IKS

Gwiezdne wojny: Załoga rozbitków | Serial Disney+ [Recenzja]

Gwiezdne Wojny mają swoich zwolenników i przeciwników. Są fani, którzy uznają tylko oryginalną trylogię. Są Ci, którzy poza nią akceptują jeszcze stare gry, komiksy i książki, które tworzyły tzw. Expanded Universe. Jak również Ci, którzy przyjmują również prequele (czyli trylogię z lat 1999-2005, z Ewanem McGregorem i Haydenem Christiansenem, jako młodymi Obi-Wanem Kenobim i Anakinem Skywalkerem/Darthem Vaderem). Jest też pewna część, która akceptuje wszystko spod znaku SW. I wiele grup mające swoje własne kanoniczne historie, a negujący istnienie innych, istniejący gdziekolwiek pomiędzy… Ale jak z każdą wielką, obejmującą wszelkie możliwe media i ujścia kultury, franczyzą segregacja między fanami, oraz ich niechęć do tych czy innych pojedynczych dokonań firmy LucasArts, a potem również Disney, jest bardzo zróżnicowana i zazwyczaj bardzo konfliktowa. Jedni drugich uznają za „woke” (określenie bardziej prawicowych widzów na inkluzywne treści, zawierające w sobie odniesienia do LGBTQ+, zróżnicowania rasowego bohaterów, treści feministycznych, itp.), drudzy trzecich za fałszywych fanów, trzeci pierwszych za inceli…

Nowe treści spod znaku Gwiezdnych Wojen przez ostatnie dwie dekady pojawiają się nieustannie w otoczce kontrowersji, gdyż toksyczni fani znajdują rzeczy, które uważają za niezgodne z „duchem” spuścizny po Lucasie, za łamiące wcześniejsze ustalenia i historię z innych filmów czy seriali, albo po prostu narzekają na casting czy fabułę. Chłopiec grający młodego Anakina w „Mrocznym Widmie” po tym, jak był nieustannie krytykowany i obrażany, musiał zrezygnować z aktorstwa. Ahmed Best, który w „prequelach” odgrywał postać Jar Jar Binksa, najbardziej chyba znienawidzonej postaci w historii franczyzy, też praktycznie przestał grać, a przez liczne groźby, krytykę i obrazy, był na skraju samobójstwa. Późniejsze odsłony tak filmów, jak i seriali również miały często podobne sytuacje i presje. Zarówno trylogia „sequeli”, jak i inne seriale (jak np. ostatnio „Akolita”), spotkały się z bardzo podobnym traktowaniem, a niektórzy aktorzy i aktorki usuwali swoje konta na platformach społecznościowych z powodu nękania i prześladowania.

 

W tym całym chaosie, tornadzie prześladowań, gróźb, kontrowersji i narzekań, „Skeleton Crew” (pl: „Załoga Rozbitków”) jest miłą i przyjemną bryzą świeżości, serialem, który próbuje wrócić do tego dziecięcego oczarowania przygodami w kosmosie. I w tej roli spełnia się bardzo dobrze. Kojarzy mi się bardzo z (również) przygodowym filmem dla dzieci z piratami w tle z lat ’80 – „Goonies”. I patrząc przez taką soczewkę najbardziej docenia się najnowszy serial ze stajni Disney+. Odkrywanie wielkiej galaktyki leżącej poza granicami naszej zakichanej planety, różnych organizacji i sił, które walczą o kontrolę nad nią, i swojego miejsca w tym wszystkim – klasyczne tematy, które były ważne w oryginalnej trylogii, tutaj też znajdują swoje miejsce.

 

(L-R) SM-33 (Nick Frost), Fern (Ryan Kiera Armstrong), Wim (Ravi Cabot-Conyers), Neel (Robert Timothy Smith), KB (Kyriana Kratter) in Lucasfilm’s STAR WARS: SKELETON CREW, exclusively on Disney+. Photo courtesy of Lucasfilm. ©2024 Lucasfilm Ltd. & TM. All Rights Reserved.

 

Na utopijnej, zamkniętej na świat zewnętrzny planecie At Attin, życie jest bardzo wygodne. Ludzie (i inne istoty rozumne) pracują spokojnie i w pełnej zgodzie ze swoim powołaniem dla Wielkiej Sprawy. Porządku pilnują droidy służące dbającemu o planetę Zarządcy (o charakterystycznym głosie Stephena Fry’a). Rodziny mieszkają w zadbanych, czystych domach z idealnymi trawnikami, stojącymi w rządkach przy bardzo równo poprowadzonych ulicach. Przebija przez to idylla przedmieść i osiedli amerykańskich z lat 50-tych. Panuje w nich beztroska, spokój i spełnienie. Chociaż, oczywiście, nie dla wszystkich. Mały Wim marzy o czymś więcej – ta wygoda i spokój go męczą. On wolałby przeżywać przygody, zobaczyć co jest za Barierą, która chroni planetę przed nieproszonymi gośćmi. Całe dnie spędza na marzeniach, zabawach figurkami i czytaniu holo-opowieści i bajek o Jedi, Republice i niesamowitych przygodach, jakie można przeżyć wśród gwiazd i na innych planetach.

 

Pewnego dnia spóźnia się na szkolny „autobus” akurat w dniu ważnego egzaminu (który ma zdecydować o jego dalszej nauce i karierze), a gdy próbuje pojechać na speederze na skróty, przypadkiem trafia do jaru w lesie, jednym z miejsc które są zakazane dla zwykłych obywateli. I tam odnajduje dziwne okienko/właz we wzgórzu, które kojarzy mu się z symbolami charakterystycznymi dla świątyń Jedi (wg. czytanych legend i baśni). Wierząc, że właśnie to odkrył, namawia swojego najlepszego przyjaciela (słoniowatego humanoida o imieniu Neel) do nocnej wizyty w jarze. Tam wpadają na jeszcze dwójkę dzieciaków – Fern i K.B – dziewczyny, które chodzą z nimi do szkoły, ale znane raczej z widzenia i sporadycznych rozmów. Po otwarciu włazu znajdują w środku różne dziwne urządzenia, parę szkieletów, wyłączonego dziwnego droida, i wiele innych rzeczy, których nigdy wcześniej nie widzieli na swojej planecie. Gdy, próbując się wydostać, uruchamiają zasilanie, Wim, nie mogąc powstrzymać ciekawości, wciska migający guzik, który sprawia, że cała konstrukcja odlatuje z At Attin, okazując się statkiem kosmicznym.

 

Jod (Jude Law) in Lucasfilm’s STAR WARS: SKELETON CREW, exclusively on Disney+. Photo by Justin Lubin. ©2025 Lucasfilm Ltd. & TM. All Rights Reserved.

 

To co następuje później, to właśnie najbardziej klasyczna przygoda w świecie Gwiezdnych Wojen, to odkrywanie czegoś więcej niż tylko nasza planeta (jak Tatooine, w oryginalnej trylogii) – innych galaktyk, planet, ras, istot, miejsc… Trafiamy do pirackiego portu, do luksusowego kurortu dostępnego tylko dla wybranej klienteli, ale też na planetę zniszczoną wojną i upstrzoną resztkami niegdyś wielkiej cywilizacji. Poznajemy ciekawe postaci – piratów różnych maści i ras, inteligentną sowę zawiadującą obserwatorium, droidy, sprzedawców, bojowników o wolność… Dowiemy się o tajemnicach i sekretach skrywanych zarówno przed mieszkańcami At Attin, jak również skrywanych przez inne istoty w Galaktyce, zarówno powiązane z pirackimi legendami, jak i tymi z czasów Starej Republiki. A to wszystko polane sosem zarówno awanturniczego rozmachu, jak i wielkiego zachwytu (a miejscami również i wielkiego rozczarowania) mającego swe źródło w dziecięcym oczarowaniu przygodą i wielkim światem.

 

Główni bohaterowie tej międzygwiezdnej eskapady to czwórka dzieciaków z planety At Attin (ciekawski i nieodpowiedzialny Wim, spolegliwy, ale lojalny Neel, buntownicza i sprytna Fern oraz jej wierna towarzyszka K.B. androidka z niesamowitą smykałką do wszelkich systemów elektronicznych), SM-33 – odkurzony droid służący niegdyś jako pierwszy oficer na zaanektowanym przez dzieci statku (nawiązanie do postaci Smee, bosmana pod rozkazami Kapitana Haka z „Piotrusia Pana”) oraz Jod Na Nawood, grany ze swadą i charyzmą przez Jude’a Law awanturnik, Jedi, pirat, bohater i renegat w jednym. Zależnie od tego, w którą z jego historyjek i wersji uwierzymy akurat w danym momencie. Do tego dochodzi kilka postaci pobocznych – zarówno piratów, istot z innych planet, które pomagają bądź próbują wykorzystać Ekipę Rozbitków dla swoich celów oraz rodzice naszej awanturniczej dzieciarni – zwłaszcza ojciec Wima (grany przez Tunde Adebimpe) i matka Fern (Kerry Condon).

Wszyscy grają swoje role bardzo dobrze i wiarygodnie, zwłaszcza plusem trzeba odznaczyć 13-15 letnich aktorów, którzy wcielili się w główne postaci – bardzo odpowiednio i z dużą dozą rozkoszności odgrywają swoich młodocianych bohaterów. Świetny jest SM-33, pod którego głos podkłada znany z ról komediowych Nick Frost, dający sporą dozę komicznego luzu, a zarazem wzbudzający nieustanną potrzebę zerkania za ramię, gdyż zawsze wydaje się na granicy psychopatycznego załamania. Oraz, oczywiście, sam Jude Law, który został wręcz stworzony do odegrania z zaraźliwym uśmiechem niejednoznacznej postaci jaką jest Jod Na Nawood i jego wiele twarzy.

 

(L-R) Fern (Ryan Kiera Armstorng) and Wim (Ravi Cabot-Conyers) in Lucasfilm’s STAR WARS: SKELETON CREW, exclusively on Disney+. Photo courtesy of Lucasfilm. ©2025 Lucasfilm Ltd. & TM. All Rights Reserved.

 

Nie jest to jakaś niesamowita  epopeja, jaką są filmy z głównego uniwersum Gwiezdnych Wojen. Nie jest to zawiła opowieść polityczna jak „Andor”, historia o zdradzie i nadwerężonej moralności Republiki i Jedi („Akolita”), ani po prostu rozwinięcie wątków czy to z filmów, czy z animowanych seriali („Ahsoka” czy „Obi-Wan Kenobi”). Jest to coś zupełnie nowego (nie ma żadnej postaci znanej wcześniej z całego dotąd przedstawionego uniwersum), historia rozgrywająca się w nieznanym obszarze galaktyki, ale dzięki temu właśnie wraca do korzeni Gwiezdnych Wojen. Do tej przyjmowanej z szeroko otwartymi oczami fascynującej przygody, do odkrywania czegoś nowego. A nasi naiwni i żyjący dotąd pod kloszem bohaterowie mogą zadawać te same pytania, które nam cisną się na usta.

 

 

Jest to serial skierowany głównie do młodszych widzów i nikt się z tym specjalnie nie krył od samego początku. Piracka otoczka, tutejsza wersja „Smee” i czwórka dzieci jako główni bohaterowie ewidentnie podpowiadały czym jest ta historia – Goonies (lub Piotruś Pan, dla nieznających) w świecie Gwiezdnych Wojen. Ciekawa, wesoła przygoda z piratami i skarbami, gdzie dzieci latają na statku po nieznanych „wodach” kosmosu i spotykają ciekawe i unikalne postaci (sowia Kh’ymm czy wielki mackowaty Cthallops od razu przychodzą na myśl, z nieukrywanym uśmiechem zadowolenia).

Czy jest to coś odkrywczego, niespotykanego dotąd z porywającą historią i świetnymi postaciami? Nie. Nie jest to serial doskonały, są sceny, które wydają się niepotrzebne, z czwórki dzieciaków, niby główna postać Wima jest grana najsłabiej i częściej swoim zachowaniem irytuje, niż bawi. Niektóre motywacje i zachowania wydają się mocno fluktuować i trochę ciężko pogodzić pewne decyzje z dotychczasowymi charakterami postaci. I nie wszystkie pytania i wątki zostają zamknięte pod koniec serialu (zostawiając oczywistą furtkę dla możliwej kontynuacji).

 

Neel (Robert TImothy Smith) in Lucasfilm’s STAR WARS: SKELETON CREW, exclusively on Disney+. Photo courtesy of Lucasfilm. ©2025 Lucasfilm Ltd. & TM. All Rights Reserved.

 

Aczkolwiek czy taka nastąpi? Jest to mało prawdopodobne, patrząc na przedstawione przez Disney+ wyniki oglądalności serialu, które plasują go na szarym końcu listy produkcji Gwiezdnych Wojen, daleko za nawet „Akolitą”, który przecież dlatego został anulowany po pierwszym sezonie (niezadowalające wyniki oglądalności). Mimo że sam serial był dość ciekawy i otwierał pole do popisu dla dalszych historii z okresu High Republic (czasy Republiki Galaktycznej, sprzed wydarzeń w pierwszym  epizodzie serii filmów Gwiezdne Wojny), to nie wystarczyło do tego, by dać zielone światło na kolejne jego odsłony. Tym mniej prawdopodobne, by „Ekipa Rozbitków” doczekała się drugiej części.

 

Na szczęście nie jest ona konieczna. Większość historii została zakończona, wątki – rozwiązane, tajemnice – rozwikłane. Oglądało się to bardzo przyjemnie i była to ta niewinna, błoga wręcz bryza świeżości i dziecięcego zachwytu we franczyzie, która od dawna traktuje siebie zbyt poważnie. Nie ma tu nic odkrywczego, ale też nie tego powinniśmy wymagać od fajnej, prostej rozrywki. Lucas od początku powtarza, że oryginalna trylogia Gwiezdnych Wojen była zaplanowana jako kino dla dzieci, a to że zafascynowali się nią głównie ludzie po 25 roku życia wyszło samo z siebie (i przez działania marketingowców badających rynek widzów). Nawet jeśli serial nie był skierowany do starszego widza, ten jeden widz, który to pisze, bawił się dobrze.

 

Ocena: 4/6

Michał „Azirafal” Młynarski


Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz