„Harlequin” to najnowsza płyta Lady Gagi powiązana z filmem „Joker: Folie à deux”, w którym wokalistka gra jedną z głównych ról. Płyta nie ma miana ścieżki dźwiękowej – tę produkcja ma oddzielną, a sama artystka nazwała „Harlequin” albumem uzupełniającym, bądź towarzyszącym do filmu Todda Phillipsa. Co kryje się zatem za tą dosyć tajemniczą nomenklaturą?
„Joker: Folie à deux” jest filmem muzycznym, więc inspiracja produkcją jest zrozumiała. „Harlequin” ma głębiej eksplorować postać Lady Gagi jako Harley Quinn, choć ja podeszłam do płyty bez afiliacji z filmem. Pomimo, że album ma miano uzupełniającego, to jedynie dwa utwory na tym krążku napisane zostały na jego potrzebę. Pozostałe jedenaście to inaczej zaaranżowane standardy jazzowe. Lady Gaga maczająca palce w tym gatunku muzycznym to nic nowego, już dekadę temu wydała dwie płyty jazzowe z Tonym Benettem („Cheek to Cheek” i „Love for Sale”). Najnowszy krążek to jednak nie stricte jazz, ale także wielokrotne pochylenia się w kierunku innych gatunków i olbrzymia inspiracja popem klasycznym.
Lady Gaga na „Harlequin” cofa się do lat 50-tych i czerpie inspirację z muzyki tamtej dekady, jednocześnie nadając utworom współczesnego sznytu.
Już otwierając krążek amerykańskim klasykiem jakim jest piosenka „Good Morning”, nadała mu tradycyjny jazzowo-popowy ton za pomocą chórków, optymistycznych aranżacji instrumentów dętych i charakterystycznego stylu wokalnego. Na płycie są jednak odstępstwa od tego brzmienia jak „Oh, When The Saints”, w oryginale utwór gospelowy, jest przeobrażony przez Gagę jako coś znacznie bardziej funkowego z wibrującym organem, zmianą tonacji oraz naprawdę intrygującą gitarą.
Lady Gaga jaką wiele osób zna najlepiej, chyba najbardziej przebija się w piosence „The Joker”. Poczynając od produkcji, która jest niezwykle rytmiczna przez brzdąkanie gitary i masę smaczków produkcyjnych, które wypełniają utwór różnymi dźwiękami. Styl wokalny tej piosenki, zadziorność, a momentami wręcz kiczowatość przypomina jej poprzednie dokonania. Jednocześnie wykonanie ma w sobie coś niesamowicie teatralnego, co jednym się spodoba, a innym wręcz przeciwnie.
Jednym z najlepszych momentów jest „World On A String” i nie tylko dlatego, że to jedna z bardzo popularnych piosenek jazzowych.
Produkcja tego utworu jest naprawdę genialna, od otwierającej go delikatnej gitary, po uzależniającą linię basową i wielką, niosącą go sekcję rytmiczną. Rewelacyjne jest także wykorzystanie organu, który idealnie wypełnia przestrzeń i równoważy głos Gagi. Co jednak najważniejsze wokal artystki jest w nim naprawdę dobry, a niestety nie w każdej piosence mnie przekonuje. Dodatkowo utwór ma wyjątkowy nastrój: jest romantyczny, a jednocześnie odrobinę nikczemny. Trochę jak postać Harley Quinn.
Artystka na tej płycie ewidentnie bawi się gatunkowo. Pomiędzy znacznie bardziej współczesnymi aranżacjami popowymi, zanurza się całkowicie w jazzie. „sMILE” to piosenka typowo jazzowa, wolna, w której wokal wychodzi na pierwszy plan. Nie ma tu współczesnego przepychu charakterystycznego dla pani Germanotty – jest za to pianino, trąbka oraz duszność, które budują atmosferę kameralnego klubu jazzowego. To naprawdę piękny kawałek i Gaga prezentuje się w nim wspaniale. Muszę też wspomnieć o jednym z utworów specjalnie napisanych na tę płytę. „Happy Mistake” to ballada z dosyć prostą produkcją opierającą się na gitarze akustycznej. Takie rozwiązanie daje miejsce na popis chrapliwym wokalom Gagi oraz uwypukla tekst piosenki. W mojej opinii jednak, fragmenty napisane specjalnie na album są raczej średnie.
Album „Harlequin” wysłuchałam bez oglądania filmu, który niewątpliwie był inspiracją dla całości. W takiej sytuacji nowa pozycja w dyskografii Lady Gagi wydaje się być trochę zbyteczna. Nie przedstawia niczego odkrywczego ze strony artystki, choć z pewnością pochwalić trzeba interesujące wykorzystanie brzmienia klasycznego popu i ożywienie pewnych standardów jazzowych. Jednak generalnie ta płyta nie jest ciągłą historią i są na niej utwory, które według mnie nie pasują do całości. Produkcyjnie jest on naprawdę dobry, ale moim zdaniem wokalnie w niektórych piosenkach Gaga nie przekonuje. To dobry album, ale daleko mu do jej najlepszych dokonań. „Harlequin” to płyta pełna drobnych niedoskonałości, teatralna, będąca w znacznym stopniu studium postaci, przez co pewnie znacznie ciekawsza po obejrzeniu filmu. Być może w przyszłości, po obejrzeniu opowieści o (chyba) najbardziej znanym komiksowym złoczyńcy, docenię w większym stopniu ten zestaw piosenek.
Ocena: 3,5/6
Martyna Żurek
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: