Phil Elverum kryjący się za pseudonimem Mount Eerie, od lat tworzy muzykę, która dotyka najgłębszych zakamarków ludzkiej duszy. Jego twórczość od zawsze balansowała na granicy muzycznej intymności i filozoficznej refleksji. Na początku października premierę miał jego nowy album „Night Palace”, który moim zdaniem udowadnia, że Elverum wciąż ma w sobie coś, dzięki czemu był w stanie poruszyć tak wiele ludzi.
Muzyka Elveruma może być ciężka w odbiorze. Jego kompozycje sprawiają wrażenie dziwnych i nieintuicyjnych. Na większości jego płyt znajdziemy dużą ilość szumu, przesteru i zabawy formą. Niektóre zabiegi są już dla mnie tak bardzo zakodowane w jego stylu, że mówię na nie po prostu “elverumcore”. Słychać to na przykład w piosence “Wind & Fog”. Zaczyna się kilkunastosekundowym, delikatnym wstępem by zamienić się w tajemniczy, około-black metalowy byt. Na „Night Palace” jest mnóstwo takiej elverumowości. Dla mnie jest to prawdziwy powrót do korzeni, czyli do płyty, która trwale zapisała go w historii muzyki niezależnej – „The Glow Pt. 2”.
Podobieństw między tymi dwoma wydawnictwami jest moim zdaniem kilka. Wspominałem już o ogólnym brzmieniu i zaskakiwaniem formą. Podobnie jest w przypadku ułożeniu utworów. Sam Elverum w jednym z wywiadów powiedział, że zawsze podobała mu się wizja robienia płyt, gdzie ciężko jest stwierdzić czy to kompilacja czy faktycznie album.
Myślę, że jest to bardzo trafna analiza swojej twórczości i samego „Night Palace”, a „The Glow Pt. 2” również moim zdaniem pod to pasuje. Mimo to obie te płyty są swego rodzaju przygodą, pomieszanie czysto noise’owych przerywników z delikatnymi folkowymi kawałkami daje bardzo szokujący efekt. Słuchając twórczości Elveruma nigdy nie wiadomo na co się trafi. Wręcz nie da się przewidzieć jaka będzie kolejna piosenka. Może to być indie rock, sam szum, black metal, albo nawet perkusja z dodanym przesterem. Bardzo fajnym nawiązaniem, które obudziło mojego wewnętrznego muzycznego nerda było „The Gleam Pt.3”, kontynuacja „The Gleam” z „It Was Hot, We Stayed In the Water” i „The Gleam Pt. 2” z „The Glow Pt. 2”. To zresztą kolejny dowód na podobieństwa tych dwóch wydawnictw, Elverum nawiązuje do starej twórczości nie tylko formą, ale też treścią.
Lirycznie Elverum podjął bardzo wiele tematów. Na przykład ojcostwo w “My Canopy”, gdzie śpiewa o miłości do swojej córki. Nie jest to w sumie koniec jej obecności na tej płycie. “Swallowed Alive” to moim zdaniem oczywista zabawa muzyką ze swoim dzieckiem, to właśnie jego córka jest “autorką” wszystkich wokali na tym kawałku. Ten krótki utwór pokazuje jak duży dystans ma do swojej twórczości, ale też zestawienie go z bardzo emocjonalnym “My Canopy” przedstawia jak wielką miłością darzy swoje dziecko. Cameo córki Elveruma, dla każdego fana twórczości Mount Eerie i The Microphones jest wręcz wzruszające, biorąc pod uwagę album “A crow looked at me” – napisany po śmierci jego żony. Od tego momentu Phil wychowuję córkę sam.
Płyta jest też pełna lirycznego absurdu. Na przykład na piosence “I Spoke to a Fish” opowiada o rozmowie protagonisty z rybą. Próbuje zaangażować ją w jakąś grę, gdzie tłumaczy jej jak bardzo jej świat jest ograniczony przez to, że żyje pod wodą. Ta odpowiada mu, że on ma w sumie tak samo, ale na powierzchni. Protagonista ostatecznie domyśla się, że wszystko zależy od perspektywy i na końcu dochodzą do porozumienia, bardzo spodobało mi się co powiedziała mu ryba: “I dig your style too man”, głosem Jeffa Bridgesa z filmu Big Lebowski. Ta piosenka pokazuje mi jak dobrze Elverum potrafi operować ironią, poczuciem humoru i absurdem. Do tego ostatniego nawiązuje też w piosence “Co-owner of trees”, w której opowiada o tym jak absurdalne dla niego jest posiadanie ziemi i tym samym drzew, które na niej są.
Według Phila album ten jest o relacjach i zmianach, jakie nałożyły się na jego życie przez ostatnie dziesięć lat, ale nie o samych wydarzeniach per se, tylko bardziej o samym życiu. Jest o tych spokojniejszych czasach, o byciu rodzicem, partnerem, rozmawianiem ze zwierzętami czy znalezieniu sobie jednego miejsca na świecie. Tak jak pisałem wcześniej, wszystkie jego albumy są w pewnym sensie małymi przygodami, to kolaże o przeżyciach człowieka, który zdecydował się podzielić o tym ze światem. Z tego powodu nie chcę spojlerować wszystkiego. Twórczość The Microphones i Mount Eerie najlepiej jest poznawać samemu.
„Night Palace” to album, który na pewno wymaga odpowiedniego momentu i miejsca – najlepiej nocą, w ciszy, z dala od zgiełku codzienności. To muzyka introspekcyjna i pełna emocjonalnej głębi. Myślę, że nie jest dla każdego – wymaga od słuchacza wrażliwości, cierpliwości i minimalnego zaznajomienia się z twórczością Mount Eerie. Jednak Ci, którzy pozwolą sobie na zanurzenie w tej atmosferze na pewno nie pożałują, bo jest to najlepsza wersja Phila Elveruma.
Ocena: 5,5/6
Mikołaj Narkun