Koniec roku to czas wszelkiego rodzaju podsumowań. To także okres, w którym artyści wydają świąteczne albumy. Na taki krok zdecydował się również Albert Hammond, który powrócił w 2024 po praktycznie dwudziestoletniej ciszy wydawniczej.
W marcu premierę miał krążek „Body of Work”. To pozycja skłaniająca do refleksji, co nie powinno nikogo dziwić. Hammond skończył bowiem 80 lat, a jego kompozycje wydane zarówno pod własnym nazwiskiem, jak i w wykonaniu innych wielkich gwiazd muzyki, to cały czas wielkie przeboje. Na przestrzeni lat wylansował on takie utwory, jak chociażby „It Never Rains in Southern California”, „Down by the River” czy „I’m a Train”. Zasłynął on jednak jako doskonały songwriter dla innych artystów. Nie każdy pamięta, że to właśnie Hammond odpowiada za „I Don’t Want to Lose You”, numer zaśpiewany przez Tinę Turner czy „Nothing Gonna Stop Us Now” od supergrupy Starship. Lista jego kooperacji jest jednak znacznie dłuższa i zdecydowane brakło by na nią miejsca w niniejszej recenzji.
Teraz natomiast Albert Hammond uraczył jeszcze swoich fanów albumem „Christmas”. To, co zwraca od razu uwagę, to fakt, że aranżacje świątecznych evergreenów znakomicie ze sobą współgrają. Wokal Hammonda to przede wszystkim głos dojrzałego człowieka, który ma świadomość upływającego czasu. Podobne refleksje miałem np. przy słynnym albumie Johnny’ego Casha z coverami, który został wydany niecały rok przed jego śmiercią. Wracając do głównego bohatera: Hammondowi na „Christmas” udało się przygotować kompozycje w taki sposób, że w większości nie brzmią one sztucznie i plastikowo.
Przykłady? „Last Christmas” od Wham! nie straciło nic na swojej przebojowości i chwytliwości. Są obowiązkowe dzwoneczki, ale całość ma w sobie nieco latynoskiego ducha. Ta wersja o wiele bardziej mi się podoba. Przy „Happy X-mas (War is Over)” Johna Lennona nie mogło zabraknąć dziecięcego chóru i choć od lat toczą się dyskusje czy ten antywojenny protest song zaliczać do świątecznych utworów, będę go bronił niczym niepodległości. Kompozycja od lat wyzwala świątecznego ducha i tego nikt nie zmieni. „Jingle Bells”, w odsłonie country, wypada również przyjemnie.
Na płycie nie brakuje także dawki jazzu („Santa Claus is Coming to Town”, „Blue Christmas”) czy rock n’ rolla i melorecytacji („Rudolph The Red-Nosed Reindeer”, „White Christmas”). Z kolei nostalgicznie robi się za sprawą naprawdę wzruszającej wersji „Silent Night”. Nie jest to jednak płyta pozbawiona wad. „I Wish You A Merry Christmas”, nawiązujący do współczesnych latynoskich rytmów, z przetworzonym wokalem, to po prostu mały potworek. Nie wiem, dlaczego znalazł się on na tym wydawnictwie. Wolałbym jednak żeby Hammond został przy tym, co wychodzi mu najlepiej. W „Driving Home for Christmas” z kolei brakuje bardzo klawiszy z oryginału. Moim zdaniem to one są główną siłą napędową tego świątecznego przeboju od Chrisa Rei.
Recenzowanie i ocenianie świątecznych albumów jest dość trudnym i niewdzięcznym zadaniem. Większość z tych kompozycji ma ponadczasowy i wyjątkowy charakter. Przez co bardzo ciężko przekonać się do innych wersji. Mam wrażenie, że Albert Hammond nagrał po prostu przyjemny w odbiorze krążek. Jest to ciekawa alternatywa na świąteczne wieczory. U mnie to wydawnictwo gra w odtwarzaczu w ostatnich dniach regularnie. I z pewnością „Christmas” będzie towarzyszył mi w wigilijny wieczór. Nawet, jeśli nie wszystko zagrało tu perfekcyjnie, to warto posłuchać tej płyty ze względu na jej odświeżający charakter.
Ocena: 4,5/6
Szymon Pęczalski
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: