IKS

Paweł A. Nowak [Rozmowa]

Akordeonista Paweł A. Nowak wraca z nowym projektem. Tym razem postanowił wziąć na warsztat ulubione tematy filmowe i serialowe sprzed lat, w tym m.in. z „Allo, Allo”, „Amelii”, czy „Poszukiwany, poszukiwana”. Pomogła mu w tym ARC Orkiestra Kameralna Łukasza Peruckiego. O kulisach realizacji „My Sentimental Movie Collection” opowiedział mi jej główny prowodyr.

 

 

Maciej Majewski: Pomysł na „My Sentimental Movie Collection” wziął się zdaje się z tytułowego sentymentu, natomiast czym kierowałeś się, biorąc na warsztat akurat te tematy filmowe i serialowe?

 

 

Paweł A. Nowak: Było kilka kryteriów, wg. których ułożył się ten materiał. Po pierwsze, wychodzę z założenia, że muzyka, którą prezentuję, czy to na scenie, czy na płytach, a to się zazwyczaj pokrywa, musi w dużej mierze wypływać ze mnie w sposób naturalny. Jeśli nie czuję się w jakimś gatunku, to oczywiście mogę go zagrać w gościnnym projekcie lub na zamówienie, ale nie będę go nagrywał na ‘swojej’ płycie, czy prezentował na inauguracji mojego festiwalu. Jeśli coś lubię, coś czuję, to jestem w tym autentyczny. Słuchacze to czują i doceniają. Drugie kryterium to moje związki z poszczególnymi filmami i tematami z nich pochodzącymi. Z większością kawałków, które nagraliśmy, czuję jakąś więź, mam o nich jakąś opowieść, wspomnienia. Wcale nie walory artystyczne… Mówiąc w skrócie tytułowy „My Sentimental…”. Trzecie kryterium to umiejscowienie akordeonu, czy bandoneonu w repertuarze oraz jego rola i brzmienie w poszczególnych kawałkach. Czwartym zaś kryterium było trudne i w muzyce często nierealne połączenie przyjemnego z pożytecznym. Zależało mi na tym, aby cała płyta była jak dobry film, czyli miała momenty wciągające, trzymające w napięciu i chwile odprężenia oraz czas na chwile refleksji. Z pewnością tego, czego nie brakuje tej płycie, to przymrużenia oka, puszczenia oczka słuchaczowi.

 

Fot. Materiały Prasowe

 

MM: Przypuszczam, że tematów filmowych miałeś więcej na podorędziu?

 

 

PN: Zacznę od tego, że selekcją zajmowałem się wspólnie z moim przyjacielem, Łukaszem Peruckim, z którym współtworzymy ten projekt. Choć pomysł albumu i spora część repertuaru wyszła ode mnie, to potrzebowałem akceptacji Łukasza, bo on ma podobnie jak ja, lubi grać to, co naprawdę czuje. Mogę zdradzić, że pierwsza reakcja Łukasza nie była zbyt przychylna, ale kiedy zaczęliśmy o tym więcej rozmawiać, tworzyć listę potencjalnych kawałków, to urodziło się coś, pod czym w mojej ocenie obaj podpisujemy się z takim samym, mocnym przekonaniem. Wbrew pozorom‘kandydatów’ do setlisty nie było dużo, ale to wynikało z tego, o czym wspominałem przy poprzednim pytaniu.

 

 

MM: Czemu aż 4 tematy pochodzą z filmu „Amelia”?

 

 

PN: To miniaturki, bardzo charakterystyczne i jeszcze bardziej akordeonowe. Nie mogło ich zabraknąć na takiej płycie, a przy okazji zrobiła się z nich przyjemna suita, przy której dźwiękach można się zasłuchać i rozmarzyć. Tiersen swoją muzyką do „Amelii” dokonał w muzyce filmowej czegoś na kształt rewolucji. Do dzisiaj w wielu filmach można spotkać muzykę, która świadomie lub nie, ale inspirowana jest Tiersenem.

 

 

MM: Ostatnia część płyty to tematy z polskich filmów i seriali.

 

 

PN: I kawał świetnej muzyki. Za wyjątkiem „Złotopolskich”, sama klasyka kina PRL-u. Jerzego „Dudusia” Matuszkiewicza przedstawiać nie muszę – w zasadzie każdy jego temat filmowy jest bardzo rozpoznawalny, także przez młode pokolenia, które dopiero odkrywają filmy tamtych lat. Uwielbiam komedie Barei – za każdym razem kiedy je oglądam, odkrywam nowe detale, podteksty. Znam je od dziecka, ale teraz, po 40 nabierają nowego kontekstu. Z kolei serial z kultowym porucznikiem Borewiczem odkryłem bardzo późno, gdzieś pod koniec studiów, ale wciąga do dzisiaj. Płyta zakończona jest odrobiną prywaty – tematem, który skomponowałem do filmu „Jutro będzie padać”. Choć film jest produkcją niskobudżetową, opierającą się w większości na aktorach amatorach, to na moich pięknych Kaszubach wciąż jest o nim bardzo głośno. Zwłaszcza w kontekście niedawnej bezsensownie wywołanej przez prawicowe środowiska afery dot. wystawy w Muzeum Miasta Gdańska, ale to już inna historia.

 

MM: Płyta ma aż 6 aranżerów

 

 

PN: To prawda. Pomysł na ten album urodził się bardzo późno. To było wręcz niemożliwe do wykonania, a jednak z taką ekipą wszystko da się zrobić. Dzięki temu, że numery aranżowało tyle osób, album jest kolorowy, nie tylko ze względu na mnogość stylów i gatunków, ale także poprzez brzmienia.

 

MM: Otwierające „Rhapsody In Blue” jednak trochę skróciliście w stosunku do oryginału

 

 

PN: Tak, to celowy zabieg. Choć uważam, że na akordeonie można zagrać niemal wszystko, to nie zawsze ma to sens. Fortepianowe solówki z ‘Rapsodii…’ i ich mnogość nie wpłynęłaby pozytywnie na wykonanie tego kawałka w naszym składzie. Aranżacja tego klasyka ma kilku ojców, nie wszystkich wymieniłem na płycie, bo to często tylko inspiratorzy. Niemniej uważam, że wyciągnęliśmy z tego utworu ‘samo gęste’. Kiedyś pewien profesor powiedział, że dobry aranż jest często więcej wart, niż dobra kompozycja. Trudniejsze to zadanie, wymaga wielkiego doświadczenia, wyobraźni, wiedzy.

 

 

MM: Próbowałeś wcześniej zagrać każdy z tych tematów samodzielnie na akordeonie?

 

 

PN: Moja przygoda z muzyką filmową zaczęła się w drugiej lub trzeciej klasie szkoły muzycznej, kiedy to po raz pierwszy zagrałem „Różową Panterę” w opracowaniu na akordeonach solo. Na potrzeby albumu nie przygotowywałem aranżacji solowych, nie było takiej potrzeby. Płyta miała być w całości nagrana z orkiestrą, a trzy tanga, czyli „Tanguera” i dwa kawałki Piazzolli także z „Cuarteto Re!Tango”. Zatem nie było potrzeby tworzenia aranżacji na akordeon czy bandoneon solo.

 

 

MM: Ta płyta zamyka kwestię Twojej sentymentalnej podróży do tematów filmowych i serialowych, czy planujesz kontynuację?

 

 

PN: W tej chwili nie mam w planach kontynuacji tego projektu, ale kto wie, co wydarzy się za 10 czy 20 lat. Może wtedy przyjdzie czas na kolejną sentymentalną podróż. Czas pokaże.

 

 

MM: Będziecie grać koncerty z tym materiałem?

 

PN: O tak! Są już pierwsze zamówienia na ten program, z czego bardzo się cieszę. Płyta musi żyć, a to życie mogą jej dać koncerty, które są w mojej ocenie najlepszą formą promocji. Warto też zwrócić uwagę na to, iż nie jest prostym zorganizowanie koncertów z tak dużą grupą. Orkiestra, kilkoro solistów, to wszystko generuje jakieś tam koszty. Nie działamy jako instytucja, więc startujemy z trudniejszej pozycji, ale wiele lat pracy na polskiej scenie ugruntowało pozycje moją i wspaniałych artystów, z którymi koncertuję. Każdy z nich ma swoich odbiorców, swoje kontakty i swoją artystyczną moc. To bardzo pomaga.

 

Rozmawiał  Maciej Majewski

 

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz