2025 rok muzycznie rozpoczął się doprawdy imponująco. Na rynku pojawiły się naprawdę doskonałe albumy: zarówno polskie, jak i zagraniczne. Ostatnio sporo słuchałem „Higher Ground” od zespołu Bonfire. Zespołu, który może nie stoi w pierwszym szeregu największych gwiazd muzyki spod znaku hard & heavy, ale ma jednak ugruntowaną pozycję w środowisku i jest jedną z ikon, nie tylko w swoim rodzimym kraju.
Niemiecka grupa działa na muzycznym rynku już niemal cztery dekady. „Higher Ground” to dziewiętnasty studyjny krążek w ich dyskografii. Wynik jest dość imponujący. Muzycy Bonfire regularnie więc dostarczają swoim fanom premierowe albumy. Warto jednak pamiętać, że historia formacji, na czele której stoi Hans Ziller rozpoczęła się znacznie wcześniej. W 1972 założył on grupę Cacumen i pod tym szyldem ukazały się dwie płyty – „Cacumen” i „Bad Widow”. Nazwa nie była zbyt chwytliwa, ponadto skład opuścili basista i perkusista. W efekcie burzy mózgów, pozostali muzycy postanowili przemianować się na Bonfire i w ten sposób rozpoczęli swoją muzyczną przygodę na nowo.
We wcieleniu Bonfire A.D. 2025 z oryginalnego składu pozostał wyłącznie Hans Ziller. W porównaniu do poprzedniego studyjnego albumu doszło do zmian na stanowisku perkusisty oraz wokalisty. W miejsce André Hilgersa i Alexxa Stahla do zespołu dołączyli Fabio Alessandrini oraz Dyan Mair. Czy jest to zmiana na plus? W mojej opinii tak. Szczególnie na stanowisku wokalisty. Muszę się przyznać, że nigdy nie byłem miłośnikiem wokalu Stahla. Natomiast Dyan radzi sobie doskonale, co zresztą słychać na omawianym albumie.

Materiał zawarty na „Higher Ground” spodoba się wszystkim, którzy lubują się w klasycznym metalowym graniu z Niemiec. Muzycy Bonfire umiejętnie połączyli hardrockową energię z patosem i melodyjnością power metalu, a także klasycznym ciężkim, jak walec heavy metalem. Nie brakuje więc ostrych, niczym brzytwa, riffów i melodii granych unisono w stylu mocno kojarzącym się z Iron Maiden. Co jednak istotne: utwory na „Higher Ground” nie nudzą. I nie zlewają się ze sobą, co – niestety – w obrębie tego gatunku czasem się zdarza.
Po patetycznym intrze „Nostradamus” z subtelnym pianinem i czystą gitarą w tle, otrzymujemy jazdę bez trzymanki w postaci „I Will Rise”. Kompozycja ta jest oparta na klasycznym heavy metalowym rytmie. Ponadto podszyto ją symfonicznymi klawiszami i równie klasycyzującą melodią unisono. To właśnie jest znak rozpoznawczy Bonfire. Tytułowa kompozycja nie jest tak już dynamiczna, aczkolwiek przygniata swoim ciężarem. I zaskakuje całkiem przyjemną wstawką w stylu Def Leppard przed refrenem, który natychmiast wpada w ucho.
Jeśli chodzi o ballady, to Bonfire proponuje „When Love Comes Down”. Numer, umieszczony w środku albumu, nie odbiega zbytnio od heavymetalowego standardu, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Dominują gitary akustyczne, a całość narasta do podniosłego, wręcz uduchowionego refrenu. Stawiam plusik, bo mimo, że jest to dość sztampowa propozycja, wypada całkiem udanie. W ramach bonusu otrzymujemy zeszłoroczną wersję „Rock n’ Roll Survivor”, kompozycji z poprzedniego albumu Bonfire „Fistful of Fate”. Propozycja w odświeżonej formie wypada znacznie lepiej.
Bonfire na „Higher Ground” nie zaskakuje. Nie jest to płyta, która w jakiś sposób jest odkrywcza i wytycza nowy kierunek w heavymetalowym graniu. Mam jednak wrażenie, że zespół od lat nie ma takiego celu. Cztery dekady obecności na rynku właściwie mówią same za siebie. Słuchaczy może cieszyć fakt, że Hansowi Zillerowi dalej chce się tworzyć tak udane albumy. I choć patenty są tutaj tak stare, jak świat, to ja naprawdę lubię wracać do tej płyty. Myślę, że każdy miłośnik tego typu brzmień, będzie miał podobnie.
Ocena: 4/6
Szymon Pęczalski
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: