Szaleni, nieokiełznani, dzicy Amyl and The Sniffers, po trzech latach od bardzo dobrze przyjętego albumu „Comfort To Me”, powrócili z następnym muzycznym ciosem, w postaci płyty „Cartoon Darkness”. Ten zespół w imponujący sposób rośnie z każdym kolejnym wydanym materiałem, a ich najnowsze dzieło to dowód, jak wzorowo można rozwijać twórczość nie tracąc nic ze swojego etosu. Ich muzyka nadal jest niczym bokserska walka z kangurem, tylko mniej krwawa i przy jaśniejszym świetle.
Przez osiem lat, od kiedy wokalistka Amy Taylor wraz z gitarzystą Declanem Mehrtensem, basistą Gusem Romerem i perkusistą Bryce’m Wilsonem zaczęli udzielać się na australijskiej scenie pub-rockowej, wydarzyło się w ich życiu naprawdę sporo. Już mocno garażowo-punkowy debiut zwrócił uwagę słuchaczy oraz krytyków, ale dopiero wydany w 2021 roku „Comfort to Me” spowodował, iż przypięto im łatkę jednego z najbardziej obiecujących zespołów rockowych na świecie. Amyl and The Sniffers zaczęli występować na coraz większych festiwalach, w pojemniejszych salach, a że koncerty dają turbo-energetyczne ich fanbase zaczął rosnąć w tempie ekspresowym.
Co jest przyczyną takiego sukcesu? Na pewno szczerość i bezkompromisowość. Chyba nie każdy zespół zdecydowałby się tytułować swoje utwory „Blowjobs”, czy też „Don’t Need A Cunt (Like you to love me)”. Energia, brutalność, ale też świetne melodie, to kolejne elementy, które w pozytywny sposób charakteryzują ich twórczość. Przede wszystkim mają jednak niepowtarzalną, charyzmatyczną liderkę. Amy Taylor jest niczym nieślubne dziecko Iggy’ego Popa i Debbie Harry. Ta dziewczyna jest wulkanem energii i głosem kobiet, które chcą pokazać środkowy palec wszystkim mówiącym im jak mają żyć. A ponieważ ma w sobie typowo australijską swojskość to nietrudno identyfikować się z taką postawą. Ta szalona blondynka nie jest wymuskaną dziunią, ubraną w stroje od największych projektantów mody. Amy gustuje w krótkich szortach, koszulkach, bikini i na pewno nie zakłada żadnej metaforycznej… maski.
Po sporym sukcesie „Comfort To Me”, zespół wyraźnie poczuł wiatr w żaglach. Swój najnowszy materiał nagrał w Los Angeles, w Studio 606 należącym do Foo Fighters, na tej samej konsoli, która odpowiadała za nagranie „Nevermind” Nirvany i „Rumours” Fleetwood Mac. Producentem płyty został Nick Launay. Facet to nie byle kto – współpracował wcześniej z Nickiem Cave’em, Kate Bush, IDLES czy Yeah Yeah Yeahs i z wieloma innymi zacnymi artystami. Wiadomo więc było, że album będzie jaśniejszy, bardziej dopracowany i… przystępniejszy.
I taki faktycznie jest, chociaż otwierający płytę „Jerkin’” to wciąż energetyczny, doskonale nadający się do fitnessu kawałek. Już na wstępie Amy atakuje nas bezkompromisowym tekstem „You’re a dumb cunt, you’re an asshole” i dalej „Keep jerkin’ on your squirter, cunt, you won’t get with me!” … bo to kolejny w katalogu AATS utwór o prawie do samostanowienia i obśmiewanie wszystkich, którzy mówią wokalistce jak powinna się ubierać oraz zachowywać. Nie jest to może tak udany otwieracz jak „Guided By Angels (z poprzedniego albumu), ale to również fantastyczny, energetyczny kawałek. Podobną tematykę proponuje „Chewing Gum”, tutaj już jednak tempo jest wolniejsze. Co nie zmienia faktu, że to nadal cudownie bezczelny utwór z rewelacyjnym riffem i stadionowym refrenem. W „Tiny Bikini” wokalistka moduluje swój głos niczym lalka Barbie na wspomagaczach, a tekstowo odnosi się do sposobu ubierania oraz cielesnej autonomii. Bo, że dziewczyna lubi nosić skąpe stroje to widać w ich teledyskach oraz na koncertach, co niestety często spotyka się z zupełnie niezrozumiałą krytyką (drodzy krytycy, żyjemy w XXI wieku, a wizerunek Amy to przecież 100% ciałopozytywność).
Na „Cartoon Darkness” są trzy utwory, które mogą przyprawić o palpitacje serca punkowych i hardcore’owych purystów: balladowy „Big Dreams”, bardzo piosenkowy „Bailing On Me” oraz ciężki, ale spokojny „Going Somewhere”.
Z jednej strony jest to niewątpliwie komercjalizacja brzmienia, ale jak dla mnie to przede wszystkim sygnał, że zespół chce przełamywać granice gatunkowe i eksplorować nowe nieznane im dotąd tereny. Spieszę jednak uspokoić wszystkich twardzieli, że Amyl and The Sniffers nie zapomnieli o swoich korzeniach, czego dowodem są agresywne, hardcore’owe „It’s Mine”, „Motorbike Song”, czy też sexpistolsowski „Pigs”. Ogromnym plusem tej płyty jest właśnie umiejętne dawkowanie różnych muzycznych klimatów, jest więc czad, ale i piosenkowość, przez co Amy może w bardzo różnorodny sposób operować swoim głosem. Nie jest to oczywiście żadna diwa operowa, ale jej specyficzna barwa głosu oraz pewna kontrolowana niechlujność są atutami idealnie pasującymi do całego image’u tej grupy. Nie zapominajmy również o pozostałych muzykach, którzy nie są przecież jedynie przystawką dla wokalistki i to oni odpowiadają za muzykę na tej płycie. Słychać też, ze każdy z nich rozwinął swoje umiejętności.
Jeśli chodzi o ulubiony utwór to dla mnie takowym jest „U Should Not Be Doing That”, który swoim rytmem, zaprasza słuchaczy do wysiłku fizycznego (co zresztą koresponduje z teledyskiem). Pojawia się w nim również partia saksofonu wykonywana przez Harry’ego Cooper’a oraz bardzo udana solówka gitarowa Mehrtensa. Ten daleki kuzyn „Miss You” Stonesów to jeden z najlepszych kawałków, jakie słyszałem w tym roku. Drugim fragmentem, który chciałbym wyróżnić jest zadziorny, punkowy hymn „Doing In Me Head”. Coś czuję, że to będzie obowiązkowy punkt każdego koncertu (już słyszę te śpiewy i skandowanie).
Wspominałem wcześniej o niektórych tekstach, które traktowały o autonomii i samostanowieniu jednostki. Jednak wachlarz tematyczny jest zdecydowanie szerszy. Amy w swoich lirykach porusza ważne kwestie kryzysu ekologicznego, wojny, sztucznej inteligencji i oczywiście polityki. Tytuł płyty odnosi się do naszej codzienności i przyszłości. Świat jest niczym szalona kreskówka – pełna zabawy, ale i mroku, a przyszłość jest bardzo niepewna. Ludzie są otumaniani informacjami i różnego rodzaju bodźcami. Świat staje na głowie, a my powoli zmieniamy się (albo już zmieniliśmy) w zombie Big Techu. Żyjemy w zdecydowanie ciekawych, ale i mrocznych czasach.
Na „Cartoon Darkness” Amyl and The Sniffers pokazują, że dla nich sufit nie istnieje. Rynek muzyczny jest nieprzewidywalny, ale wcale bym się nie zdziwił gdyby Australijczycy weszli do mainstreamu i rozpoczęli kolejną rockową rewolucję. Oczywiście mocno fantazjuję, ale jestem pod sporym wrażeniem ich najnowszej płyty. Co prawda nie wymyślili muzycznie nic nowego – to nadal punk-hardcore-rock w duchu australijskiego pub-rocku, ale ich charyzma sceniczna oraz jakość utworów to już liga światowa. Dla mnie „Cartoon Datkness” to topka najlepszych tegorocznych płyt. Bardzo polecam!
Ocena: 5,5/6
Mariusz Jagiełło
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: