IKS

Halsey – „The Great Impersonator” [Recenzja]

Jak brzmi płyta, którą artysta tworzy z myślą, że może być jego ostatnią? Co prezentuje album stworzony w zawieszeniu między życiem a śmiercią? Odpowiedzi na te trudne pytania możemy znaleźć na  „The Great Impersonator” piątym studyjnym albumie Halsey, nagranym w trakcie walki z zagrażającymi jej życiu chorobami.

Halsey od początku kariery znana jest z konfesyjnego stylu pisania tekstów. The Great Impersonator jest nawet bardziej autobiograficzny niż jej poprzednie płyty. Wynika to z przemyśleń artystki postawionej w rzeczywistości walki z chorobą autoimmunologiczną, jaką jest toczeń oraz rzadką chorobą limfocytów T. Na najnowszym albumie Halsey zgłębia szereg relacji od tych romantycznych, po macierzyństwo, a wszystko ze śmiercią podpatrującą zza jej ramienia. Mimo ciężaru tej tematyki zaimplementowała do albumu także element koncepcyjny i jednocześnie eksploruje, jak jej muzyka brzmiałaby w różnych dekadach ( od lat 70-tych poprzedniego wieku do początków obecnego stulecia), wcielając się w muzyków z wybranych okresów i inspirując się ich brzmieniem.

 

zdj. materiały promocyjne

 

W erze coraz krótszych popowych utworów, Halsey otwiera „The Great Impersonator” sześciominutową balladą  „Only Living Girl in LA”, która idealnie pokazuje mocną stronę artystki w pisaniu personalnych tekstów. Produkcyjnie natomiast piosenka rozwija się powoli i ostatecznie przechodzi z prostej, delikatnej, akustycznej ballady do elektronicznego outro z syntezatorami i hałaśliwą perkusją.

Ta przeciwstawność elementów utworu idealnie pokazuje różnorodność tej płyty, choć chyba jeszcze lepiej robią to promujące ją single. Pierwszy, „The End”, gdzie na tle prostej, inspirowanej folkiem aranżacji piosenkarka wyjawia, że zmaga się z ciężkimi chorobami – to kawałek, który wybrzmiewa niemalże jak katharsis. W drugim, „Lucky”, artystka inspiruje się Britney Spears i zanurza w taneczne, radiowo-popowe brzmienie, z wpadającym w ucho refrenem imitującym muzykę z początku XXI wieku oraz gorzkim tekstem dotyczącym sławy. To chyba jeden z tych utworów, w którym rzeczywiście wyraźnie słychać koncept tej płyty, bo przez jej większość ten krążek brzmi jak… Halsey. Idealnie usłyszeć można to w jednym z późniejszych singli „Ego”. Piosenka czerpie w nim od Dolores O’Riordan z The Cranberries, a jednak jest też czymś co mogłoby się znaleźć we wcześniejszej dyskografii Halsey. Pop-rockowe, energiczne brzmienie tego utworu z bardzo charakternym, wręcz rozdrażnionym stylem głosu piosenkarki przypomina kawałki z jej trzeciego albumu „Manic”. Dodatkowo zabieg, gdzie w ramach przejścia instrumenty się wyciszają i dominuje perkusja oraz wokal jest typowy dla artystki.

 

Słuchając „The Great Impersonator” zauważalne jest, że Halsey jest stworzona do trochę mroczniejszego brzmienia, może nawet cięższej muzyki. W kawałkach o takim charakterze piosenkarka wychodzi genialnie. Bez dwóch zdań najlepszy moment na tej płycie to utwór „Lonely Is The Muse”, gdzie zainspirowana Amy Lee z Evanescence, Halsey rzuca się na fale alternatywnego rocka. Ten kawałek to wyraźna perkusja, wielowymiarowa, roznosząca się gitara i bezbłędne wokale, które wielowarstwowo rozbrzmiewają od szeptu po krzyk i jazgot. Jednocześnie artystka czerpie z klasycznego popowego podejścia do pisania i budowy piosenki z wielkim zakończeniem, co sprawia, że utwór jest wprost uzależniający. Mrok, w którym dobrze odnajduje się Halsey, usłyszeć można również w piosence o tytule „Arsonist”. Produkcja buduje napięcie, niepewność i niepokój burczącym basem, prostą melodią składającą się z dwóch nut oraz puszczonym od tyłu, bądź zacinającym się głosem artystki. Co więcej płaski, szepczący wokal idealnie wpasowuje się w klimat całości kawałka.

 

 

„The Great Impersonator” to jednak nie tylko rockowe brzmienie. Halsey – wraz z pogodnym „Hometown” – inspiruje się również country i jak na ten gatunek przystało jest to piosenka zbudowana z akustycznych gitar oraz banjo. „Panic Attack” to natomiast wolniejszy, popowy kawałek ze świetną linią basową, mocno zainspirowany twórczością Stevie Nicks. Utwór ma w sobie lekkość, romantyczność i wręcz zmusza do kołysania się wraz z jego rytmem.

Nie wszystkie piosenki na tej płycie są jednak lekkie, zwłaszcza tematycznie. Trudno jest bowiem przejść obok linijek takich jak te z „Letter To God” (1983),w którym autorka prosi Boga, aby nie być chorą. Podobny ciężar liryczny jest w „The End”, gdzie Halsey w słowa ubiera przeżycia, opowiadające o lekarzach, którzy nie wysłuchali jej spostrzeżeń na temat jej własnego zdrowia. Są też utwory, w których śpiewa o swoim synku i zmartwieniach, ile czasu pozostało im razem. Przejmujący jest również finał płyt. W tytułowej piosence „The Great Impersonator” artystka zastanawia się, czy ta historia umrze z narratorem i czy w razie śmierci gazety prawidłowo napiszą jej imię. Jednak mimo tego ciężkiego tematu, utwór brzmi słonecznie, a wokal Halsey  przypomina wiosenny ptasi śpiew, a może bardziej jest niczym… łabędzi śpiew.

 

zdj. materiały promocyjne

 

Płyta ta ma jednak pewne minusy. Jednym z nich jest ilość utworów. Osiemnaście to sporo i mimo, że płyta w takiej postaci jeszcze się nie dłuży, to redukcja choć trzech z nich byłaby dobrym posunięciem. Wydaje się, że największym minusem tego albumu jest niewystarczajaće wykorzystanie jego koncepcji. Każdy utwór jest inspirowany jakimś artystą i o ile w niektórych jest to słyszalne, w innych Halsey prawie wcale nie brzmi jak wymienieni muzycy.

 

Ostatecznie, „The Great Impersonator”  to jednak dobra płyta. Nawet jeśli nie dowiozła ona w kwestii koncepcji (a przynajmniej nie tak ja sobie to wyobrażałam), to muzycznie album jest kawałkiem świetnej muzyki, szerokim gatunkowo i stylistycznie. Słychać, że Halsey chciała spróbować na nim wielu rzeczy, co może być wypunktowane jako błąd. W tym przypadku to jednak nie brzmienie płyty, a jej tematyka zlepia  „The Great Impersonator” w całość. Nieważne czy to country-popowa ballada, czy alt-rockowy utwór z pompą, Halsey daje z siebie wszystko i tworzy naprawdę dobre piosenki ze świetną produkcją i głębokimi tekstami, których słucha się z przyjemnością, ale również refleksją.

 

Ocena: 5/6

Martyna Żurek

 

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz