To co nie podlega żadnej dyskusji to fakt, że „Longlegs” miał jedną z ciekawszych kampanii promocyjnych ostatnich lat. Mroczna , niezwykle gęsta atmosfera w trailerach, przywodząca na myśl klasyki gatunku jak „Siedem” , „Milczenie Owiec” czy „Zodiak” doprawiona okultystycznym sosem, skutecznie przyciągała uwagę widzów, jednocześnie nie zdradzając zbyt wiele z fabuły. W tej materii specjaliści od marketingu wykonali swoją pracę bezbłędnie. Co więcej wizerunek tytułowego antagonisty nie został ujawniony w zajawkach (wiadome było tylko że zagra go Nicolas Cage), co jeszcze mocniej podkręciło zainteresowanie produkcją. Czy Oz Perkins, twórca „Longlegs” udźwignął ciężar oczekiwań jaki spoczywał na jego barkach ? Czy jego film ma szansę zapisać się w historii? Czy może podzieli los kolejnych sezonów „Detektywa” które nie będąc w stanie zbliżyć się do jakości oryginału, wylądowały na śmietniku kinematografii. Na to pytanie postaram się odpowiedzieć w poniższym tekście.
Ameryka lat 90, społeczeństwo żyje w strachu przed seryjnym mordercą, który za swój cel wybiera rodziny z dziećmi. Na miejscu makabrycznych zbrodni, praktycznie nie ma żadnych śladów poza zaszyfrowanymi listami okraszonymi podpisem Longlegs (Zapewne dlatego, ktoś wpadł na błyskotliwy pomysł, aby do Polskich kin wypuścić film jako „Kod Zła”) . W wyniku splotu wydarzeń, młodziutka agentka FBI, Lee Harker zostaje przydzielona do sprawy. Harker nie tylko będzie musiała rozwiązać łamigłówkę i stawić czoło tytułowemu psychopacie, ale też zmierzyć się z demonami przeszłości.
Mimo, że zarys fabuły brzmi znajomo, Osgood Perkins scenarzysta i reżyser produkcji, przez większą cześć seansu całkiem nieźle odnajduję się w konwekcji psychologicznego thrillera (horroru). Oglądając film Perkinsa miałem wrażenie, że część ze scen gdzieś już widziałem. I do pewnego momentu absolutnie nie ma w tym nic złego.
Od strony wizualnej „Longlegs” prezentuje się wyśmienicie, nawet jeżeli złośliwi zarzucą mu, że jest tylko kolażem stworzonym z fragmentów innych filmów. Praktycznie każdy kadr sprawia wrażenie przemyślanego i dopracowanego. Nieważne czy oglądamy pokryte śniegiem czy liśćmi otwarte przestrzenie, czy klaustrofobiczne skąpe w mroku pomieszczenia. Dbałość o detale widać na każdym kroku, od pracy kamery i kompozycji kadrów począwszy na palecie kolorów użytych do filmowania scen skończywszy.
„Longlegs” pod każdym względem jest filmem niezwykle plastycznym, nawet we fragmentach, gdzie fabularnie kuleje, wizualnie prezentuje się nad wyraz dobrze. Nie bez przypadku wydaje się osadzenie głównej osi fabuły w latach 90 na prowincji Stanów Zjednoczonych. Brak telefonów komórkowych, laptopów czy ogólnie pojętej technologii jaka zalała świat 20 lat później sprawia, że jeszcze łatwiej udało się odwzorować klimat znany między innymi z „Twin Peaks” Davida Lyncha, czy „Milczenia Owiec” Jonathan Demme, thrillerów, które zdefiniowały tamtą epokę. I można zarzucić Perkinsowi , że poszedł na łatwiznę, ale ja osobiście kupuję kierunek, który obrał, tworząc stronę wizualną filmu.
Maika Monroe wcielająca się w nieopierzoną agentkę Lee Harker, z każdym kolejnym filmem grozy, powoli zaczyna wyrastać na prawdziwą weteranką gatunku. Aktorka na swoim koncie ma kilka niezłych ról, w tym tą ,w doskonałym niezależnym horrorze „It Fallows” z 2014 .
Dwa lata temu zagrała w równie udanym „Watcher” gdzie wciela się w postać Amerykanki, która po przeprowadzce do Bukaresztu, zaczyna podejrzewać, że obserwuje ją seryjny morderca. Monroe ma w sobie coś, co sprawia, że sprawdza się idealnie w tego typu kreacjach, dlatego w pełni rozumiem jej wybór do roli Agentki FBI mającej stawić czoło psychopatycznemu mordercy. Lee Harker w jej wykonaniu jest wycofana, a nawet nieobecna, co po części jest uzasadnione senną atmosferą filmu (i samą fabułą). W szczególności w pierwszej części produkcji udaje jej się dźwigać emocjonalny ciężar historii, skupiając na sobie uwagę widzów. Szkoda, że Perkins pisząc scenariusz nie postawił na głębszy rozwój postaci. W niektórych recenzjach „Longlegs” jest często zestawiany z „Hereditary” . I oczywiście pewne inspiracje są oczywiste, jednak w filmie Astera horror był w całości budowany na tragedii rodzinnej, którą widz przeżywał razem z bohaterami. tutaj historia jaka idzie za głównym wątkiem (w szczególności w drugiej części filmu), jest tak wypłaszczona, że nie pozwala się w pełni utożsamiać z bohaterami.
Perkins sprytnie wprowadził na ekran postać tytułowego Longlegs’a. Przez większą część filmu jego tożsamość jest skrupulatnie ukrywana, a napięcie związane z głównym antagonistą narasta z każdą minutą filmu. Rozmazane kadry, ujęcia skonstruowane tak żeby dać zaledwie zarys postury, czy wreszcie upiorny głos , mają za zadanie zmusić widzów do użycia wyobraźni i wykreowania w głowie obrazu kogoś z kim definitywnie nie chcieliby się nigdy spotkać . Gdy wreszcie grający Longlegsa , Nicolas Cage pojawia się na ekranie kradnie każdą klatkę filmu i a jego kreacja jest tak upiorna, że z powodzeniem udaje mu się sportretować zło, jakie przez pierwszą część filmu było jedynie wyobrażeniem widzów. Nie mam wątpliwości , że to jeden z lepiej skonstruowanych antagonistów jakiego widziałem w kinie w ostatnich latach. Każdy szczegół ma tu znaczenie od charakteryzacji (makijaż podobno był wzorowany na tym jaki miał Bob Dylan podczas trasy Rolling Thunder Revue z połowy lat 70) przez grę głosem czy drobne gesty jakie wykonuje. Cage, który ostatnimi laty powoli wygrzebuje się z twórczego dołka jaki zaliczył na przełomie lat 2000 i 2010 tą rolą udowadnia, że faktycznie ma szansę wrócić na szczyt.
Niezwykle istotny w „Longlegs” jest dźwięk. Mowa tutaj zarówno o efektach budujących nastrój, czy wyborze glam-rockowych klasyków wplecionych w fabułę (Marc Bolan wiecznie żywy!) jak i samej oryginalnej ścieżce dźwiękowej. Muzykę do filmu skomponował brat reżysera- Elvis Perkins , ukrywający się pod pseudonimem Zigli. Jest to materiał oszczędny w środkach, mocno ambientowy który nadaje dodatkowy element grozy. Zbieżność nazwisk Oz’a i Elvisa z Anthonym Perkinsem, aktorem grającym Normana Batesa w ponadczasowej „Psychozie” Hitchcocka nie jest przypadkowa. Mając za ojca aktora, którego ikoniczna, rola zainspirowała setki aktorów mających wcielić się w rolę psychopatycznych morderców, z pewnością mogła być dodatkową motywacją do stworzenia „Longless”.
Osgood Perkins miał naprawdę ciekawy pomysł na film i od strony reżyserii wykonał swoje zadanie bez żadnych zastrzeżeń. Nawet jeżeli część motywów została zbyt bezpośrednio zaczerpnięta z innych produkcji , wizualnie obraz broni się na każdej płaszczyźnie. „Longlegs” ma jednak jeden bardzo poważny problem – scenariusz. Historia jest podzielona na trzy akty i im bliżej końca- zaczyna się sypać jak domek z karty. W moim odczuciu, siłą dobrego horroru powinno być to, żeby nie musieć tłumaczyć wizji reżysera (w szczególności po osiągnięciu punktu kulminacyjnego). Powinno się wierzyć w inteligencje widza, pozostawiając mu pewną możliwość interpretacji. Perkins w końcowej fazie filmu, działa dokładnie na opak. I niestety te kilkanaście ostatnich minut „Longlegs” może popsuć jego odbiór.
Czy obraz Perkinsa zapisze się na stałe w pamięci fanów kina grozy ? Biorąc pod uwagę ilość dyskusji na temat „Longlegs” myślę że już powoli się to dzieje. Na korzyść filmu działa jego strona wizualna i przede wszystkim rola Nicolasa Cage’a, która jest na tyle istotna, że będzie się o nim jeszcze długo rozprawiać. Należy zauważyć że obraz przy relatywnie niskim budżecie (poniżej 10 mln USD) po 2 tygodniach od premiery zarobił prawie 7 razy więcej, wiec kto wie , czy przy odrobinie szczęścia, duch filmu nie będzie podsycany przez kolejne odsłony serii. Oz Perkins po latach kariery, nareszcie stworzył obraz, który przyciągnął widzów do kin i który jest szeroko dyskutowany. Z wypiekami na twarzy czekam na kolejne jego dzieła, bo potencjał jako reżyser na pewno ma, byle by zlecał pisanie scenariuszy komuś innemu…
Ocena: 4,5/6
Grzegorz Bohosiewicz
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: