IKS

Sonia Stein [Rozmowa]

Mimo młodego wieku Sonia Stein ma na swoim koncie współpracę między innymi z Liamem Howe’em (producentem Jessie Ware czy FKA Twigs), międzynarodową edukację muzyczną i supportowanie takich gwiazd jak Dido czy James Arthur. Światowe sukcesy nie przyćmiły tej niezwykle sympatycznej dziewczyny, która dzisiaj (25 lipca) wydała swoją kolejną EP-kę „Blooming Season Pt.2”. W rozmowie z nami opowiedziała o procesie tworzenia ostatnich piosenek, a także o niezwykłej okładce EP-ki „Blooming Season Pt. 1” i… projektowaniu ubrań oraz miłości do herbaty. Zapraszamy serdecznie do lektury!

 

Natalia Glinka-Hebel: Cześć Soniu! Przygotowałam do naszej rozmowy kilka pytań związanych głównie z Twoją EP-ką „Blooming Season”, jej drugą nadchodzącą częścią i tą, która już się ukazała. Pierwsze, co mi przyszło do głowy, jak słuchałam pierwszej części, a właściwie nawet zanim zaczęłam jej słuchać, to zwróciłam uwagę na mega piękną okładkę. Jest bardzo artystyczna, bardzo bajkowa i zastanawiałam się, czy możesz powiedzieć coś na temat powstania samej okładki.

 

Sonia Stein: To jest akurat bardzo ciekawe, bo cała muzyka powstała tak naprawdę po tej sesji. I ta sesja była dużą częścią inspiracji muzyki, bo sesję zrobiłam pomiędzy projektami. Przyjaciółka przyjechała do mnie na wieś do Anglii, gdzie mieszkam, i tak z 3 tygodnie kreowałyśmy moodboardy na tę sesję i tak naprawdę ona nie była do żadnej muzyki. Chciałyśmy stworzyć coś pięknego. I potem, jak już miałam te zdjęcia, to stało się oczywiste, że chciałam skomponować muzykę, która będzie do nich pasowała. Więc jak tworzyłam cały pomysł na „Blooming Season” – i tak naprawdę dlatego też powstał ten tytuł – to użyłam tych zdjęć, żeby się zainspirować tym, jak chcę, żeby brzmiała cała muzyka.

 

 

Natalia Glinka-Hebel: Sama historia powstawania tego albumu, sposób pracy nad nim też jest bardzo ciekawy, bo zamknęłaś się na kilka tygodni w domku w Anglii i pracowałaś nad utworami z grupą innych artystów. Mam takie wrażenie – bo jako słuchacz może aż tak tego nie czuję – ale to brzmi jak bardzo krótki, ale bardzo intensywny okres pracy. Zastanawiam się, czy zamierzasz jeszcze powtórzyć ten sposób nagrywania, czy jednak stwierdzasz, że lepsza jest wolniejsza, bardziej rozciągnięta w czasie praca nad albumem?

 

Sonia Stein: Tak naprawdę już to zrobiłam jeszcze raz, bo bardzo mi się spodobał ten sposób pracowania. Myślę, że dzięki temu te pomysły są bardzo spójne. Gdy tworzę projekt, który piszę na przykład cały rok, to zmienia mi się w tym czasie gust i mam tyle różnych pomysłów, przechodzę przez tyle różnych rzeczy, że potem mi się wydaje, że to po prostu jest taka składanka – to też jest fajne, ale już tworzyłam wiele takich projektów. I chciałam tworzyć właśnie w taki spójny sposób, mając taką wizję, i żeby wszystkie kawałki, które piszę, wpasowały się w nią, zamiast potem mieć, nie wiem, dziesięć kawałków, wszystkie z inną wizją i potem próbować tworzyć do tego spójną otoczkę.

 

zdj. Monika Ottehenning

 

Natalia Glinka-Hebel: Wspominałaś o tym, że gusta też mogą się zmienić w trakcie takiego bardziej rozciągniętego procesu twórczego. Słuchając  „Blooming Season Part One” miałam takie odczucie, zwłaszcza jeżeli chodzi o utwór „Clothes Off”… on mi przypominał bardzo w brzmieniu utwory Caroline Polachek. I zastanawiałam się, czy porównywanie Twojego brzmienia do innych artystów, innych artystek jest dla Ciebie nobilitujące? Cieszy Cię to, czy bardziej masz bardziej takie podejście „nie, ja jestem Sonia i ja robię swoją wyjątkową muzykę”?

 

Sonia Stein: Mnie to nawet cieszy, szczególnie jak muzyka jest już gotowa, i ludzie mi mówią, co to im przypomina. Bardziej nie lubię sama porównywać się do jakiejś artystyki. Jak ktoś mi pyta: „a z kim byś się porównała?” albo „kto cię inspiruje?”, bo inspiruje mnie wiele osób, ale tak naprawdę nie łączę się z jakąś jedną artystką bardziej niż z innymi, ale bardzo mnie ciekawi jak ktoś mnie do kogoś  porównuje. No bo bardzo trudno siebie widzieć z innej perspektywy. Więc mi się akurat to podoba, szczególnie, że bardzo lubię Caroline Polachek.

 

 

Natalia Glinka-Hebel: No właśnie, a masz jakichś – nie wiem, czy to tak można określić –  artystycznych idoli? Kogoś, kto cię inspiruje i do czyjego brzmienia chciałabyś dążyć?

 

Sonia Stein: To się zmienia tak naprawdę z sesji na sesję… Czasami słucham jednego utworu cały tydzień i akurat wtedy wchodzę do studia, pokazuję producentowi: o, bardzo mi się podoba ta piosenka, i nawet, o ile nie próbujemy jej imitować, to zawsze to w jakiś sposób ma wpływ na to, co tworzymy tego dnia. Ale głównie inspiruję się artystami, którzy są songwriterami – te historie czuć w muzyce i te piosenki, nawet jeśli są bardzo wyprodukowane, to słychać, że są takim szkieletem wszystkiego, że nawet gdybym zaśpiewała tę piosenkę tylko z gitarą albo tylko z pianinem, to ta piosenka jest mocna.

 

 

Natalia Glinka-Hebel: A czego słuchasz teraz? Co cię inspirowało w ostatnich miesiącach podczas pracy nad albumem?

 

Sonia Stein: Teraz odkryłam taką artystkę, która się nazywa Chloe Qisha. Zwykle nie robię playlist, bo po prostu słucham całych płyt, ale ostatnio się zainspirowałam, bo odkryłam tyle fajnych, nowych, popowych, młodych dziewczyn, i zrobiłam sobie playlistę. Bardzo lubię też Rachel Chinouriri, lubię Holly Humberstone… Chloe Qisha naprawdę tak mnie zainspirowała, że rzadko usłyszę taką piosenkę, że od razu chcę jeszcze raz jej posłuchać, a tak mam akurat z jej piosenkami.

 

Natalia Glinka-Hebel: Ale też mówiłaś, że słuchasz całych albumów, i z tego co czytałam o Twojej pracy, masz takie podejście bardziej holistyczne, że nie traktujesz, jeśli dobrze to zrozumiałam, poszczególnych piosenek jako single na zasadzie, że każdy singiel mógłby istnieć sam sobie, tylko chcesz, żeby to była całość. Skąd w takim razie wziął się pomysł, żeby „Blooming Season” miała dwie części?

 

Sonia Stein: Tak naprawdę to tak teraz działa branża muzyczna, że, szczególnie jak jest się taką małą artystką jak ja, która nie ma wielkiej widowni, jakbym wydała na przykład 10 piosenek na raz, to nie ma tylu osób, które słuchają całych płyt, bo im się spodobał jeden singiel, i po prostu wtedy „straciłabym” na przykład 9 piosenek, nie promując ich tak, jakbym mogła pojedynczo każdego singla. Więc ja zawsze chcę wydawać płyty, a moja wytwórnia mi mówi: „słuchaj, możemy wydać płytę, ale zróbmy to powoli, żeby każda piosenka miała swój moment” i żeby mogli ją jakoś wypromować, żeby więcej osób to usłyszało. To jest taki kompromis mojego podejścia z podejściem wytwórni, żeby więcej osób to usłyszało, ale ja zawsze o tym myślę jako o całości.

 

 

Natalia Glinka-Hebel:  A czy w swoim repertuarze masz jakąś ulubioną piosenkę, taką, która na przykład znaczy najwięcej dla ciebie?

 

Sonia Stein: No to się zawsze zmienia, bo chyba każdy artysta powie, że najnowsza muzyka jest jego ulubioną. Ale mam tylko jedną piosenkę, „Every Time Africa Plays”, którą wydałam chyba dwa lata temu i jest o jednej z moich najbliższych przyjaciółek, która sobie odebrała życie. Ta piosenka dla mnie dużo znaczy, bo jest o tym, że właśnie jakiś utwór mi o niej przypomina i za każdym razem jak ją słyszę, to myślę o niej i myślę, że bardzo fajnie jest skomunikowana ta emocja, nie jest taka rozpaczliwa, i pozytywnie wspominam przy tej piosence moją przyjaciółkę.

 

 

Natalia Glinka-Hebel: To bardzo trudny temat i na pewno wykonywanie tej piosenki dużo Cię kosztuje. Zastanawiam się, na ile to wymaga odwagi i na ile to trudne, żeby takie emocje i doświadczenia przekuć w muzykę. Czy może u Ciebie to jest tak, że po prostu w naturalny sposób te emocje przekształcasz na sztukę i pomaga Ci to się z nimi zmierzyć?

 

Sonia Stein: Myślę, że w ogóle zaczęłam pisać piosenki dlatego, że nie potrafiłam komunikować emocji tak werbalnie, słownie, w rozmowach, i to mi bardzo pomagało przetwarzać te emocje i myślę, że teraz mam podobnie. Nawet myślę, że trudniej byłoby mi napisać piosenkę, która nie jest o prawdziwych emocjach, bo to dla mnie naturalne i autentyczne. Nie sądzę, żebym umiała stworzyć sztukę, która dla mnie nic nie znaczy.

 

 

Natalia Glinka-Hebel: To jest mega istotne, bo mam wrażenie, że teraz jest sporo muzyki o niczym. Jak się włączy radio, to ciężko jest, mam wrażenie, o utwory, które miałyby jakąś głębię nawet w tekście. A Tobie się to udaje, przekazujesz emocje, też obrazowo, co jest mega cenne i rzadko teraz spotykane. Jak czyta się informacje o Tobie nawet w internecie, to jedno z pierwszych zdań jest takie, że urodziłaś się w Berlinie, mieszkałaś w Polsce, studiowałaś potem w Stanach Zjednoczonych i teraz mieszkasz w Anglii. Zastanawiałam się, jak czujesz się z tym jako artystka. Chodzi mi o to, czy czujesz się cały czas gdzieś pomiędzy, czy może ta Twoja artystyczna tożsamość jest najbardziej związana z którymś z tych miejsc?

 

Sonia Stein: Myślę, że właśnie dlatego odnalazłam się w Londynie, bo wydaje mi się, że praktycznie każda osoba, która tu mieszka, ma podobną historię. Rzadko spotykam kogoś, kto tak naprawdę urodził się w Londynie i jest z Anglii. Zawsze czułam, że trochę jestem taka nie dość polska, żeby być Polką, za bardzo europejska żeby być Amerykanką, a w Londynie właśnie się czuję po prostu tak swojo i myślę, że dlatego tam się zasiedziałam.

 

 

Natalia Glinka-Hebel: Od razu to, co powiedziałaś, skojarzyło mi się z piosenką Kasi Nosowskiej – nie wiem czy kojarzysz – Cudzoziemka w raju kobiet; ona tam śpiewa, że jest „zbyt szczecińska dla Warszawy, a dla Szczecina zbyt warszawska”, i wszystko właśnie opiera się o zestawienie dwóch rzeczy, i też chyba trochę tak jest z Twoją muzyką, to znaczy jedni mówią: o, Sonia nagrywa R&B, ktoś tam pisał, że robisz muzykę pop. A jak Ty to czujesz? Czy czujesz, że któryś z gatunków jest Tobie bliższy i chciałabyś iść w tę stronę, a może masz bardziej takie podejście, że te etykietki Cię nie interesują, po prostu robisz swoje, teraz może nagrasz album popowy, a za 5 lat nagrasz nie wiem, rockowy. Jak to u Ciebie jest?

 

Sonia Stein: Myślę, że staram się właśnie robić to drugie, czyli po prostu nie myśleć o tym, jak to będzie odebrane, bo to największa bariera dla kreatywności: myśleć o tym, jak coś będzie odebrane jeszcze zanim to w ogóle stworzysz. Próbuję o tym nie myśleć, ale też nie będę kłamać, bo jest to też duży temat u mnie, że jestem taka niespójna. Jak ktoś posłucha różnych piosenek nawet z jednej płyty, nie będzie potrafił powiedzieć kim jestem, bo nie mam takiego brandu. Ale myślę, że jednak dla mnie ten proces kreowania, tworzenia jest ważniejszy niż to, jak mnie ludzie potem klasyfikują. Wolę po prostu w ogóle o tym nie myśleć, ale ja samą siebie klasyfikuję głównie jako pop, który ma też różne wpływy. Na pewno też tam słyszę R&B, słyszę czasami trochę takiego soulu – nazywam to soulful pop, czyli taki pop z duszą (śmiech).

 

Kadr z rozmowy Natalii z Sonią Stein

 

Natalia Glinka-Hebel: Fajne, podoba mi się to określenie! Może właśnie stworzyłaś nowy gatunek i będziesz jego pionierką.

 

Sonia Stein: Tak, ale akurat nawet po polsku mi się to bardziej podoba, bo soul to też typ muzyki, a pop z duszą to już coś innego po polsku.

 

 

Natalia Glinka-Hebel: Super, myślę, że pasuje idealnie. Ale też z perspektywy słuchacza uważam, że to fajne, że tak naprawdę tworzysz tak różnorodną muzykę, bo są zespoły, które wpadają w pułapkę nagrywania wszystkiego w jednym stylu, i o ile mają ten swój rozpoznawalny styl – na zasadzie, że usłyszysz jedną piosenkę i  wiesz, że to jest ten zespół i to jest fajne –  ale jeżeli robią jeden do jednego kopie swoich piosenek to znaczy, że nie mają pomysłu na siebie, czego nie można powiedzieć o Tobie. Z jednej strony mówisz, że nie do końca planujesz, w jakim stylu nagrasz kolejny materiał i tak dalej, ale też widać, że masz plany na przyszłość, bo chociażby pomysł na podzielenie Ep-ek na dwie części świadczy o tym, że wiesz jaki będzie Twój następny krok. Natomiast zastanawiałam się, jak się czujesz na chwilę przed wypuszczeniem drugiej części „Blooming Season”. Czujesz, że to już?

 

Sonia Stein: Tak, bardzo lubię ten moment, w którym mogę się podzielić czymś, co tworzyłam, spędzałam dużo godzin dopieszczając, jak to ma brzmieć i nareszcie mogę się tym podzielić. Ale też takie wypuszczanie piosenek w internet to dziwne uczucie, bo jest to ekscytujące, ale tak naprawdę potem to tak… klikasz i już (śmiech).

 

 

Natalia Glinka-Hebel: I już nie masz wpływu na to, co się dalej stanie, nie?

 

Sonia Stein: Tak, dokładnie. Ale cieszę się, że już to niedługo będzie całością.

 

 

Natalia Glinka-Hebel: A jest to też stresujący moment dla Ciebie?

 

Sonia Stein: Czasami się stresuję tym, że ludzie tego nie usłyszą, albo że tego nie zrozumieją, albo że po prostu nie dadzą temu czasu. Teraz jesteśmy w takim wieku „telefonowym”, że 20 sekund czasu to już dużo, żeby ktoś ci poświęcił, a żeby usłyszał trzyminutową piosenkę i jeszcze próbował ją zrozumieć, usłyszeć nawet drugi raz, to już naprawdę proszenie o za dużo. Więc czasami się właśnie stresuję tym, że ja tyle czasu i miłości wkładam w coś i tak naprawdę nie wiem, czy ludzie w ogóle tego posłuchają.

 

zdj. Monika Ottehenning

 

Natalia Glinka-Hebel: Inna kwestia, że Spotify i jego algorytmy rządzą się swoimi prawami i nieraz zupełnie przypadkiem podrzucą komuś jakiś utwór i ktoś stwierdza, że to jest super i zaczynają słuchać danego wykonawcy. Myślę też o tym, że trudne jest teraz dla artystów to, że nie dość, że tworzycie muzykę, to jeszcze musicie bardzo dużo wysiłku włożyć w jej promowanie: social media, musicie sami być swoimi własnymi PR-owcami. Zastanawiałam się, jak to jest u Ciebie. Czy lubisz tę całą otoczkę? Czy lubisz wywiady? Czy lubisz postować na social media? Czy to jest dla Ciebie raczej przykra konieczność związana z tym, że zajmujesz się muzyką?

 

Sonia Stein: Czasami czuję, że to pozytywne i naturalne, że chcę się dzielić właśnie czymś więcej niż muzyką, i że się cieszę, że mam sposób, żeby to robić. A czasami czuję, że to nie jest to, na co się pisałam. Jak miałam 15 lat i powiedziałam, że chcę pisać piosenki i być piosenkarką, to nie sądziłam, że będę spędzała czas myśląc codziennie o tym, co nagrać w swoim telefonie i jak się tym dzielić (śmiech); nie tak wyobrażałam sobie karierę. Są dni, kiedy czuję, że to jest smutne, że nie chcę tego robić; a są dni, w które sama się budzę i mówię: o, nie mogę się doczekać, żeby się tym podzielić. Ale uczucie, że coś muszę, tworzy we mnie taki bunt, że nie chcę (śmiech).

 

 

Natalia Glinka-Hebel: Zmuszanie do czegokolwiek nie działa chyba dobrze na ludzi w ogóle… A jak jest u Ciebie z koncertowaniem? Grasz koncerty i w Anglii, i w Polsce. Czy któreś z miejsc, w których grałaś, zrobiło na Tobie największe wrażenie? Czy w ogóle same koncerty są dla Ciebie też ekscytującą częścią Twojej kariery?

 

Sonia Stein: Tak, bardzo! To jest właśnie część, na którą się pisałam (śmiech). Gdy miałam 15 lat, kochałam występować. Mimo że byłam bardzo nieśmiała i stałam na scenie nie ruszając się, to i tak bardzo kochałam sam występ, samo śpiewanie dla ludzi i potem dostawanie tej energii z powrotem. I właśnie to lubię najbardziej, szczególnie jak teraz gram z zespołem i tworzymy tak naprawdę żywą muzykę. Moje ulubione koncerty, które ostatnio grałam, to w Warszawie, w Jassmine, bo były dłuższe; zwykle gram takie supporty, więc pół godziny, siedem piosenek czy coś i pewnie nie z pełnym zespołem, a w Jassmine zagrałam dwa czy trzy razy z pełnym zespołem, z chórkami, i mogłam dać temu tyle miłości i czasu, ile chciałam, więc naprawdę bardzo fajnie mi się tam grało.

 

 

Natalia Glinka-Hebel: Nie znalazłam informacji, więc proszę sprostuj mnie, jeżeli jest inaczej, ale chyba nie zdarzyło Ci się grać na jakimś mega dużym festiwalu? Czy masz już może na koncie taką przygodę?

 

Sonia Stein: Powiem tak: zagrałam na Glastonbury, co jest bardzo dużym festiwalem. Ale zagrałam na takiej malutkiej scenie, takiej akustycznej. Trzeba było tak wejść na pagórek i tam ludzie siedzieli na trawie i tam zagrałam właśnie taki półgodzinny set, więc mogę powiedzieć, że zagrałam Glastonbury, ale nie w ten sposób, co sobie ludzie wyobrażają (śmiech).

 

 

Natalia Glinka-Hebel: A chciałabyś być headlinerem jakiegoś Openera czy Lollapaloozy?

 

Sonia Stein: To bardzo ciekawe pytanie… Ostatnio często je sobie zadaję, bo jak byłam młodsza i mówiłam, że chcę być piosenkarką, to wyobrażałam sobie, że kiedyś będę grała stadiony, kiedyś będę grała duże sceny, i im dłużej to robię, im starsza jestem, tym częściej pytam samą siebie, czy to jest naprawdę moje marzenie; czy to jest coś, co jakby mi powiedzieli, że jeśli chcę być piosenkarką, to jest to najwyższy zaszczyt, najwyższy cel, do którego powinnam dążyć, i tak naprawdę nie znam innego. Nie powiedziano mi, jak inaczej może wyglądać sukces w tej karierze. I oczywiście nie odmówiłabym, gdyby ktoś mi powiedział „dzisiaj jesteś headlinerem w Glastonbury”, i to oczywiście byłabym super szczęśliwa, ale też nie wiem, czy to jest coś, do czego dążę. Chciałabym po prostu tworzyć muzykę, z którą mi dobrze, która łączy ludzi i nawet jeżeli byłyby to mniejsze koncerty, ale ludzie zjawialiby się z pozytywnymi emocjami, to byłabym szczęśliwa.

 

Natalia Glinka-Hebel: Zapytałam dlatego, że sama się zastanawiałam słuchając Twojej muzyki, czy lepiej pasuje do mniejszych klubów, czy sprawdziłaby się – ze względu na tę bezpośredniość tekstów, na tę intymność – na wielkim festiwalu? I myślę, że sprawdziłaby się, ale pytanie, jak Ty byś się czuła, bo przy tych mniejszych koncertach jest zupełnie inny kontakt z publicznością.

 

Sonia Stein: Tak, właśnie ostatnio zauważyłam, że bardzo lubię opowiadać o swoich piosenkach; prawie przed każdą piosenką, jak wypisuję set listy, przed którą chcę coś powiedzieć, myślę sobie: kurczę, no będę gadała przed każdą piosenką, bo o każdej chcę trochę opowiedzieć, dlaczego ją napisałam, o czym jest, co dla mnie znaczy. I właśnie dlatego też mi się bardzo podobało w Jassmine, bo to jest taki intymny wieczór z Sonią: siedzimy razem, jak przy ognisku. Wtedy też te piosenki więcej znaczą dla ludzi, więc myślę, że chyba mi lepiej w takich intymnych miejscach.

 

zdj. Monika Ottehenning

 

Natalia Glinka-Hebel: Ale tak jak powiedziałaś, rzeczywiście chyba występy na największych festiwalach to jest taki szczyt kariery, do którego się dąży, bo jaka jest alternatywa? To znaczy alternatywną jest sprzedać miliard albumów, ale teraz ludzie nie kupują raczej fizycznych nagrań, nie? Więc to jest dobre pytanie: czy chcę grać na Openerze, na przykład, nie wiem, na Glastonbury, czy może ja mam inny cel artystyczny?

 

Sonia Stein: Tak, i jak on może wyglądać?

 

 

Natalia Glinka-Hebel: Mam do Ciebie ostatnie pytanie, żeby też nie zabrać za dużo Twojego czasu. Co dalej? Jakie masz plany? Czy nie myślisz na razie o tym i chcesz odpocząć?

 

Sonia Stein: W tym roku, w lutym zrobiłam znów taki wyjazd na tydzień, taki camp, gdzie napisałam następne 10 piosenek. Więc być może zacznę już pracować nad następnym projektem, bo trafiły tam fajne kawałki. Ale zobaczymy. Na razie chcę się pocieszyć tą drugą płytą, że już jest, można odsapnąć trochę i potem dopiero zacząć następne.

 

 

Natalia Glinka-Hebel: No i też z tego co widziałam na Twoim Instagramie, sporo się zmieniło w Twoim życiu osobistym. Chyba niedawno brałaś ślub?

 

Sonia Stein: Tak, trzy tygodnie temu.

 

 

Natalia Glinka-Hebel: Gratulacje! O matko, zamiast odpoczywać i cieszyć się małżeństwem, to Ty wywiady, praca, promocja…

 

Sonia Stein: Tak, wszyscy mówią: dlaczego nie wyjechaliście na miesiąc miodowy? Ja nie wiem jak ludzie planują i wesele, i potem miesiąc miodowy, to jest tyle planowania…

 

 

Natalia Glinka-Hebel: Ale wrzucałaś też filmiki z projektowania sukienki ślubnej, więc może powinnaś pomyśleć teraz o zaprojektowaniu linii ubrań, bo ta sukienka była absolutnie przepiękna!

 

Sonia Stein: No, pięknie wyszła. Może jakąś taką plisowaną linię…

 

 

Natalia Glinka-Hebel: Właśnie, może zamiast takiego ultimate goal występowania na największych festiwalach, powinnaś pójść w taką stronę jak niektóre artystki, które mają swoje kosmetyki, swoje ubrania – może w tym też byś się odnalazła?

 

Sonia Stein:  Tak, lubię takie lifestyle’owe rzeczy; często sobie myślę, że chciałabym mieć swoją linię herbat, bo piję bardzo dużo herbat ziołowych. Wszyscy z mojego zespołu się zawsze śmieją, bo podróżuję ze swoją kolekcją herbat…

 

 

Natalia Glinka-Hebel: Słuchaj, bardzo Ci dziękuję, nie zabieram więcej Twojego czasu, życzę Ci super miłego dnia i do zobaczenia na koncertach w Polsce i czekam na polecenia herbat!

 

 

Rozmawiała Natalia Glinka-Hebel

 

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

 

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz