Ewelina Flinta to polska piosenkarka, która zdobyła popularność na początku lat 2000., zwłaszcza po udziale w pierwszej edycji programu „Idol” w 2002 roku. Jest znana ze swojego charakterystycznego głosu oraz rockowego stylu muzycznego. Jej debiutancki album Przeznaczenie cieszył się dużym powodzeniem, a piosenka „Żałuję” stała się hitem w Polsce. Po 19 latach zdecydowała się powrócić z nowym albumem o tytule Mariposa. Z Eweliną porozmawiałam o zmianach, które zaszły przez te prawie 20 lat, jej inspiracjach muzycznych oraz mrocznej stronie ludzkiej natury.
Małgorzata Maleszak-Kantor: Pozwól, że zacznę od prywaty. Ostatnio słuchałam twojej nowej płyty i przypomniałam sobie czasy sprzed prawie 20 lat, kiedy jako nastolatka codziennie w kółko odtwarzałam twoje „Przeznaczenie”. Do dziś pamiętam teksty. Trochę o tym zapomniałam, a teraz, po tych latach, wracam jako twoja marnotrawna fanka. Słuchanie twojego nowego materiału to było niesamowite doświadczenie.
Ewelina Flinta: Marnotrawna fanka, marnotrawna idolka – mnie też trochę nie było (śmiech). Ale wyobraź sobie, że z kolei ja jako nastolatka uporczywie słuchałam Edyty Bartosiewicz. Jej płyta „Sen” ma w tym roku 30 lat, więc ostatnio też zaczęłam przypominać sobie pewne rzeczy i okazało się, że sporo tekstów nadal pamiętam.
MMK: Pamiętam, że słuchałam twojej muzyki na discmanie, huśtając się na huśtawce. Miałam wtedy 12 lat, więc tworzyłam całe historie na podstawie twoich tekstów. Musiałam ci o tym powiedzieć.
EF: Super, dziękuję. Lubię takie historie… gdzie i kiedy lubiliście słuchać mojej muzyki.
MMK: Chciałam ci pogratulować nowego albumu. Myślę, że zostanie ze mną na długo. Naprawdę bardzo mi się podoba. Czekaliśmy na niego 19 lat. Jakie zmiany zaszły w tym czasie?
EF: Na pewno nie zmieniła się baza moich inspiracji. To, na czym się wychowałam, wciąż mocno we mnie gra. Jak wspominałam, Edyta Bartosiewicz była dla mnie ważna. Słuchałam też dużo The Doors, Sheryl Crow, Pearl Jam. Sheryl Crow jest kluczową postacią w kontekście tego albumu, bo w jej muzyce, choć mainstreamowej, było dużo folku – w melodiach, w brzmieniach. Tracy Chapman to kolejna ważna inspiracja. Jako dwunastolatka słuchałam jej z winyla, po ciemku, z jedynymi światłami od gramofonu i wzmacniacza, co tworzyło niesamowity klimat. To, co było dla mnie ważne wtedy, nadal we mnie jest. Zmieniło się jednak to, że teraz nie boję się śpiewać delikatniej. Kiedyś myślałam, że subtelne śpiewanie to niepełne wyrażenie siebie, choć podobało mi się, gdy inni tak śpiewali. Teraz doceniam to bardziej – czasem tekst mocniej działa, kiedy nie jest wykrzyczany.
MMK: Właśnie, subtelność potrafi być mocniejsza niż siła.
EF: Dokładnie. Myślę, że Tracy Chapman miała na to ogromny wpływ. Na jej pierwszej płycie jest kilka utworów, które do dziś wywołują u mnie ciarki, bo mimo że nie są wykrzyczane, to mają niesamowitą siłę. Kolejna zmiana to to, że gram na gitarze akustycznej – po raz pierwszy na mojej płycie. Przez lata coraz bardziej zagłębiałam się w folk, a muzyka etniczna z różnych zakątków świata zawsze mnie fascynowała. Amerykański folk jest szczególnie ważny, ale cały czas odkrywam różne style.
MMK: To z pewnością wielka zmiana – więcej własnych kompozycji, więcej utworów, które są naprawdę twoje.
EF: Tak, i też zmienił się mój sposób śpiewania. Odkryłam swoje niższe rejestry i uwielbiam śpiewać w ten sposób. Niedawno śpiewałam „Żałuję” na koncercie, i przytrafił mi się komentarz, że śpiewam nisko, bo już nie mogę wysoko. Prawda jest taka, że nadal mogę, ale teraz wolę śpiewać niżej, bo to mi bardziej odpowiada. Głos ma szersze pasmo, jest bardziej soczysty. Zresztą sama już jestem trochę znudzona wysokimi głosami. Nawet gdy słucham moich nagrań sprzed lat nie mogę się nadziwić, że ten cienki głos to ja… Ale wracając do reakcji ludzi, podejrzewam, że też przyzwyczajają się do tego co znają.
MMK: Przez 20 lat głos się zmienia, dojrzewa. To naturalny proces.
EF: Oczywiście, i cieszę się, że mój głos ewoluuje razem ze mną, a patrząc na współczesne wokalistki, zauważam, że coraz więcej śpiewa niżej, jak chociażby Dua Lipa. Jest więcej przestrzeni dla głosów, które są niższe, cichsze, bardziej delikatne. Jeszcze niedawno promowano tylko wysokie rejestry, ale to się zmienia.
MMK: Zdecydowanie. Uważam, że różnorodność powinna być kluczem. To, co masz do powiedzenia, jest najważniejsze.
EF: Zgadzam się z tobą. I tu powinnam wspomnieć o Bobie Dylanie, którego przez lata nie cierpiałam. Gdy ktoś śpiewał jego piosenki, tak, kiedy on… zdecydowanie nie. Minęły lata zanim poczułam, że te jego folkowe śpiewanie, czasem zawodzenie, tak dalekie od wyszkolonych głosów, ma ogromne walory i kolor. I kiedy zaczęłam go słuchać, nie byłam w stanie przestać.
MMK: A wracając do twojej płyty – jest na niej utwór, który jest dla ciebie szczególnie wyjątkowy?
EF: Myślę, że najważniejszym utworem jest „Siedemnaście godzin”.
MMK: Występuje w dwóch wersjach językowych i otwiera oraz zamyka album, prawda?
EF: Dokładnie. Kolejnym ważnym utworem jest „Mariposa”, bo dała tytuł płycie. Ta historia jest kluczowa dla całego albumu, ale „Siedemnaście godzin” ma dla mnie szczególną wartość, bo to utwór o głębokim, humanistycznym przesłaniu. „Mariposa” to z kolei nawiązanie do miejsca, gdzie spontanicznie zaśpiewałam po raz pierwszy zupełnie nieznanymi mi muzykami, na całkowitym spontanie. To było magiczne doświadczenie.
MMK: Wygląda na to, że ta płyta musiała powstać. Otrzymywałaś różne znaki, że to odpowiedni moment.
EF: Tak, zdecydowanie. Gdybym ich nie odczytała, byłabym absolutnie ślepa.
MMK: Chciałabym jeszcze zapytać o „Balladę o pięknej Kasi”, inspirowaną „Murder Ballads” Nicka Cave’a.
EF: Geneza tego utworu jest dość zabawna. Radek Zagajewski, z którym współtworzyłam płytę, rzucił po koncercie Nicka Cave’a, który był w moje urodziny, żartobliwy wers: „Śliczna Kasia nie wiedziała, że nóż pod żebra tak gładko wchodzi”. Usłyszałam to i od razu wiedziałam, że chcę poznać dalszy ciąg tej historii. Namówiłam Radka, żeby napisał dalszy ciąg, piosenkę.
MMK: W Polsce rzadko spotyka się tego rodzaju utwory.
EF: To prawda, ale niepotrzebnie się tego boimy. Kiedyś usłyszałam nawet, że promuję przemoc, ale przecież mamy kryminały, podcasty o morderstwach, filmy, które biją rekordy popularności. To fascynująca, mroczna część ludzkiej natury i nie ma co udawać, że nie istnieje. Jako wczesna nastolatka oglądałam z siostrą serial „Twin Peaks” Davida Lyncha. Strasznie się bałam. Przytulałam się mocno do siostry i wbijałam palce w jej rękę. I proszę… nie wyrosła ze mnie ani psychopatka, ani morderczyni, tylko humanistka, artystka, bardzo wrażliwa na świat, na ludzi.
MMK: To też jest jakaś forma zmierzenia się z ciemną stroną ludzkiej natury.
EF: Tak, zawsze fascynował mnie psychologiczny wątek kryminałów. To, co sprawia, że ktoś popełnia zbrodnię, jest dla mnie intrygujące. Zwykle korzenie zbrodni sięgają nieszczęśliwego dzieciństwa.
MMK: W filmach też to widać. Klasyki jak „Milczenie owiec” czy „Siedem” fascynują nas od lat.
EF: Lubimy się bać.
MMK: Na koniec chciałabym zapytać o „Idola”. Jakie masz teraz zdanie o talent show? „Idol” był jednym z pierwszych programów tego typu w Polsce, a teraz mamy ich wiele. Czy uważasz, że pomagają młodym artystom?
