IKS

GRAFTED | Reż. Sasha Rainbow | FILM [Recenzja] Dystr. Forum Film Poland

Po wstrzyknięciu „Substancji” w „Mięso”, obserwujemy gwałtowną reakcję tkanki, choć wynik eksperymentu nie jest w pełni zadowalający. No dobra, żartowałem: biorąc pod uwagę czas powstania niniejszym recenzowanego utworu i wzmiankowanego przeboju z Demi Moore, raczej trudno mówić o świadomej inspiracji. Ewentualność filmowego szpiegostwa i wykradania scenariuszy zostawiam teoretykom spiskowym. Ten casus najprawdopodobniej potwierdza po prostu potęgę zeitgeistu. Na temat związku współczesnego wizerunku kobiety z body horrorem spisano już tomy. O ironio – raptem dwa dni przed seansem „Grafted”, zupełnie przypadkowo, obejrzałem w domu „Nocną sukę”, gdzie wkurzona Marielle Heller dość dosadnie metaforyzuje zarówno mroczną stronę, jak i siłę macierzyństwa, folgując sobie w ociekającej ohydą konwencji i dogadzając Amy Adams chyba najbardziej szaloną rolą w karierze aktorki.

W „Grafted” trafia jednak na mikroskopowe szkiełko nastoletnie stadium damskiej fizyczności. Wysoce utalentowana stypendystka (w tej roli Joyena Sun) wyjeżdża za granicę, by realizować swój potencjał, a zarazem kontynuować dzieło życia ojca. Młodziutką badaczkę motywuje również, a możliwe, że wręcz przede wszystkim, szpecący wykwit na twarzy. Uzbrojona w bujną fryzurę i masywny szal Wei próbuje wkupić się w nowe, akademickie towarzystwo, ale różnice kulturowe i warunki kosmetyczne okazują się nieubłagane. Czarna owca szybko orientuje się w swoim położeniu. Ani myśli jednak iść na rzeź. Dla azjatyckiej Carrie zaszczucie to jedynie bodziec do uwolnienia głęboko skrywanego gniewu, poczucia niesprawiedliwości i dyskryminacji. Ten semestr z pewnością nie upłynie wyłącznie na nauce, nawet jeśli to kujonka zagra w nim pierwsze skrzypce. Jak sugerowałem we wstępie – takie krwawe otrzęsiny zorganizowała nam już wcześniej Julia Ducournau i w jej głośnym filmie wypadło to o wiele ciekawiej i czyściej. Sprawa nie jest jednak prosta, bo w DNA z miejsca odsyłającego do bardziej znanych sąsiadów w szufladzie „Grafted”, prędzej widać naturalną, kinematograficzną filogenezę, niż ślady probówki i pipety. Nie jest to genom szczytowego drapieżnika na ekosystemowej dzielni, ale mamy przyjemność z osobnikiem z krwi i kości.

 

Foto. Materiały Prasowe | forumfilm.pl

 

Sasha Rainbow mówi w jednym z wywiadów: „Społeczeństwo samo hoduje swoje potwory”, a ja czuję ciarki na plecach. W identycznym zdaniu zawarłem bowiem esencję swojej interpretacji „Jokera” Todda Phillipsa – filmu będącego głosem sfrustrowanego człowieka kuriozalnego XXI wieku, w którym najbardziej żywą formą komunikacji jest manifest, a najsilniej elektryzującą wirtualną wspólnotę ikoną jest facjata clowna.

Tak – „Grafted” jest filmową wizytówką obecnej epoki; utworem tak współczesnym, że uderzająco jawiącym się jako odpowiedź na jednego z tegorocznych oscarowych faworytów, na którym nie mógł być wzorowany. Wymagający ofiar na laboratoryjnym ołtarzu kult urody to nie jedyne, co łączy obie pozycje. I tu, i tu realizm ustępuje również miejsca ekspresji w satyrycznym tonie. Rainbow przynajmniej z początku, wzorem Fargeat, konsekwentnie prowadzi nas przez symboliczne punkty węzłowe fabuły, generalnie nie tracąc z oczu celu i utrzymując nas w transie za sprawą ciągłego dawkowania audiowizualnego środka odurzającego. Nowozelandzka reżyserka ma doświadczenie w reklamie i przemyśle muzycznym i jej prawie nieustannie pulsujący w rytm muzyki Lachlana Andersona obraz odzwierciedla to CV w jak najbardziej pozytywnym sensie.

 

 

W nie mniejszym stopniu mógł się wykazać Tammy Williams (zdjęcia), Kyle Callanan (kostiumy) czy aktorki (i aktorzy), dla których plan filmowy był istnym placem zabaw. Być może właśnie stąd wrażenie, że celebrujący formę twórcy troszkę zgubili treść, bo ich artystyczna wypowiedź po jakimś czasie cichnie, zostawiając jedynie sztuczną krew, sztuczną skórę i organiczną frajdę. Niekorzystna sytuacja tego horroru komediowego potwierdza nową, memiczną prawdę o tym, że problem często leży nie w nas, lecz w naszym otoczeniu, bądź jak kto woli – starą prawdę o służeniu w niebie i panowaniu w piekle. Tragiczny los „Grafted” polega bowiem na tym, że nie sposób rozpatrywać go w oderwaniu od celuloidowej pożywki, na której wyrósł. Taka holistyczna ocena jest dlań krzywdząca nie tylko dlatego, że ociekający czarnym humorem, pełnometrażowy debiut Sashy Rainbow źle znosi porównania z o wiele znamienitszymi dziełami Fargeat czy Ducournau, ale również dlatego, że w gruncie rzeczy mówimy tu nie tylko o innej lidze, ale i o częściowo innej dyscyplinie.

 

Foto. Materiały Prasowe | forumfilm.pl

 

Problem nie tylko „Grafted”, ale i lwiej części współczesnych obrazów polega bowiem na tym, że jest w nich zwyczajnie za dużo – mówiłem: znak czasów. Krytyka obecnych standardów piękna, opowieść o wyalienowanej nastolatce, która zdobywa sympatię towarzystwa po trupach, portret psychologiczny jednostki, która ma zwyczajnie dosyć, ambiwalentny obraz spuścizny i zwariowana, czarna komedia odsyłająca do „Reanimatora” to kilka filmów w jednym. Pozycja z dorobku Stuarta Gordona wydaje się być tutaj przypisem równie istotnym, co tytuły reprezentujące dzisiejszy nurt kobiecego body horroru. Rainbow staje twardo na merytorycznym gruncie społecznej satyry, ale po pewnym czasie zaczyna tańczyć, depcząc w ferworze spontanicznej zabawy troskę o integralność. Zapis tej imprezy zdradza szczerą miłość do kina, ale i (póki co) aspirujący status samej reżyserki. Bardziej wypada tu jednak ona jako autentyczna fanka z kamerą, niż jako próbująca żerować na gorących tematach i modnych rozwiązaniach wyrobniczka, a w jej „Grafted” można dopatrzyć się nie tylko „Substancji” dla ubogich, ale i intrygująco egzotycznego ujęcia bieżących trendów srebrnego ekranu.

 

Ocena: 3,5/6

    Przemysław Kępiński

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

 

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz