Szwedzki Opeth w ostatnich latach znacząco przesunął na albumach wajchę z napisem „ciężar” w stronę łagodniejszych brzmień progresywnych. Grupa dowodzona przez Mikaela Åkerfeldta zaczynała jednak, jakby nie było, od death metalu subtelnie zmiksowanego z progowymi inspiracjami. Muzycy, pięć lat po wydaniu „In Cauda Venenum”, powracają do swoich korzeni. Na „The Last Will And Testament” odnajdziemy idealne połączenie progresywnej subtelności z deathmetalową agresją.
Ponad trzydzieści lat na scenie, ciągła, nieskrępowana niczym, kreatywność i brak ograniczeń. Tak w jednym zdaniu mógłbym spróbować streścić to, co jest znakiem rozpoznawczym szwedzkiej formacji. Po raz pierwszy od wydania albumu „Still Life” z 1999 roku grupa zdecydowała się nagrać album koncepcyjny. To opowieść bardzo przyziemna i bliska dla wielu z nas. Zmarł pewien patriarcha, a jego rodzina przybywa na odczytanie testamentu. W czasie tego spotkania na wierzch wychodzą kolejne skrywane tajemnice, co niesie za sobą dalsze konsekwencje.
Tym razem zespół Opeth niemal całkowicie zrezygnował z tytułów utworów (wyjątkiem zamykający „A Story Never Told”). Zamiast tego mamy paragrafy. I nie jest to przypadek. Chodzi przecież o testament, który jest aktem prawnym. Wszystko jest więc na swoim miejscu. Kompozycje odsłaniają kolejne elementy układanki, płynnie przechodząc między sobą. „The Last Will And Testament” to monumentalna, ponad pięćdziesięciominutowa, suita. Nieoceniony jest także wkład Iana Andersona pełniącego rolę narratora na całym albumie. Jednocześnie odczytuje on w kulminacyjnym momencie ostatnią wolę zmarłego w „§7”. Legendarny muzyk zagrał także solo na flecie w „§4” oraz wspomnianym „§7”, które są kapitalne. Nie powinno to jednak nikogo dziwić.
Mam wrażenie, że „The Last Will And Testament” to jedna z najlepszych płyt w całej dyskografii Opeth. Stanowiąca wypadkową deathmetalowych dokonań z okresu „Watershed” i wcześniejszych oraz progresywnych brzmień z lat 70., do których nawiązywała na ostatnich studyjnych albumach. Na tej płycie nie znajdziemy za wiele spontaniczności, bo wszystko utkane jest naprawdę z dbałością o najmniejsze detale. Bynajmniej nie jest to zarzut. Słuchacze otrzymują w końcu dzieło kompletne. „The Last Will And Testament” może stanowić swoisty „pomost”, który połączy ortodoksyjnych słuchaczy z tymi, którzy odkryli Opeth dopiero po „Heritage”.
Tak naprawdę można tu wyłapać, bez problemu, echa poszczególnych albumów Opeth. „§3” ma w sobie ducha „Blackwater Park” i „Damnation” zdominowanej przez czyste wokale Mikaela, które zostały podbite chórem i harmoniami. Z kolei „§4” to ukłon w stronę nowszych dokonań z okresu „Sorceress” czy „Pale Communion”. Do tego wspomniane wcześniej przeze mnie solo na flecie Iana Andersona, które podkreśla inspiracje Jethro Tull. I jeszcze ta produkcja… Gdyby w latach 70. były takie możliwości realizatorskie, to pewnie tak brzmiałaby ówczesna czołówka rocka progresywnego. Dwie następne kompozycje są znacznie bardziej agresywne i czerpią z deathmetalowego okresu szwedzkiej grupy. W nich znalazło się miejsce na orkiestracje i smyczki, które znakomicie kontrastują z pierwotnym ciężarem gitar i growlem.
W studiu chyba po raz pierwszy Opeth sięgnął po żywą orkiestrę. Dzięki grze London Session Orchestra brzmienie zyskało dodatkowej przestrzeni i energii. Czapki z głów należą się tu przede wszystkim Davidowi Stewartowi, który przygotował aranżacje smyczków. Zresztą, wystarczy tylko poczekać na finał pierwszej kompozycji, która… a nie będę Wam więcej zdradzał. Tego trzeba posłuchać! Całość jest tak fantastycznie osadzona w miksie, co dowodzi jak kapitalną pracę wykonał Akerfeldt z Stefanem Bomanem. Wszystkie z instrumentów są wyraźnie słyszalne. Domyślam się tylko, jak wielką przyjemnością będzie odsłuch tego albumu w wersji przestrzennej na audiofilskim sprzęcie. Nie sposób nie wspomnieć także o okładce albumu, za którą odpowiada Travis Smith. Jest ona dokładnie taka jak cały krążek – mroczna, przestrzenna i pełna. Dodatkowo idealnie obrazuje warstwę tekstową.
Uważam, że Opeth nagrał album doskonały, od pierwszego do ostatniego dźwięku. Doskonale podkreślający całą ich twórczość i dotychczasową historię, choć mam nadzieję, że to nie jest ich ostatnie słowo. Jednak jeśli „The Last Will And Testament” jakimś cudem miałoby zamknąć studyjną dyskografię Opeth, to byłoby to zakończenie z najwyższej półki. Najwyższej jakości aranżacje, najwyższej jakości instrumentaliści i produkcja składają się na jedno z najlepszych, jak nie najlepsze wydawnictwo tego roku. A jego końcówka obdarzyła nas naprawdę kapitalnymi krążkami, które spowodują ból głowy, kiedy przyjdzie czas na podsumowania. U mnie już tak jest.
Ocena: 6/6
Szymon Pęczalski
Warto oczywiście też przypomnieć, że Opeth będzie jedną z gwiazd nadchodzącej edycji Mystic Festival, który odbędzie się w dniach 4-7.06.2025 w Gdańsku.
Obserwuj nas w mediach społecznościowych:
Ten post ma jeden komentarz
Taak, jednak ja wolę z czasów Blackwater Park, Deliverence, Ghost Of Perdition