EF: Dzisiaj młodym artystom jest ciężko się przebić, ponieważ muzyki wydaje się mnóstwo. Każdy może nagrywać w domu, ale to, że każdy może nagrać coś samodzielnie, nie oznacza, że łatwo jest dotrzeć do szerokiej publiczności. Ja nagrywałam moją płytę w studiu, bo chciałam, żeby zabrzmiała na najwyższym poziomie, ale doceniam to, że technologia daje dziś artystom nowe możliwości. Rzeczywiście, każdy może nagrać muzykę i umieścić ją na Spotify, Tidal, YouTubie, bez potrzeby dużej firmy fonograficznej. Oczywiście pieniądze, które firmy fonograficzne inwestują w promocję, są cenne, ale czasami zdarza się, że kończy się to jedynie na podpisanym kontrakcie. Na początku jest ich zainteresowanie, ale potem może nastąpić wielka cisza.
MMK: A jak było, kiedy byłaś w „Idolu”? Czy rzeczywiście pomógł Ci rozwinąć skrzydła?
EF: Jeśli chodzi o zdobycie popularności, na pewno był to duży krok. To był wręcz skok. Choć miałam już dość duże zaplecze, jeśli chodzi o odbiorców, dzięki trzem występom z zespołem Surprise na Przystanku Woodstock. Część tamtej publiczności była oburzona, że nie gram tylko rocka, ale większość bardzo mi kibicowała i wiem, że mnóstwo ludzi głosowało. Woodstockowicze z pewnością przyczynili się do mojego dalszego sukcesu. Jestem im bardzo wdzięczna. „Idol” był pierwszym dużym talent show w Polsce, wcześniej mieliśmy tylko „Szansę na sukces”, również świetny program, ale nie miał takiego rozmachu. W „Idolu” mieliśmy profesjonalną stylizację, fryzury, makijaż, Adama Sztabę, wielką scenę, światła, mnóstwo kamer i zespół grający na żywo. W początkowych programach zdarzało się, że śpiewaliśmy do półplaybacków, ale był to jednak przełomowy format.
MMK: Chciałabym też zapytać o „Żałuję”. To bezsprzecznie hit. Jak się czujesz, śpiewając ten utwór po latach?
EF: Na początku nie grałam „Żałuję” na koncertach, bo chciałam skupić się na nowym materiale i trochę się od tego hitu odciąć. Ostatecznie jednak zdecydowałam się na wykonywanie tego utworu, bo publiczność bardzo go chciała. Po raz pierwszy po latach zaśpiewałam „Żałuję” w duecie z Luizą Staniec w projekcie Sounds Like Women (projekt muzyczno-społeczny). Luiza Staniec jest autorką tekstu tego utworu. Luiza akompaniowała na fortepianie. To była świetna wersja i po latach poczułam się zupełnie inaczej w tym utworze.
MMK: Ludzie naprawdę go kochają.
EF: Wiem. Jest na różnych playlistach, np. rozwodowych (śmiech). Niedawno poznałam jedną z twórczyń takiej playlisty.
MMK: Chciałabym na koniec zapytać o Twoje plany koncertowe. Czy coś się szykuje w najbliższym czasie?
EF: Tak, szykują się koncerty. Mamy trochę zaplanowanych, ale plan się rozszerza i zmienia. Płyta wyszła tuż przed letnim sezonem, więc koncertów pojawia się coraz więcej. We wrześniu zagrałam m.in. na Breakout Days w Rzeszowie – wraz z zespołem Roberta Lubery, a następnego dnia ze swoim koncertem. To świetny festiwal, tym bardziej ważny dla mnie, bo jako dziecko słuchałam zespołu Breakout! Zagraliśmy świetny koncert w Teatrze Jaracz w Otwocku. Gram też gościnnie w zespole Voice Band – chór męski, tzw rewelersi, jedyny taki w Polsce, przedwojenne piosenki, świetna zabawa. Teraz wyjeżdżam w końcu na tydzień, na wakacje – Stambuł, ale po powrocie znów się zacznie. W grudniu dołączę też do dużego projektu „Krzysztof Krawczyk Revisited” , wystąpią m.in. Kayah, Igor Herbut, Natalia Szroeder, Mela Koteluk, Matylda/Łukasiewicz, Tomasz Organek.
MMK: Dziękuję za rozmowę. Świetnie się z Tobą rozmawiało.
EF: Mi również. Dzięki.
Rozmawiała Małgorzata Maleszak Kantor
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: