IKS

Lombard [Rozmowa]

lombard-rozmowa

Lombard to jedna z największych legend obecna na polskiej scenie muzycznej od ponad 40 lat. Celebrując te cztery dekady wydali oni w tym roku okolicznościowy artbook „Lombard 40/40”, w którym znalazło się wyselekcjonowanych czterdzieści utworów grupy w nowej, odświeżonej wersji. Z tej okazji porozmawialiśmy o historii zespołu, samym wydawnictwie i premierowych utworach oraz planach na przyszłość z Grzegorzem Stróżniakiem oraz Martą Cugier.

Szymon Pęczalski: Na samym początku chciałbym podziękować Ci za możliwość rozmowy. Jest to dla mnie wyjątkowa rozmowa z powodów osobistych, o czym jeszcze wspomnę. Rozmawiamy przy okazji pięknego wydawnictwa, artbooka „Lombard 40/40”, który powinien znaleźć się na półce zarówno kolekcjonerów niezwykłych wydań, jak i fanów zespołu Lombard. Ja chciałbym zacząć chronologicznie, a więc spytać jak wyglądały Twoje muzyczne początki oraz w efekcie narodziny zespołu Lombard?

 

Grzegorz Stróżniak: Wiesz co, od dziecka ta muzyka była dla mnie ważna. W szkole podstawowej już interesowałem się muzyką, grałem na wielu instrumentach. Miałem to szczęście, że miałem fantastycznego nauczyciela muzyki. Ten nauczyciel otworzył mnie, potrafiliśmy grać na trąbkach, saksofonach, perkusji, akordeonie. Potem zacząłem brać lekcje pianina. W szkole średniej założyłem zespół. Graliśmy covery, jeździliśmy i graliśmy wiele imprez, po czym po maturze zacząłem pracować na poczcie głównej w Poznaniu. Byłem lekko podłamany, chodziłem tam na 7 rano, a o 15 wychodziłem i mówiłem: „Boże, jeśli moje życie ma tak wyglądać, to nie tak sobie to wyobrażałem”.

 

Zdecydowałem się pójść na przesłuchanie do studia sztuki estradowej, które było przy Estradzie Poznańskiej. Udało mi się do niego dostać. To była ciekawa szkółka, gdzie młodzi ludzie mieli od razu kontakt z profesjonalnymi muzykami pokroju Aleksandra Maliszewskiego czy Zbigniewa Górnego. W drugim roku po pobycie w tej szkółce śpiewałem w chórkach i jeździłem na największej trasie Krzysztofa Krawczyka. Przełomowym momentem jednak było dla mnie usłyszenie Maanamu z piosenką „Boskie Buenos” na festiwalu w Opolu. Wtedy powiedziałem do opiekuna naszej szkółki, którym był Andrzej Sobczak, późniejszy autor „Przeżyj to sam”, że chciałbym założyć własny zespół. On poszedł do dyrektora Estrady Poznańskiej zapytać, czy możemy założyć go przy Estradzie Poznańskiej właśnie. Dostaliśmy, jak to za tamtych czasów menedżera z przydziału, który pomógł wyłonić kilku muzyków i tak zaczęły się czasy Lombardu w 1981 roku…

 

zdj.Anna Pawelczak

 

SZP: I z tego co udało mi się ustalić to jeszcze nie pod nazwą Lombard…

 

GS: A to był takie wiesz jeden, dwa koncerty jako Skandal, bo to rzeczywiście był skandal (śmiech). Ten zespół to był jeden wielki skandal, ale takie to były początki. Niedawno mieliśmy wywiad z panią redaktor z radia ze Szczecina, która otworzyła nam po latach drzwi do studia i Filharmonii Szczecińskiej, gdzie nagraliśmy bardzo istotną płytę dla zespołu Lombard „Live”, która ukazała się jako pierwsza, a w międzyczasie nagrywaliśmy w Polskich Nagraniach album „Śmierć dyskotece!”.

 

 

SZP: Co było i jest dla mnie zastanawiające, to fakt, że właśnie album „Śmierć dyskotece!” wydany został jako drugi w kolejności, a pierwszym wydawnictwem był ten wspomniany przez Ciebie zapis szczecińskiego koncertu z 21 listopada 1982 roku. Dlaczego? Czy była to Twoja decyzja, całego zespołu, a może wydawcy?

 

GS: Wiesz co, proza produkcyjna. W tamtym czasach to trwało, więc cykl produkcyjny w Polskich Nagraniach był bardzo długi. Potem taka płyta przechodziła do realizacji, musiała odczekać swoją kolejkę w tłoczni. To nie było zaplanowane. To po prostu spowodował ten cykl produkcyjny. Płyta „Live” była wydawana przez firmę polonijną, która miała tę przewagę, że miała fundusze i to szybciej się odbyło. Tam były wówczas jakby inne priorytety, możliwości, znajomości. W tamtych latach to wszystko się liczyło. Prawdopodobnie ta płyta była produkowana nawet w tej samej tłoczni, co później „Śmierć dyskotece!” (śmiech).

 

 

SZP: Jesteś bez wątpienia liderem Lombardu, który scalasz już od ponad czterdziestu lat. Wiem jednak, że był okres, kiedy byłeś poza zespołem w latach 1988-1994 z gościnnymi występami w 1991 roku na dziesięciolecie grupy. Dlaczego właściwie tak się stało i jak doszło do jego reaktywacji jako Lombard Group?

 

GS: Krótko mówiąc – zazdrość, zawiść i nic więcej. Tak się złożyło, że w tamtym okresie napisałem najistotniejsze i najważniejsze utwory, takie jak „Przeżyj to Sam”. Lombard zaistniał już wtedy w obiegu płytowym i koncertowym. Wtedy część muzyków z wokalistką wraz z menedżerem, z którym od początku nie było mi po drodze, zorganizowali, że tak powiem, spisek.

 

Brakowało mi wsparcia, które poczułem, gdy poznałem Martę. Ona zwróciła mi uwagę: „Grzegorz dlaczego Ty pracujesz z ludźmi, którzy Cię tyle razy zawiedli i Cię nie szanują?”. Prawda jest taka, że nie wolno pracować z kimś, kto Cię nie szanuje. Wracając: to było tak okrutne w stosunku do mnie. Ja naprawdę włożyłem w ten zespół serce, poświęciłem mu kawał życia, bo ja jak coś robię to się w tym zatracam.

 

Uwielbiam ten stan, gdy nastaje czas komponowania, aranżowania, nagrywania. Jestem w takim stanie, w którym non-stop kładę się, zasypiam się i budzę z Lombardem. Tak też wtedy było. Nowe pomysły, przemyślenia, obmyślenia, aranżacje – pochłaniało mnie to w całości. Gdy dostałem takiego „plaskacza”, że wyrzucają mnie z zespołu, to był to dla mnie szok z którego musiałem się otrząsnąć. Nie mogłem tego zrozumieć, jak to jest możliwe. Najogólniej chodziło o przejęcie schedy w komponowaniu, tak by to ich utwory były na tapecie.

 

zdj. Anna Pawelczak

 

SZP: Poza słuchaniem muzyki osobiście lubię odkrywać historie stojące za poszczególnymi utworami. Nie mógłbym nie zapytać Cię o historię powstania „Przeżyj to Sam” – utworu legendarnego, który pokazał mi mój tata, kiedy byłem małym chłopcem. W okresie popularności tej kompozycji mocno udzielał się w krakowskiej Solidarności. Czy możesz przybliżyć jej historię? Z tego co udało mi się dowiedzieć, jest bardzo ciekawa.

 

GS: To jest niesamowite, że ten utwór dla mnie, wówczas 16-latka, który wymyślił tę melodię i całą kompozycję, stał się tak ważny. Do tego napisałem taki dość infantylny tekst, ale bardzo szczery. Dla mnie to było właściwie motto życiowe [Marta w tle śpiewa: „Tylko sam, dojdziesz tam” – fragment oryginalnego tekstu]. Wyśpiewałem w tym utworze coś, co się spełnia całe moje życie: „Tylko sam, dojdziesz tam, jeśli chcesz”. Chodziło mi o to, że wiem, że jeśli będę konsekwentny, będę pracował i będę skupiał się na tym co ma sens, a muzyce byłem oddany na 100%. A w tamtym okresie nie wiedziałem, że będę zawodowym muzykiem, że będę miał zespół, który będzie popularny w całej Polsce.

 

Nie przewidziałem też tego, że utwór „Przeżyj to sam”, którego pierwotny tytuł był „Każdy ciche ma marzenia”, stanie się tak ważnym dla mnie utworem i ważnym utworem dla Lombardu i że będę tej kompozycji tak wiele zawdzięczał. Niejednokrotnie pytany o ten utwór, odpowiadam, że zaliczam się do szczęściarzy. Jestem szczęściarzem, że mając 16 lat napisałem tę kompozycję, a po latach Andrzej Sobczak napisał ponownie tekst. Tak piękny tekst, głęboki i tak ważny dla tysięcy ludzi, którzy utożsamiają się z tym utworem. Którzy przeżywali bardzo wzruszające momenty z tym utworem. Ludzie nam niejednokrotnie opowiadają jak był to ważny dla nich utwór. Uważam, że to jest ogromne szczęście.

 

Marta Cugier: Ja zaśpiewałam „Przeżyj to sam”, żeby się dostać do szkolnego zespołu muzycznego, a po pięciu latach od tego momentu zostałam wokalistką Lombardu.

 

 

SZP: Kiedy myślę o „Przeżyj to sam”, to do głowy przychodzi mi cytat z ostatniej audycji Tomasza Beksińskiego. On akurat mówił o utworze zespołu Camel, ale ja mogę powtórzyć te słowa w kontekście „Przeżyj to sam” – u mnie w domu ten utwór zawsze był, zawsze coś znaczył…

 

GS: Popatrz… ja słyszę i śpiewam ten utwór przez te wszystkie lata. Odliczając czas pandemii lekko zagraliśmy około 1000 koncertów. I ja słyszę ten utwór tysięczny raz i nadal go kocham. Jest to zawsze dla nas niesamowite przeżycie i tak pozostanie.

 

 

SZP: Przechodząc płynnie do okrągłej rocznicy i artbooka „Lombard 40/40”. Wiem, że prace nad nim rozpoczęły się, kiedy w Polsce szalała pandemia, a osobą, która zainspirowała cały projekt byłaś Ty Marto. Skąd właściwie pojawił się pomysł na takie wydanie? Aktualnie powoli staje się to standardem, ale cztery lata temu to jeszcze nie był tak oczywisty pomysł.

 

MC: Ja w ogóle przy tym artbooku zrobiłam tyle rzeczy, że aż trudno w to uwierzyć. Czasem sama nie wierzę w to, że tak potrafiłam i że mogłam. Ten artbook i ta pandemia wydobyły ze mnie pokłady kreatywności, nowych zdolności.

 

GS: Chcąc czy nie chcąc stałaś się grafikiem, montażystą, filmowcem… My w pewnym momencie naszego życia artystycznego zawiedzeni wielkimi firmami, które nie za bardzo rozumiały to, co my chcemy robić, jaki mamy przekaz, postanowiliśmy zostać niezależni i bardzo to sobie do dzisiaj cenimy.

 

MC: Powiedzieliśmy sobie z Tomkiem Andree, że ten artbook musi być „full wypas”. Ma być wykonany na najwyższej jakości papierze, musi być pięknie wydany, ale musi być naszych fanów na to stać. To nie może być kwota przekraczająca ich możliwości. Przecież my robimy to dla ludzi, więc nie może być cena zaporowa. Tu chodzi o to, żeby dać ludziom coś pięknego i my chcieliśmy dać ludziom coś fajnego, coś co będzie dla nich czymś wyjątkowym i będzie wyjątkową pamiątką. Wiesz, my wyobrażaliśmy sobie, że słuchacze wkładają płytę do odtwarzacza, siadają z książką w fotelu i czytają te teksty, oglądają te przepiękne obrazy Arka Dzielawskiego i zastanawiają się nad tym, dlaczego dany obraz ilustruje daną piosenkę.

 

zdj. Anna Pawelczak

 

SZP: Właśnie, nie sposób nie wspomnieć o obrazach autorstwa Arkadiusza Dzielawskiego do każdego z utworów, dzięki czemu emocje i przekaz zawarte są w formie muzyczno-tekstowej albo wizualnej. Jak doszło do tej kooperacji?

 

MC: Ja zadzwoniłam do Arkadiusza i zaproponowałam mu, żeby namalował 40 obrazów dla Lombardu. A on mówi mi: „A ile mam czasu?”. Ka nie wiedziałam wtedy, że całość zajmie nam cztery lata. Myślałam, że to kwestia roku i tak mu odpowiedziałam. Arek odpowiedział mi, że on jeden obraz maluje przez około cztery miesiące, do tego robi sam ramy i to też jest czasochłonne, więc na 50-lecie Lombardu może zdążymy. (śmiech)

 

 

SZP: „Lombard 40/40” to nie tylko kompilacja największych przebojów, ale także premierowe utwory. „Świat się zatrzymał” zainspirowany wydarzeniami, które dosłownie zatrzymały świat na kilka miesięcy i stały się przyczyną kolejnych międzyludzkich podziałów. Zespół będący obserwatorem rzeczywistości od ponad czterech dekad nie mógł chyba nie napisać o tym piosenki, prawda?

 

MC: Wiesz co, tak, masz rację. Staramy się reagować na wszystko to, co się wokół nas dzieje. I choć w naszym współczesnym repertuarze są piosenki z tekstami, które są łatwe, lekkie i przyjemne, to jednak nie unikamy również trudnych tematów. Kiedy wybuchła pandemia, którą niektórzy ludzie akceptowali i wierzyli w nią, inni nie: nie wnikam w to. Nie można zaprzeczyć jednak temu, że zostaliśmy zamknięci wszyscy w domach, było więcej zakazów niż zgód. To nas nastroiło do napisania utworu o tym, co jest dla nas najważniejsze. Uświadomiliśmy sobie czego nam naprawdę brakuje. Okazuje się, że można wszystko załatwić przez internet – zapłacić rachunki, zrobić zakupy, ale najbardziej brakuje nam kontaktu z żywym człowiekiem. I tego internet nie zastąpi.

 

My w tym czasie pracowaliśmy już nad artbookiem „40/40”. Natomiast bardzo nam brakowało naszych rodzin i bliskich, których bardzo kochamy. Brakowało nam takiego pełnego domu. W tę pandemię można wierzyć albo nie, ale ona odebrała nam wielu znajomych i przyjaciół. Odebrała nam naszych bliskich, jednak chyba najbardziej bolało nas w tym wszystkim to, że odebrała nam ten czas, spędzony z bliskimi nam osobami. I tak powstała ta piosenka, która uświadamiała i uświadamia, co w życiu jest najważniejsze.

 

 

SZP: Nie można przejść obojętnie obok tego, co dzieje się za naszą wschodnią granicą. Utwór „Krwawiące serce”, z cerkiewnym wstępem, robi naprawdę ogromne wrażenie. Niedługo miną trzy lata od wybuchu wojny i niestety to kolejny temat, który bardziej nas łączy niż dzieli. Lombard był zawsze zespołem zaangażowanym. Nie dziwię się więc, że skomponowaliście taki utwór. Jak patrzycie na obecną sytuację na świecie? Tym bardziej, że rozmawiamy niedługo po ogłoszeniu wyników wyborów w USA.

 

MC: Jak wybuchła wojna na Ukrainie, to we dwójkę z Grzegorzem myśleliśmy tylko o tym, że następni będziemy my. Niesamowite było to, że w październiku 2020 roku robiliśmy projekt „Roads to Freedom” na zaproszenie polskiego MSZ i graliśmy koncert, gdzie wystąpił z nami ukraiński bard Taras Kompaniczenko, który wypowiadał się o Polsce w bardzo piękny sposób. I mówił on także o bolączkach Ukrainy. Mijają miesiące, wybuchła wojna i… muzyka ucichła. Pełno było obaw, co będzie dalej, także z nami. Jak można pomóc tym ludziom? Co robić i co zrobić? Przede wszystkim bolało nas to, że my jako Polacy czuliśmy to zagrożenie. Mieliśmy obawy, że cały świat nie zareagował, tak jak powinien. Życie ludzkie jest najważniejsze, a wiele państw przedkłada nad nie swój interes. Nic nas bardziej nie boli niż cierpienie niewinnych ludzi.

 

Ta piosenka „Krwawiące serce” jest piosenką napisaną z głębi duszy, podobnie jak piosenka „I say stop”, którą napisaliśmy po ataku terrorystycznym na World Trade Center w 2001 roku. Pisanie o takich rzeczach nie wynika z potrzeby promocji na cudzej krzywdzie. Ona wynika z potrzeby serca i wrażliwości. To są utwory, z których dochód jest przeznaczany na cele charytatywne. Cudowne jest to, że udało nam się przekonać chór śpiewu cerkiewnego Partes, który poznaliśmy w okresie pandemii.

 

I ta pieśń „Dusze moja” jest pieśnią śpiewaną w czasie Wielkanocy. Ten kondaktion jest naprawdę niesamowity. I niesamowite jest to, że Grzegorz stworzył te kompozycję. Ja wymyśliłam, że kondaktion powinien być jakby jej intrem. I okazało się, że te dwie kompozycje są w tej samej tonacji i doskonale ze sobą współbrzmią. Połączyliśmy to. Ludzie, gdy graliśmy te kompozycję na koncertach nierzadko zaczynali płakać…

 

 

SZP: Najnowsze single, które również znalazły się na artbooku to „Lady Whisky” i „Kameleony”. Diametralnie różnią się od siebie. „Lady Whisky” to właściwie kompozycja lekka, popowa, bardzo imprezowa i pierwotnie przygotowana z myślą o Twoim albumie solowym, Grzegorz który ostatecznie nigdy się nie ukazał.

 

GS: To jest właśnie ten okres lat 90., kiedy byłem poza Lombardem. Oczywiście, nie zaprzestałem twórczości. W tym okresie napisałem cztery musicale. Oprócz tego mam 10 albo 15 kompozycji, które nie ujrzały świata dziennego. „Lady Whisky” to taki utwór wynikający ze znajomości z pewnym człowiekiem, który pracował w firmie reklamowej „Just”. Wtedy też napisałem muzykę do reklamówki piwa „10,5”. Dostałem nawet za niego nagrodę i poznałem wtedy tego bardzo ciekawego człowieka, z którym pracowałem. On był takim można powiedzieć nadwornym tekściarzem tej agencji. I stąd niejako ta „Lady Whisky”. Taki miałem pomysł i mogłem go zaprezentować.

 

 

SZP: „Kameleony” to z kolei pełny rockowy zadzior z organami Hammonda wybijającymi się na pierwszy plan razem z gitarą. Korzenie tej kompozycji, podobnie jak w przypadku „Lady Whisky”, sięgają lat 90., aczkolwiek „Kameleony” aktualne są tekstowo również i dziś. Kim właściwie są te tytułowe kameleony?

 

GS: „Kameleony” to kompozycja z okresu „Lady Whisky” i już wtedy napisałem muzykę oraz tekst do tego utworu. Wówczas w mediach pojawiały się twarze oraz postaci, których myślałem, że już nigdy więcej nie będę oglądał. Zrobiło to na mnie bardzo negatywne wrażenie, dlatego też napisałem „Kameleony” z tym fragmentem: „Kameleony – medialne zmory”. To pasuje również do obecnej sytuacji politycznej. W związku z tym postanowiliśmy po ten numer sięgnąć.

 

 

SZP: To jest w ogóle fajny kontrast, o którym wspomniałem, że „Kameleony” to numer taki znacznie bardziej zadziorny niż „Lady Whisky” i przez to obie kompozycje, choć z dwóch różnych światów, są ciekawymi smaczkami na płycie…

 

GS: To prawda. „Lady Whisky” to taki, jak wspomniałeś, relaksacyjny popowy numer, idealny do drinkowania (śmiech). Trzeba przyznać, że tekst jest zrobiony na fajnym patencie, bo whisky jest tutaj spersonalizowana w postaci kobiety, za którą się tęskni, o której się marzy…

 

 

SZP: Artbook uzupełniają także biografia zespołu autorstwa Jakuba Kozłowskiego wraz z archiwalnymi zdjęciami i współczesną sesją zdjęciową Anny Pawelczak. Jakie dalsze plany ma zespół Lombard? W ramach trasy Lombard 40/40 zagraliście do tej pory w Warszawie, Bogatyni i Kutnie, pozostałe koncerty przełożone zostały na 2025 rok.

 

MC: W międzyczasie zagraliśmy w Elblągu i w Poznaniu. Wystartujemy z nową trasą w lutym. Tych koncertów będzie trzydzieści. My śmiejemy się, że powinniśmy ich zagrać czterdzieści, więc nasi przyjaciele i współorganizatorzy muszą jeszcze 6 koncertów załatwić. (śmiech). Wszędzie jest ta liczba cztery. Czterdzieści lat, cztery lata tworzenia „Lombard 40/40”, czterdzieści utworów, czterdzieści tekstów, obrazów realizmu magicznego, więc musi być też czterdzieści koncertów.

 

Wiesz, my w trakcie powstawania artbooka tworzyliśmy także nowe piosenki. To jest niesamowite, bo naprawdę udało nam się w międzyczasie stworzyć utwory, które nie weszły na płytę, bo nie mieliśmy już czasu. Kompozycje te jednak na pewno za niedługo będziemy nagrywać. Artbook właśnie ukazał się na rynku, więc jesteśmy tuż po jego oficjalnej, pełnej premierze. Co dalej? Premiery cyfrowe, trasa koncertowa, kolejne kompozycje, teledysk, a potem… musimy się wyspać (śmiech). Okazuje się, że tak wiele rzeczy robiliśmy w ostatnim czasie, że musimy znaleźć czas, by po prostu odpocząć.

 

 

SZP: Dziękuję za rozmowę.

 

 

Rozmawiał Szymon Pęczalski

 


 

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz