„Samotny kowboj w świecie muzyki alternatywnej” tak o sobie mówi nasz dzisiejszy rozmówca. I trudno się nie zgodzić z tym stwierdzeniem. Żeby przykuć waszą uwagę zacznę jednak z przysłowiowej „grubej rury”. Jeżeli w ostatnich latach spotkaliście się z płytami takich legendarnych grup jak Black Sabbath, Mötley Crüe czy Helloween, to musicie wiedzieć, że za promocją tych wydawnictw stoi właśnie nasz dzisiejszy rozmówca. Filip Sarniak, bo to z nim dziś będziemy rozmawiać, poza współpracą z legendarną wytwórnią BMG, w ostatnich latach poświęcił się promocji niezależnych polskich zespołów i wykonawców. To między innymi dzięki niemu, na łamach SztukMix. mogliście przeczytać o takich zespołach jak WIJ, Chainsword, Hypnosaur, WAVS, Worms of Senses czy Tekla Goldman… O tym jak do tego doszło, że Filip zdecydował się na taką działalność i jak ta machina promocyjna wygląda od kuchni, dowiecie się z poniżej rozmowy. Dodatkowo nasz rozmówca opowiedział o ubiegłorocznej i nadchodzącej edycji festiwalu Avant Art oraz o zakończonej sukcesem trasie swoich podopiecznych z zespołu TOŃ (wydarzeń przy promocji których również maczał palce). Ale to nie koniec! Jeżeli chcecie poznać więcej ciekawostek z branży, a może szukacie kogoś, kto wypromuję waszą płytę? Koniecznie przeczytajcie tę rozmowę!
Grzegorz Bohosiewicz: Na łamach SztukMixa regularnie pojawiają się recenzję albumów, które promujesz, czy wywiady z artystami i zespołami, z którymi współpracujesz. Jesteś niezwykle istotną osobą na polskiej scenie alternatywnej, masz ogromne doświadczenie. Pytanie na rozgrzewkę: skąd w ogóle pomysł, żeby w tę stronę w życiu pójść? Jak to wszystko się zaczęło?
Filip Sarniak: Wydarzyło się to trochę przypadkiem, a trochę nie przypadkiem (śmiech), bo w wyniku świadomej i mozolnej pracy. Od sześciu lat działam jako mini agencja. Samotny cowboy w świecie muzyki alternatywnej. Ale już wcześniej wiele lat działałem na polu kultury i muzyki.
GB: Pięknie powiedziane! Opowiedz coś więcej, jak to się stało?
FS: Jak to się stało? Odbyło się to w kilku krokach, nie od razu. Było kilka kamieni milowych w drodze do punktu, w którym teraz się znajduję. Zacznę od końca: pandemia. Nie bezpośrednio w jej trakcie, ale za jej sprawą miałem trochę roszad zawodowych. Już w tamtym czasie pracowałem dla wytwórni BMG i uznałem wówczas, że skupię się właśnie na tym. Poszedłem na koncert zespołu The Heavy Clouds, w którym grał Wojtek Ziemba, z którym znam się z czasów współpracy z grupą The Black Tapes. Jako suport występował nie znany mi wtedy Wij, który tego dnia miał premierę swojej pierwszej płyty. Poszedłem na Wija zupełnie bez napinki — myślałem, żeby wrócić wcześniej do domu. Koncert jednak był na tyle dobry że podszedłem bliżej sceny i wciągnęło mnie! Okazało się, że na perkusji grał Miko, którego znam z czasów Elvis Deluxe. Występ tak mnie porwał, że postanowiłem pomóc grupie w promocji. W ten sposób, dzięki Wijowi właśnie, wróciłem do promocji polskich zespołów alternatywnych, co zresztą robiłem już wcześniej w zupełnie odległej rzeczywistości.

GB: Mamy książkowy przykład na to, że warto dawać szansę nieznanym zespołom. Świetna historia, opowiadaj dalej!
FS: Potem spotkałem się z zespołem, pogadaliśmy i zacząłem działać. Okazało się, że naprawdę wiele osób z branży, z którymi miałem kontakt od wielu lat, stwierdziło, że muzyka zespołu jest ciekawa. Zaczęto grać ich muzykę w radiu, były wywiady, recenzje. Naprawdę dobrze to wyszło, a ja uwierzyłem, że mogę pomóc takim artystom. Teraz Wij doskonale sobie radzi, a jego drogi skrzyżowały się z Patrykiem z Piranha Music, którego serdecznie pozdrawiam. I to było dla mnie najważniejsze: zespół, którym się zająłem, rozwinął się i poszedł dalej. Świetna sprawa!
GB: Wspomniałeś o kontaktach w branży, które miałeś z dawnych lat. Czyli Twoja przygoda z muzyką zaczęła się na długo wcześniej?
FS: Tak. W trakcie studiów zacząłem się zastanawiać, co będę robić dalej. Stwierdziłem, że skoro od zawsze pasjonowała mnie muzyka, to warto coś z tym zrobić. W tamtym czasie mój brat, Eryk Sarniak, grał w zespole oraz jako DJ w klubach, m.in. w Jadłodajni Filozoficznej, do której również chodziłem. Było to w epoce tak zwanej „nowej rockowej rewolucji”. Przez Eryka poznałem się z managerem klubu, a ponieważ pisałem magisterkę na temat obejmujący także ówczesną modę na indie rock, to zgadaliśmy się i zaproponował mi współtworzenie nowego pisma o muzyce. No i zaangażowałem się w to. Powstało pismo „PULP”, które było dystrybuowane za darmo w klubach w całym kraju. Niestety, „PULP” po jakimś czasie przestał istnieć. Ale od tamtej pory pracowałem już w kulturze i z muzyką.
GB: Coś mi mówi, że to coś więcej niż praca. To prawdziwa pasja!
FS: Tak. Ta pasja wzięła się od mojego taty. Muzyki w domu słuchaliśmy od zawsze. Do tej pory wspominamy z moim bratem, że tata po prostu kazał nam siadać w fotelu i słuchać płyt, m.in. „Abraxas” Santany, albumów Pink Floyd i innych wykonawców, a potem zaczęły się już własne wybory muzyczne.
GB: Patrząc na zespoły, które promujesz, czuć ogromną różnorodność. Wymieniłeś grupę Wij, którą w redakcji SztukMixa bardzo lubimy. Jest Tekla Goldman, którą uwielbiam — świetny, alternatywny zespół. Kapele z moich stron: Jarzmo, a teraz Taraban. Powiedz mi, czy jest coś, co decyduje, że zaczynasz współpracę z danym zespołem? Czy kierujesz się jakimś kluczem?
FS: Miałem kilka propozycji, żeby zostać DJ-em i wszystkie je musiałem odrzucać, bo stwierdzałem, że po prostu byłbym najgorszym DJ-em świata. Miks, który bym prezentował, zabiłby każdą imprezę. Grałbym rzeczy, których nie da się ze sobą połączyć. A na poważnie: słucham bardzo dużo muzyki i nie odcinam się od żadnego gatunku. Jedynym wspólnym mianownikiem tego, co promuję, z kim współpracuję, jest to, że twórczość musi mi się podobać i być jakościowo bardzo dobra.

GB: Tak, to prawda. Jakościowo Twoje wybory są świetne. Jestem wielkim fanem grup, które zrzeszasz pod swoim sztandarem. A powiedz mi, jak można do Ciebie trafić? Jak zauważyłeś, zespoły są bardzo różne, niektóre już z doświadczeniem, ale też takie, które tego doświadczenia nie mają. Jak taką współpracę z zespołami nawiązujesz? Jak w ogóle dochodzi do tego, że jakiś zespół trafia pod Twoje skrzydła?
FS: Bardzo różnie. Najczęściej z polecenia — jeden zespół, z którym współpracuję, zna się z innym. Ale obecnie artyści sami znajdują mnie na social mediach. Czasem po prostu słyszą o mnie, że wypromowałem jakiś zespół, który znają i znajdują o mnie informacje w sieci. Albo jakiś zespół podziękował mi w mediach społecznościowych czy na płycie. Jednym słowem, odbywa się to na różne sposoby.
GB: Baza zespołów, którymi się zajmujesz, coraz bardziej się rozrasta. Ile grup masz pod swoją opieką w tym momencie?
FS: Bałem się tego pytania (śmiech). Ja ich nie liczę. Nie chciałbym liczyć, bo tutaj nie liczby się liczą, a jakość. Nigdy tego nie liczyłem. Staram się mieć nie więcej niż cztery, pięć premier w miesiącu — płyt czy singli. Ludzie, z którymi współpracuję — tacy jak Ty — muszą być w stanie to przesłuchać. Choć i tak muzyki jest zawsze za dużo. Tak naprawdę, nie współpracuję z zespołami na stałe, bo ja nie jestem menadżerem, a zajmuję się wyłącznie promocją. Jeżeli miałbym spróbować policzyć, z iloma zespołami i artystami działałem do tej pory, myślę, że jest ich więcej niż 20.
GB: Teraz będzie pytanie z tych niewygodnych (śmiech). Który z promowanych przez Ciebie zespołów uważasz za najlepszy? Albo który według Ciebie faktycznie osiągnął największy sukces i z którego jesteś szczególnie dumny? Pierwszy, jaki Ci przychodzi na myśl, bo wiem, że pewnie te zespoły są jak dzieci i nie masz możliwości wskazania tego ulubionego.
FS: Wiesz, cieszą najbardziej takie, które wszyscy chwalą, o których wszyscy słyszeli itd. No i tu na pewno trzeba wymienić Wija czy Toń z zeszłego roku. Obecnie Taraban i Chainsword, które pną się do góry. Oczywiście nigdy nie wiem, jak ostatecznie wyjdzie z danym zespołem, bo to zawsze weryfikują słuchacze.
GB: Miesiąc temu pisałem nawet recenzję ostatniej EP-ki grupy Taraban. Jest naprawdę bardzo fajna.
FS: Jej odbiór jest rewelacyjny. Bardzo dużo ludzi o nią pyta, chce rozmawiać z zespołem czy pisać recenzje. Muszę jeszcze wymienić wspomnianą przez Ciebie Teklę Goldman, która bardzo dobrze się rozeszła, że tak powiem, po świecie. Z takich nieoczywistych wyborów jest Santabarbara, która dla mnie była zespołem bardzo trudnym do pracy. Ciężka rzecz do promocji. Środowisko metalowe jest superchłonne w porównaniu do alt-popu. Ale i tutaj się udało osiągnąć sukces. Płyta pojawiła się w rocznych podsumowaniach, między innymi „Wyborczej”, grupa zagrała też na Męskim Graniu. To naprawdę dużo. Co jeszcze? Z każdym zespołem i artystą coś się udało, z każdym co innego, w inną stronę. Każda muzyka i każdy artysta ma swoją specyfikę. Przykładem może być Oranżada. To zespół, którego trzeba było odkurzyć z niebytu. Ja sam ich znałem jeszcze z czasów licealnych. Ale gdzieś zaginęli na scenie, mimo że nigdy się nie rozpadli. No i udało się ich pokazać w kraju i zagranicą. Z ostatnich sukcesów to Chainsword — świetna deathmetalowa kapela, udało mi się z nimi przebić do jednego z największych na świecie portali metalowych na świecie. Metal Injection umieścił ich ostatnie wydawnictwo na liście najważniejszych wydań tygodnia obok Behemotha czy Sleep Token.

GB: Moje gratulacje dla całego zespołu, zarówno promocyjnego, jak i muzycznego. To jest jedna z tych nazw, która ma szansę bardzo mocno wypłynąć w najbliższej przyszłości. Przyznam się szczerze, że nie słyszałem tej płyty. Widziałem informacje, że zostali zauważeni, więc myślę, że na pewno do niej siądę. jestem jej niezwykle ciekawy. W rozmowie wymieniliśmy bardzo dużo zespołów. Praktycznie wszystkie z nich są jakościowo bardzo dobre. I to jest chyba faktycznie to, co je wszystkie łączy. Wspomniałeś też o wydawcach takich jak Piranha, ale są inne niezależnie wytwórnie, na przykład Antena Krzyku czy audio cave. Bardzo często fizyczne nośniki promowanych przez Ciebie wydawnictw są piękne i to jest zasługa właśnie wytwórni. Wystarczy wspomnieć Teklę Goldman czy wydaną ostatnio płytę „Oath” zespołu Taraban. Wyglądają niesamowicie. I chciałem się Ciebie zapytać, jak widzisz przyszłość fizycznych nośników? Czy według Ciebie faktycznie jesteśmy w takim odwrocie od nich? Czy mają jeszcze szansę funkcjonować w takim formacie, w jakim funkcjonowały przez ostatnie 30 czy 40 lat? Bo ja jestem lekko przerażony tym, że obecnie muzyki jest tak dużo, jest tak szeroko dostępna w Internecie, że zakładam, iż w pewnym momencie wytwórnie po prostu same zrezygnują z wydawania kompaktów czy winyli. Koszt ich wydania będzie zbyt duży, a zainteresowanie zbyt małe. Jak Ty to widzisz, zwłaszcza w kontekście tych mniejszych zespołów, które nie mają takiego rozejścia jak Black Sabbath, Metallica czy Iron Maiden?
FS: To wszystko zależy od publiczności, od gatunku muzyki. Każdy gatunek muzyki i jego publiczność ma swoją specyfikę, jeśli chodzi o nabywanie nośników fizycznych. Na przykład metal — tutaj jest sporo kolekcjonerów, dużo osób kupuje fizyczne nośniki nie tylko dlatego, żeby mieć gadżet, ale po to, żeby rzeczywiście z niego słuchać. Doceniają tę jakość dźwięku — czy to z CD, czy z winyla. Natomiast słuchacze takich gatunków jak alt-pop, pop czy mainstreamowy hiphop, relatywnie rzadziej kupują nośnik, a częściej słuchają ze streamingu. Jednak jest ich więcej przy naprawdę popularnych wykonawcach. Dla tych słuchaczy to bardziej gadżet, na którym można się podpisać niż płyta do słuchania. I tak, w 2023 roku Snoop Dogg wydał fizyczną reedycję swojej płyty „Doggystyle” w wersji audioboxa, tzw. KiT, na którym po prostu były odnośniki do online’u. Jeśli chodzi o jazz, to jego publiczność bardzo sobie ceni wysoką jakość dźwięku, wręcz jej wymaga. Ale siłą rzeczy jest mniejsza. W metalu jest tak, że dużo osób lubi te kolekcjonerskie elementy i są tacy, którzy kupują po pięć różnych wydań: płytę CD, kasetę, kolorowego winyla, czarnego i czasami wszystko kupują od razu, a do tego jeszcze koszulkę i np. naszywkę. To są też gadżety, które często są kupowane na koncertach, w emocjach, jako pamiątka. I tak często są traktowane. Znam także takich, którzy w ogóle nie mają odtwarzaczy w domu, a kupują winyle czy CD, by mieć je na półce. Więc to jest bardzo złożone.
GB: Rozmawialiśmy o zespole Toń, o którym nawet pisałem w zeszłym tygodniu przy okazji ich zaplanowanego występu na InoRock w Inowrocławiu — oczywiście zapraszamy na ten festiwal. Pamiętam, że grupa wrzuciła informację na social mediach, że podczas trasy, której też byłeś współorganizatorem, rozeszły się wszystkie fizyczne nośniki. Wyprzedano cały nakład płyty wydanej właśnie w formie fizycznej, jest to więc duży sukces dla zespołu, który na tym zarabia. Nie oszukujmy się: właśnie ten merch, te płyty, koszulki — to jest dodatkowy dochód dla zespołu. Dużo bardziej konkretny niż tantiemy, które wpływają z serwisów streamingowych. Zawsze więc zachęcam do kupowania wszelkiego rodzaju merchu, płyt. No i chodzenia przede wszystkim na koncerty.
FS: Zdecydowanie.
GB: I tutaj chciałem nawiązać do koncertów, ponieważ też jako Sarniak organizujesz trasy, koncerty, między innymi właśnie tę co-headlinerską trasę Toni z Weedcraft. Co możesz powiedzieć o organizowaniu tak rozległej trasy? Jak ją oceniasz, co możesz powiedzieć o dzisiejszym rynku muzycznym w kontekście zespołów, które promujesz?
FS: Jeśli chodzi o tę trasę, to zakończyła się sporym sukcesem. Przede wszystkim pod względem frekwencyjnym. Po drugie, organizacyjnym, bo nie było żadnych większych problemów logistycznych i organizacyjnych. A po trzecie, finansowym, bo wszystko wyszło na plus. Nie było pustych sal i to jest bardzo ważne. I wiem, że bardzo rzadko zdarza się to na takim poziomie, na jakim jest Toń — zespół nadal o statusie debiutanta. Zajmowałem się organizowaniem tras dawno temu i teraz wróciłem do tego z duszą na ramieniu, bo pamiętałem, jak trudne i stresujące potrafi być to zadanie. Ale ponieważ wiem, jakie mogą pojawić się problemy, to potrafiłem temu zaradzić, więc często zawczasu starałem się wszystko ogarnąć. Robiłem to jednak przekonany o możliwości powodzenia tego planu, bo zainteresowanie zespołem Toń było spore, patrząc po liczbie odtworzeń i wyświetleń. Zorganizować trasę teoretycznie można każdemu, ale gdy 5 osób przyjdzie na koncert, na który zespół przejechał często kilkaset kilometrów, to zaczynają się emocje.
GB: Bo się nie spina po prostu.
FS: Dokładnie. Dlatego właśnie ta trasa to był sukces. Żeby móc organizować taką trasę, trzeba połączyć logistykę, promocję i wiedzę o specyfice tej branży oraz zdobyć doświadczenie. A jak wygląda cały ten rynek teraz? Uważam, że jest w dobrej kondycji i ciągle się rozwija. Aby na nim skorzystać, należy trzymać emocje na wodzy, zbierać doświadczenia, wierzyć w to, co się robi. No i oczywiście przyda się odrobina szczęścia. Tutaj duży ukłon do zespołu Toń za to, że do końca zachował się bardzo dojrzale i wszystkie koncerty zagrał, mimo że czasami nie zapowiadało się dobrze. Muzycy byli bardzo zorganizowani i logistyka po stronie zespołu była świetna. To także niezwykle istotne, z kim się pracuje.

GB: Tutaj trzeba powiedzieć, że ta trasa była bardzo rozległa. Ile objęła miast?
FS: Szesnaście.
GB: To naprawdę robi wrażenie. Chciałem jeszcze zapytać o jedną rzecz, ponieważ spotkaliśmy się przy okazji zeszłorocznego Avant Art i spotkamy się też przy okazji nadchodzącego, na który niecierpliwie czekam. Oczekuję zwłaszcza na ogłoszenie pierwszych artystów, o których zresztą będziemy pisać na SztukMixie. Natomiast zeszłoroczna edycja Avant Art, jak dobrze pamiętamy, zbiegła się z powodzią. Ja akurat byłem na edycji warszawskiej, którą uważam za niezwykle udaną. Rewelacyjne koncerty odbyły się w studiu Polskiego Radia, na przykład fenomenalny występ Mabe Frati. Ale edycja wrocławska spotkała się z bardzo dużymi problemami, ponieważ główne koncerty odbywały się w momencie, kiedy szła fala powodziowa na Wrocław. Finalnie skończyło się tak, że nic złego się nie stało. Chciałem zapytać, jak oceniasz zeszłoroczny Avant Art? Dodajmy, że środki ze sprzedaży biletów na edycję wrocławską były przekazane na cele charytatywne.
FS: Zeszłoroczny Avant Art to była pierwsza edycja, przy której miałem okazję współpracować. Niesamowite więc, że wydarzyła się tak trudna sytuacja, jak powódź. I tak jak powiedziałeś, festiwal świetnie sobie poradził. Organizatorzy — Kostas Georgakopulos i Katarzyna Gołecka — mieli super wyczucie, co zrobić i jak się zachować w tej sytuacji. A to dzięki temu, że obydwoje mieszkają we Wrocławiu i są z tym miastem bardzo związani. Doskonale wyczuwają więc jego problemy i emocje. Wiedzą też, jak pomóc w sytuacji, która tego wymaga. Po prostu doskonale znają swoje podwórko. To są też ludzie bardzo mocno związani z kulturą, można więc powiedzieć, że są najbliżej serca tego miasta. To była bardzo dobra, ale też i odważna decyzja.
GB: Brawa dla nich i pozostaje nam czekać na tegoroczną edycję. Nie jest tajemnicą, że zespół Clipping zdążył sam się ogłosić, więc możemy wymienić tę nazwę.
FS: Ta edycja będzie jeszcze bardziej wyjątkowa od poprzedniej. To prawda, mamy już ogłoszony Clipping, który jest naprawdę dużą gwiazdą, Zdradzę, że będzie jeszcze większa gwiazda, więc jest na co czekać. Pierwsze ogłoszenia już niebawem.
GB: Wcześniej w wywiadzie wspomniałeś wytwórnię BMG. Mieliśmy okazję współpracować przy naprawdę bardzo dużych nazwach, między innymi Bruce’ie Dickinsonie, Motley Crue czy Black Sabbath, który w tym momencie jest chyba na ustach wszystkich za sprawą koncertu zaplanowanego na lipiec. Co jest dla Ciebie największym wyzwaniem w promowaniu tak wielkich artystów?
FS: W promocji bardzo znanych wykonawców liczy się szybkość i pomysł. Im szybciej jakaś informacja dotrze do jak największej liczby mediów, odbiorców i fanów, tym szybciej roznosi się dalej. Dlatego tak ważne jest z jednej strony dobrze znać zespół, z którym się pracuje, a z drugiej preferencje muzyczne tych, z którymi dzielę się tą informacją. Można też wymyślać jakieś specjalne akcje wokół najbardziej znanych artystów i tutaj często to pomysł jest wyzwaniem. Przy okazji: zazdroszczę każdemu, kto będzie na Black Sabbath — i to mimo faktu, że forma Ozzy’ego może być daleka od ideału.
GB: Na koniec chciałem zapytać, czy jest jakiś artysta lub zespół na świecie, z którym marzy Ci się bliska współpraca?
FS: Led Zeppelin! Ale wiadomo, że to nigdy się nie wydarzy…
GB: Dobry strzał! Bardzo dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Grzegorz Bohosiewicz
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: