok temu zespół wypuścił zawierającą trzy kawałki EP’ke „Cancelled”. Ich pierwsze wydawnictwo z gitarzystą Johnym 5, który zastąpił Micka Marsa po jego odejściu z zespołu w październiku 2022 roku. Każdemu, kto na przełomie mileniów katował płyty Marilyna Mansona czy Roba Zombie, z pewnością nie trzeba przedstawiać tej postaci. Na mini albumie z 2024 znalazły się w sumie trzy świeżutkie utwory nagrane wraz z nim, z czego dwa wylądowały na kompilację – „Dogs of War” i tytułowe „Canceled”. Co ciekawe, wytwórnia posłużyła się pewnym fortelem, mającym na celu nakłonić słuchaczy po sięgnięcie po wersję winylową kompilacji. „Canceled” posłuchamy tylko z analogowego nośnika “From The Beginning”. W sumie takich ekskluzywnych piosenek, które trafiły tylko na winyl są dwie, druga z nich to „Afraid”. Singiel promujący „Generation Swine”, z nieco zapomnianego albumu z 1997 roku.
Jeżeli bliżej przyjrzymy się liście utworów, możemy zauważyć, że brakuje kompozycji z 2 długogrających płyt formacji. Tworząc kompilacje zdecydowano się tylko na te wydawnictwa studyjne, na których pojawili się wszyscy czterej oryginalni członkowie (plus nowe kawałki z Johnym 5). I tak na “From The Beginning” nie usłyszmy niczego z nagranego bez Vincea Neila albumu „Mötley Crüe” z 1994 oraz nic z „New Tattoo” z 2000 roku, gdzie zabrakło Tommyego Lee.

No i dochodzimy do punktu kulminacyjnego kompilacji, na którym oparto jej promocję. Nowa wersja klasyka Mötley Crüe, „Home Sweet Home”, z gościnnym udziałem niekwestionowanej królowej country -Dolly Parton, to zaskakujący i zarazem bardzo udany eksperyment. Krystaliczny głos Parton dodaje tej lekko zakurzonej power balladzie subtelności i emocjonalnej głębi. Dzięki temu, ten czterdziestoletni (!) kawałek z albumu „Theatre of Pain” zyskuje drugie życie i udowadnia, że nawet tak osłuchany numer może wciąż zaskakiwać, jeżeli się go poda w odpowiedni sposób. No i specjaliści od marketingu odwalili kawał dobrej roboty tworząc okładkę do singla z napisem „Dölly Crüe” stylizowanym na znak Hollywood. Przykuwa on uwagę i prezentuje się naprawdę świetnie!
Jaki koń jest, każdy widzi. „From The Beginning” to typowy album kompilacyjny, który sprawdza się szczególnie w dwóch przypadkach. Jeżeli jesteśmy fanami, którzy na swojej półce muszą mieć wszystko, co wychodzi pod szyldem „Mötley Crüe”, oraz wtedy, gdy chcemy zacząć przygodę z glam metalem, ale nie wiemy od czego. Do tego dochodzi prawdziwy koń trojański w postaci „Dölly Crüe” … Kto wie, może dzięki tej piosence Mötley Crüe trafi na playlistę kogoś, kto wcale się tego nie spodziewa, a przy okazji odkryje inne perełki z ich katalogu. Być może zespół zyska w ten sposób kilku nowych fanów — czego im z całego serca życzę!
Grzegorz Bohosiewicz
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: