Zadebiutował w 2019 roku płytą „Hypersonic Missiles”, przywodzącą oczywiste skojarzenia z twórczością Bruce’a Springsteen’a. Wydany zaledwie dwa lata później „Seventeen Going Under”, w jego rodzinnej Wielkiej Brytanii, pokrył się platyną i uplasował się na pierwszym miejscu listy sprzedaży. Wystarczyło zaledwie kilka lat by Sam Fender przeskoczył z grania w lokalnych pubach do roli headlinera czołowych europejskich festiwali. Dziś „złote dziecko” rocka powraca z trzecią długogrającą płytą zatytułowaną „People Watching”. Albumem, który wydaje się być stworzonym właśnie po to, by Fender mógł go odśpiewać wspólnie z fanami zebranymi na wypełnionych po brzegi stadionach. I chociaż w kraju nad Wisłą, żaden z promotorów nie odważył się jeszcze na jego booking, to coś mi mówi, że dziś, po premierze „People Watching”, może się to szybko zmienić.
Gdy myślę o Samie Fenderze, mam przed oczami Bruce’a Springsteen’a. Zdaje sobie sprawę, że w jakimś stopniu może być to krzywdzące, ale nie potrafię uciec od tego porównania (i szczerze mówiąc, Fender nie robi zbyt wiele, żeby przekonać mnie, że powinno być inaczej!). Na swojej trzeciej płycie, 30- letni muzyk dalej garściami czerpie z twórczości Bossa, jednak tym razem, zdarza mu się równie śmiało sięgać po inne muzyczne inspiracje. Eksplorowanie „People Watching” może przypominać zabawę matrioszką. Elementy, z jakich składa się płyta, przypominają ciąg wydrążonych w środku lalek, włożonych jedna w drugą. Jeżeli podejmiemy próbę dostania się do tej w samym środku i rozłożymy zabawkę na części pierwsze, będzie nam dane poznać całą serię motywów i zapożyczeń z bogatej historii muzyki rockowej, na jakich zbudowany jest album.
Warstwa Pierwsza – Adam Granduciel i jego The War On Drugs
Gdy usłyszałem pierwszy singiel promujący płytę (zatytułowany, tak samo jak album) pomyślałem „przecież to brzmi jak The War On Drugs”. I nie mówię tego złośliwe. Jestem wielkim fanem zespołu Adama Granduciela, a piosenka miała wszystko to, za co pokochałem jego macierzystą formację. Jak się później miało okazać jednym z producentów utworu był nie kto inny, jak właśnie Granduciel. Na 11 kompozycji, które trafiły na album, aż 6 jest podpisane jego nazwiskiem. Jeżeli jednak spojrzymy na płytę holistycznie, to pozostałe fragmenty, gdzie czuć jego obecność, nie są szczególnie dominujące, a stanowią zgrabne dopełnienie. Zarówno w twórczości The War on Drugs, jak i Sama Fendera znajdziemy wiele wspólnych elementów. Myślę, że to właśnie dzięki obecności Granduciela na „People Watching” udało się jeszcze mocniej podkręcić indie rockową przebojowość, podsycić heartland rockowego ducha, a do tego wszystkiego dołożyć szczyptę neo-psychodelii. Słuchając „People Watching” nie uciekniemy od skojarzeń z The War On Drugs i chyba nikt z jej autorów nie starał się, żeby było inaczej. Przykładowo zamykająca solówka w „Crumbling Empire” jest dla mnie czymś na kształt subtelnej sygnatury, jaką podpisuje się malarz w rogu obrazu. Organy Wurlitzera i syntezatory w „Wild Long Lie”, na których zagrał Adam Granduciel sprawią, że każdy fan The War on Drugs będzie miał ciarki na plecach! Najciekawiej wypadają jednak fragmenty mniej oczywiste, jak „TV Dinner”. Utwór, który klimatem przypomina senne fortepianowe ballady Thoma Yorke czy nawet Jamesa Blake’a. I mimo, że przez swoje elektroniczne wstawki i filmowy klimat wybił mnie z rytmu jakim podąża „People Watching”, to nie zmienia to faktu, że przez swoją nieoczywistą aranżację to najciekawsza produkcja duetu Fender/ Granduciel umieszczona na płycie.
Warstwa Druga – The Killers , Mumford & Sons i cały nowoczesny rock stadionowy
Fender do grania w klubach z pewnością nie wróci. Koniec z kameralną atmosferą na koncertach, koniec ze sceniczną spontaniczności – w roku 2025 na pełną skalę wchodzi w erę stadionową,
a tu wszystko musi być zaplanowane i dopięte na ostatni guzik. Nic dziwnego, że trzeci album z założenia musiał być wyprodukowany z jeszcze większym rozmachem i z automatu miał zawierać jak najwięcej kompozycji szytych na miarę napompowanej do granic możliwości trasy. Skojarzenia z The Killers są w tym kontekście jak najbardziej uzasadnione. W szczególności, że na swoich ostatnich płytach Brandon Flowers i Sam Fender dosłownie prześcigali się, kto nagra album bliższy twórczości Springsteena. Obok Adama Granduciela (który swoją drogą pojawił się na przedostatniej płycie The Killers) do współpracy przy tworzeniu „People Watching”, zaproszono Markusa Dravsa -specjalisty od wysokobudżetowego grania, właśnie formatu The Killers.

Mumford and sons, Kings of Leon, Coldplay, Hozier czy Florence Welch…zastanawiacie się co łączy tych artystów? To właśnie Dravs wyprodukował płyty, które ugruntowały ich pozycje gwiazd. I biorąc pod uwagę rozmach, jaki dostajemy na „People Watching”, coś czuje , że ta sztuka uda mu się ponownie. Obecność Dravsa w gronie producentów przyczyniła się do tego, że dostajemy jeszcze więcej chwytliwych refrenów („Something Heavy”), wpadających w ucho melodii i rozbudowanych aranżacji (smyczki, sekcja dęta itd.) Markus Dravs ma ogromne doświadczenie
i trudno się dziwić, że z chęcią z niego czerpie. Folkowe „Rein Me In” kojarzy się właśnie z Marcusem Mumfordem i spółką. Natomiast zamykające „Remember My Name”, ballada nagrana z udziałem orkiestry dętej Easington Colliery Band to najbardziej przejmująca i osobista kompozycją w dorobku Fendera. Słuchając jej, oczami wyobraźni widzę Sama wychodzącego na bis by wykonać go solo (lub nawet a cappella). Tłum wyciąga zapalniczki , na telebimach widać łzy spływające po twarzach osób w pierwszych rzędach… Mam wrażenie, że na tej płycie nic nie dzieje się z przypadku.
Warstwa Trzecia – Boss jest tylko jeden
Warto zaznaczyć, że to właśnie Fender był głównym z producentów „People Watching”. Do współpracy obok Adama Granduciela i Markusa Dravsa zaprosił kolegów z zespołu: Joe Atkinsona oraz Deana Thompsona. Muzyków towarzyszących mu od samego początku kariery. Mimo, że płyta jest krokiem naprzód, to nie jest to krok szczególnie odważny. Mam wrażenie, że właśnie trio Fender-Atkinson-Thompson sprawiło, że wiele rzeczy zostało po staremu. A czy jest coś bardziej charakterystycznego dla Fendera niż jego odniesienia do twórczości Bossa ? Duch Springsteena pozostaje obecny na każdym kroku i każdy fan Boss’a bez problemu mniej lub bardziej subtelnych odniesień wyłapie bardzo wiele. Harmonijka ustna na „Arm’s Length” jest równie istotna, jak ta na utworze „Promissed Land” z wydanego przed 47 laty „Darkness on the Edge of Town”. Natomiast żeńskie wokale wspomagające na „Little bit closer” przywiodą oczywiste skojarzenia z Patti Scialfa , żoną Springsteena i członkinią E-Street band, która śpiewała z mężem na niezapomnianym „Human Touch” z 1992 roku. Więcej brzmienia E-Street Band ? Nie ma problemu … weźmy na przykład saksofon, który na płycie pojawia się na kilkukrotnie (utwór tytułowy, „Rein me in”)… o charakterystycznych klawiszach i gitarowych solówkach nawet nie wspominam. Gdy słucham tych fragmentów zastanawiam się, czy rozdzielenie Springsteena od Fendera jest możliwe, a idąc o krok dalej można zapytać, czy miałoby to jakiś sens.
Warstwa Czwarta – Sam Fender we własnej osobie
Nawet jeżeli będzie nam ciężko przełknąć cały szereg instrumentalnych zapożyczeń użytych na „People Watching” to od strony lirycznej Fender serwuje prawdziwy popis możliwości. W moim odczuciu to właśnie w tekstach drzemie jego największa siła. Heartland rock, który leży u podstaw twórczości muzyka, z założenia ma być zaangażowany społecznie (tutaj kolejne podobieństwo do Springsteena, który tak samo wywodzi się z klasy robotniczej). I właśnie ten sposób opowiadania historii stanowi najmocniejszą stronę płyty. Fender od małego był uważnym obserwatorem. Nigdy nie ukrywał pochodzenia, a dzieciństwo spędzone na przedmieściach nadmorskiego miasteczka North Shields nie raz dało mu w kość. 11 kompozycji tworzących „People Watching” to opowieść o ludziach, których spotkał na swojej życiowej drodze. O rodzinie, przyjaciołach, sąsiadach… o społeczności w której żyje. Tych bliskich i całkiem obcych. Obserwujemy błahe problemy dnia codziennego i wielkie osobiste dramaty. Fender, jak mało który z artystów z jego pokolenia, potrafi w tak przejmujący sposób opisywać prozę życia. Jest jeszcze jeden element potęgujący przekaz, o którym należy wspomnieć. Płyta została wydana w kilku wariantach okładek ozdobionych czarno-białymi fotografiami Patrici „Tish” Murthy. Nieżyjącej już artystki, która zasłynęła z portretowania społeczności marginalizowanych i życia codziennego klasy robotniczej. Stanowią one perfekcyjne dopełnienie tego, o czym w swoich tekstach opowiada Fender.
Mam wrażenie, że łatka „Brytyjskiego Springsteena” jakiej nie może (lub nie chce) się pozbyć Fender, zaczyna coraz bardziej mu doskwierać. Na „People Watching” widać pierwsze nieśmiałe próby pozbycia się jej. Mimo, że artysta nagrał płytę najbardziej dopracowaną i przemyślana w całym swoim dorobku, to czuje że za jej powstaniem kryje się pewna doza pragmatyzmu. „People Watching” to wydawnictwo, jakiego na obecnym etapie kariery Fender potrzebował. Stworzone by ugruntować jego pozycję i udowodnić wszystkim, że w pełni zasługuje na status gwiazdy. Album pełen świetnych tekstów i pięknych melodii, jednak też taki, który pozostawia pewne wrażenie wtórności. Czuje, że jeżeli tylko Fender zdecyduje się kiedyś wyjść ze swojej strefy komfortu, ma szanse stworzyć coś naprawdę unikalnego.
4,5/6
Grzegorz Bohosiewicz
“People Watching” w wielu ciekawych wariantach, możecie nabyć w oficjalnym polskim sklepie Universal Music (tutaj) . Na stronie są dostępne również 7” single promujące album.
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: