IKS

Narbo Dacal [Rozmowa]

narbo-dacal-rozmowa

Narbo Dacal wydali pod koniec zeszłego roku płytę „Elisium Now”, która została bardzo dobrze przyjęta ze względu na niekonwencjonalne podejścia do tworzenia muzyki. Ich utwory są mieszanką różnorodnych gatunków i inspiracji, tworząc coś zupełnie świeżego i niepowtarzalnego. Z poniższej rozmowy z Elizą (wokal, bas), Bartkiem (perkusja) i Drutem (gitara) dowiemy się  co inspiruje ich do tworzenia, jakie są ich plany na przyszłość i co myślą o zupie pomidorowej.

 

Ula Skowrońska-Malinowska: Zacznijmy od pytania o Bewitching Metal, tak definiujecie swoją muzykę. Możecie rozwinąć, skad takie okreslenie?

 

Drut: To taka gra słów. Be(Witching) Metal nie definiuje naszej muzyki, bo w ogóle nie jestem zwolennikiem definiowania, no chyba że ktoś gra jakiś generyczny styl, który łatwo określić – wtedy okej, to fajnie to nazwać. Natomiast my chyba gramy na tyle niezdefiniowaną muzykę, że to „bewitching” na początku było takim chwytem marketingowym. Wynikało z tego, żeby było tam słowo „witch”. Szukaliśmy nazwy idąc tym tropem i szczęśliwie znaleźliśmy „Narbo Dacal”, która też i typową wiedźmą nie była. Samo Be(Witching) jest po angielsku, więc Eliza przetłumaczy chyba najlepiej.

 

Eliza: Czy trzeba tłumaczyć to na polski? Chyba nie. Chyba jest to wystarczająco proste w rozumieniu…

 

USM: …, ale jakbyś jednak miała to przelozyc na polski…?

 

E: Powiedziałabym, że to znaczy wiedźmujący, na pewno nie wiedźmiński, bo to już jest zajęte (śmiech)

 

D: Ja przetłumaczyłem teraz na translatorze i to znaczy „urzekający”.

 

E: Urzekający? No tak, bo wiedźmy rzucają uroki i to na pewno się jedno z drugim wiąże.

 

zdj. materiały promocyjne

 

USM: Wracając do nazw y zespołu, zdradźcie skąd ona się wzięła i co oznacza? 

 

E: To był wspólny pomysł.

 

D: Szukaliśmy wiedźm, może niekoniecznie wiedźm… Szukaliśmy kobiet spalonych na stosie, znanych z historii. Mocno przeszukiwaliśmy Wikipedię pod kątem wszystkich atrakcyjnych nazwisk z ciekawymi historiami i spodobała nam się Narbona Dacal. Jej proces być może nie był zbyt efektowny, znany, ale urzekło nas właśnie to, że była zwykłą zielarką spod Saragossy, zupełnie niegroźną, a okazała się tak „straszną” postacią – wiedźmą właśnie – że aż kościół ją spalił na stosie. To jest też nazwa niełatwa do zapamiętania, bo sam chyba tydzień się jej uczyłem, ale taka dość oryginalna i dźwięczna, co też jest chyba ważne. No i jeszcze jedna zaleta jest taka, że jak się wpisze w Google’a, to wyskakują tylko dwa wyniki: my, no i sama Narbona.

 

USM: A skąd wziął się pomysł na zespół, skąd się znacie, jak to się wszystko zaczęło? 

 

Bartek: Z Drutem znamy się już dość długo, grywaliśmy w Dizlu już od paru dobrych lat, a to wszystko wzięło się z potrzeby grania w końcu czegoś nowego, zrobienia czegoś swojego. Do tej pory projekty, w których graliśmy wspólnie miały już narzucona stylistykę przez to, że już jakiś czas na scenie działamy. Chcieliśmy zagrać coś, czego nie graliśmy jeszcze do tej pory, aż w końcu pojechaliśmy na koncert Neurosis do Warszawy i tak nam to „rozlało mózg na lewą stronę”, że stwierdziliśmy: „dobra, chyba trzeba założyć kapelę i kapela będzie grała powoli, będziemy dobrze brzmieli i w ogóle będzie wow”. Z takiego pomysłu zaczęliśmy trochę szukać po omacku.

 

D: Przepraszam, że wejdę w słowo, no ale bardzo ważna była też płyta „Mariner”.

 

B: Tak, Cult of Luna “Mariner”, płyta z Julie Christmas, którą męczyliśmy w kółko, jak mieliśmy trasę z Inkwizycją.  Ta płyta też nam faktycznie zrobiła bardzo dobrą robotę i w końcu chcieliśmy w podobny sposób coś podziałać. Elizę znaleźliśmy na grupie na facebooku. Potem zaczęliśmy kombinować, szukania było dużo, dużo było ludzi, którzy się przewinęli przez ten projekt, jeszcze zanim zaczął być w ogóle sklejony w całość, bo to wszystko o czym mowie działo się zanim mieliśmy nazwę, zanim mieliśmy jakiś konkretny pomysł. Z pięciu osób w kapeli zostały trzy i od tamtej pory działamy w trójkę i w zasadzie to najlepsza opcja jaką mogliśmy sobie wymyślić.

 

D: Dodam jeszcze, że na pewno chcieliśmy dużej odmiany. Chcieliśmy zacząć grać po prostu metal, bo widzieliśmy jak bardzo fajnie rozwija się podziemna scena metalowa w Polsce. Mamy chociażby Mystic Festival, który oparty jest na ruchach oddolnych albo Summer Dying Loud, który również oparty jest na działaniach promotorów. Wypłynęli oni w zasadzie przez ostatnie kilkanaście lat, od koncertów w małych klubach, a teraz stali się naprawdę dużymi graczami. Tutaj mogę dać chociażby przykład Southern Discomfort z Krakowa, czy Soulstone Gathering też z naszego podwórka. Bardzo nam się podobało, jak to się rozwija i chcieliśmy być częścią tego rozwoju. Ten zespół powstał właśnie na fali tego podziemnego metalu.

 

USM: Na waszej debiutanckiej płycie dość wyraźnie słychać dużo różnych ciekawych inspiracji. Opowiecie mi o nich?

 

D: Przede wszystkim ja widzę, że wszyscy mówią o płycie „Elysium Now” jako debiutanckiej. My traktujemy tę płytę jako drugą, ponieważ mieliśmy wcześniej jeszcze EP-kę – której to absolutnie się nie wstydzimy, mimo, że była troszkę nieśmiała. Została skomponowana, zagrana, nagrana i jest pełnoprawnym debiutem – koniec, kropka. Na pierwszej jak i na drugiej płycie są w zasadzie podobne inspiracje. Mogę powiedzieć z punktu widzenia kompozytora materiału, bo to ja przynoszę riffy i dopiero potem to wszystko na próbach ogrywamy, że cóż – to jest moje całe kilkudziesięcioletnie już słuchanie muzyki i granie tego w różnych zespołach. Jest tutaj wszystko. Na pewno nie chcieliśmy, żeby to było określone jednym stylem typu „doom metal”, mimo, że kiedyś to był jakiś punkt wyjścia. Natomiast do tego garnka jest wrzucone mnóstwo zespołów z lat 70-tych, 80-tych i 90-tych. Mógłbym je tutaj wymieniać, ale to nie ma sensu, bo chyba każdy sobie tam usłyszy coś swojego. Na pewno Neurosis, na pewno King Crimson, w ogóle cały rock progresywny z tych bardziej zakręconych i dziwnych. Voivod, Faith No More, Killing Joke, Pixies… Jak zacznę to będę cały dzień tak wyliczał, a to w zasadzie nie ma znaczenia (śmiech).

 

zdj. materiały promocyjne

 

USM: Eliza powiedz mi kto dla ciebie jest inspiracją zarówno, jeśli chodzi o warstwę tekstową, ale też inspiracje, jeśli chodzi o wokale. Wydaje mi się, że można tam usłyszeć np. Sinead O’Connor, Joan Jett, Kate Bush, a raczej mało tam metalowych wokalistek.

 

E: Mam taki problem, że nigdy nie umiem określić czym się inspiruję, bo nie robię tego świadomie, nigdy nie śpiewałam inspirując się kimś konkretnie. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego tak miałam, bo jak rozmawiam z muzykami, to w ich wypowiedziach zawsze przewija się ten element inspiracji, na zasadzie „tutaj to mi się podobało, tutaj zagrałem jak, tutaj brałem z tego…”. A ja miałam tak, że za wszelką cenę nie chciałam się kimś inspirować, chciałam zbudować mój własny charakter, ale wiadomo jak to jest – podświadomie i tak wyjdą z ciebie inspiracje. Jeżeli chodzi o metalistki – wokalistki niemetalowe…

 

P: Zajebisty skrót myślowy (śmiech)

 

USM: Bardzo dobry (śmiech)

 

E: Metalistki, tak (Śmiech). Lubię słuchać takich wokali, które mnie zaintrygują. Lubię różnorodność. Nie lubię, jak jest tylko sam growl czy scream. Wychowałam się na czystych wokalach, więc jestem bardziej z nimi zaznajomiona.  Inspiracje…  jest taka jedna płyta, której słuchałam dużo jak zaczynaliśmy grać w Narbo i ona mi się po prostu wyryła. To jest projekt Karyn Crisis’ Gospel of the Witches, a płyta „Salem’s Wounds”. Karyn Crisis, ma bardzo ciekawe linie melodyczne, co jakiś czas dorzuci trochę growlu, ale nie robi tego w taki sposób jak to jest w popularnych metalowych zespołach, że cię to odpycha, bo ani growl ani czysty wokal nie brzmi dobrze. Ta płyta jest mega klimatyczna i wydaje mi się, że to był pierwszy raz, kiedy świadomie zainspirowałam się klimatem jaki stworzył na niej wokal.

 

D: Ja jeszcze od siebie dodam, że jak poznaliśmy się z Elizą w 2019 roku, to przede wszystkim Jej zaletą było właśnie to, że nie była wokalistką metalową, że nagle spotkały się światy zupełnie różne i dzięki temu w ogóle odchodzimy od schematów, mamy więcej możliwości. Podczas nagrywania płyt szukaliśmy w studio rozwiązań nietypowych i częściej przechodziło właśnie takie, niż szablonowe, oklepane, które akurat wypadało w tym miejscu wrzucić, typu „lecimy tutaj growlem”.

 

USM: O waszej płycie można wszystko powiedzieć, ale na pewno nie, że jest szablonowa przez co nasuwa się kolejne pytanie. Sama wasza muzyka w połączeniu z eterycznym wokalem Elizy nie jest bardzo łatwa do przyswojenia, nie jest bardzo oczywista i choć na pewno będzie waszym znakiem rozpoznawczym, to czy trochę nie boicie się, że zepchnie was to do jakiejś niszy? Czy wręcz odwrotnie – macie nadzieję, że nada wam to jakiegoś rozpędu?

 

D: Ależ nisze są najlepsze przecież. Lepiej się usadowić w bardzo fajnej niszy i tam coś znaczyć, niż być taką zupą pomidorową, która się wszystkim podoba, a tak naprawdę jest dość słabą zupą smakowo.

 

E: Ja nie lubię pomidorowej (śmiech)

 

D: Znaczy się jest bardzo dobra, ale mało interesująca.

 

B: W sumie wychodzi na to, że tak na dobrą sprawę to ta trasa ostatnio zweryfikowała to wszystko dość konkretnie. Myślę, że każdego z nas z osobna, bardzo pozytywnie zaskoczyło wszystko: od odbioru, poprzez ilość ludzi na koncertach, jak oni słuchali, jak odbierali tę muzę i co mieli do powiedzenia. To jest akurat też ciekawe, że ja chyba miałem pierwszy raz sytuację, w której po koncertach faktycznie ludzie mówili interesujące i konkretne rzeczy. Nie tylko, że było słabo albo zajebiście, tylko faktycznie mieli jakieś sensowne argumenty. Wiadomo było, że nas słuchali i choćby z racji tego, to bardzo wielki sukces tej trasy. Nasza muza mocno wywodzi się z undergroundu i jednak zawsze będzie trochę niszowa, a jednak spore grono ludzi się podjarało się nią. Tak samo jak z Wijem, to jest podobny przykład, muza, która jest dziwna i trochę niby „od czapy”, a jednak capnęło to dość mocno i faktycznie żre. Wydaje mi się, że nisza niszą, underground undergroundem, ale zobaczymy po prostu, czas pokaże, do czego to urośnie. Na razie jesteśmy mega zadowoleni i ja osobiście powiem, że to przerosło moje oczekiwania jak na tak krótki czas. Dążymy do tego, żeby jednak zrobić z tego coś konkretnego i fajnego, ale nie sądziłem, że po tak krótkim okresie czasu, będziemy mieli tak bardzo udaną trasę za sobą.

 

D: Ja jeszcze nawiążę do tego, co mówiłem wcześniej o tym, że to z tych nisz wyszło polskie podziemie, które teraz tak rozkwitło. Więc tutaj to właśnie zadziałało. Taki przykład dam: ogłoszenia line-upu na Pol’And’Rock albo nominacje do tegorocznych Fryderyków w kategorii metal. Jakie zespoły tam wylądowały? Jakiemuś randomowemu słuchaczowi muzyki może się wydawać, że to właśnie jest reprezentacja polskiego metalu. No, chyba nie…  Jak widać, to podziemie jednak tutaj jest najbardziej interesujące, kreatywne, ma swoją publiczność i to całkiem sporą.

 

E: Ja jeszcze chciałam się podzielić myślą, którą usłyszeliśmy odnośnie naszej muzyki i relacji z naszą muzyką, że próg wejścia jest wysoki, ale jak już wejdziesz, to zostajesz. I to było piękne, to idealnie opisuje to, co robimy.

 

 

USM: Jakie znaczenie mają kwiaty na całej płycie? 

 

E: Kwiaty łączą się z Narbo pod wieloma względami, zaczynając od tego, że trochę wypromowaliśmy kwiat datury naszym logo i pierwszymi koncertami, jak jeszcze zakładałam kwiaty datury na statyw. Teraz tego nie robiłam, bo nie mieliśmy miejsca upchać tych kwiatów w busie.

 

D: Poza tym jest zespół Datura, który niech sobie już przejmie od nas te kwiatki na scenie (śmiech)

 

E: No, właśnie.  Wracając do tematu to Narbona była zielarką, więc to wszystko łączy się z ziołami – w tym z kwiatami. Wiedziałam, że kolejna płyta będzie spajała tego typu wątki i dlatego chciałam wykorzystać ten roślinny motyw, bo on zawiera dużą symbolikę. Chciałam zbudować klimat tej płyty czerpiąc z tej symboliki i zestawić ją w kontrze z treścią piosenek, które niekoniecznie poruszają tak przyjemne rzeczy. To wszystko miało się spajać w taki obraz raju, który jest pełen gruzu, pełen niepokoju…

 

D: Nam się spodobało również to, że który metalowy zespół zdecyduje się na płytę o kwiatkach?

 

USM: Cała wasza płyta jest nieoczywista i to też jakby się spaja, prawda? 

 

B: Ja się w ogóle ostatnio dowiedziałem, że jest też tutaj od nas z Krakowa – Lament i oni też mieli koncept album zrobiony w oparciu o kwiatki. Okazało się, że tak samo u nich, jak i u nas, ostatni numer na płycie jest o niezapominajkach i obie kapele mają ostatni numer, który nazywa się „Forget Me Not”.

 

USM: Ale wróćmy do Waszej muzyki i jej odmienności. Cala płyta, w dużej mierze dzięki lekko pokręconym, nawiedzonym wokalom Elizy, wprowadza słuchacza w nastrój niepokoju. Czy to był celowy zabieg? Mieliśmy czuć niepokój słuchając Waszej płyty?

 

D: Nie planowaliśmy konkretnego klimatu – wszystko wyszło bardzo naturalnie. Wokale Elizy były reakcją na klimat stworzony przez instrumenty i na odwrót. Grając te numery na próbach muzyka reagowała na to, co wyśpiewywała Eliza. A że lubimy kontrasty, to często bardzo ciężkim gitarom towarzyszył bardzo delikatny wokal – co pewnie wzmagało wrażenie dziwności, a nawet jak mówisz – nawiedzenia. Nie stawialiśmy sobie żadnych ograniczeń wynikających ze stylu czy konwencji, czy coś nam wypada zagrać, a czegoś nie wypada.

 

E: Staram się prowadzić wokale w każdej piosence w pewien określony sposób, czasem trochę opowiadający, trochę nadający klimatu, ale to nie musi być też wokal łatwy, on może wywołać też negatywne emocje u odbiorcy, bo wcale nie śpiewam w łatwo przyswajalny sposób. Ten wokal gryzie się czasami i on ma się gryźć, po to właśnie żeby stworzyć ten klimat od strony wokalnej.

 

B: Na płycie sporo jest takich małych akcentów, dziwnych harmonii, podjazdów. Tak dziwnych, że nawet ja musiałem się do nich przyzwyczaić, że dwa tygodnie po nagraniu wokali do gitar. Myślę, że strasznie dużo jest takich szczegółów i smaczków. I może one właśnie powodują ten klimat niepokoju. Z jednej strony masz wszystko zagrane niby jak szkoła przykazała, wszyscy grają razem, ale z drugiej strony, te niektóre rzeczy i dźwięki są trochę odjechane. Ja na przykład parę razy sam nie wiedziałem co mam myśleć, a co dopiero osoba, która w tym „nie siedzi”.

 

zdj. materiały promocyjne

 

USM: Niedawno zakończyliście trasę po Polsce z Wijem. Czy to był celowy zabieg, że będą grać dwa zespoły z kobietami na wokalu? I powiedzcie jakie wrażenia po trasie?

 

B: Trasa życia…

 

D: Jakie wrażenia? Przerosło oczekiwania wszelakie. Pod względem organizacyjnym to wiedzieliśmy, że będzie dobrze, bo Piranha to jest klasa sama w sobie i tutaj nie mam pytań.  Przede wszystkim bardzo się zżyliśmy jako osoby. Żadnych momentów zwątpienia, typu „co ja tutaj robię, mam dość”. Po prostu chcieliśmy dalej. Nie mogliśmy się doczekać kolejnych koncertów, kolejnych wyjazdów, kolejnych etapów tej trasy. No ale skończyło się niestety, chcemy jeszcze i jest nam smutno.

 

E: Dodam coś z perspektywy dziewczyny na trasie.  Miło było dzielić scenę z kimś takim jak Marysia i teraz mogę też świadomie powiedzieć, że Marysia jest bardzo inspirującą osobą. W porównaniu do poprzednich, troszkę mniejszych tras, zawsze to było to środowisko męskie. Oczywiście to mi nie przeszkadzało, ja świetnie się odnajduję w takim środowisku, chłopaki są świetni, ale fajnie było mieć to przełamanie kobiece. Jest to coś innego, nie wiem jak to mogę opisać, ale kiedy jako kobieta czuję, że jest obok mnie inna kobieta, też frontmenka – jest to super doświadczenie. Fajnie, że z weekendu na weekend każdy się na siebie coraz bardziej otwierał, a poziom żartu spadał coraz niżej…

 

B: …, ale to akurat bardzo dobra rzecz, to akurat jest idealny wyznacznik dobrej trasy. Jak żarty idą po prostu poniżej poziomu rynsztoku i ręce opadają poniżej poziomu morza.

 

E:  No, więc naprawdę pod koniec to już ciężko było żartować, ale…

 

D: Właśnie było coraz łatwiej żartować, nikt już się nie zastanawiał, czy wypada.

 

E:  Tak, było lżej, ale ciężej było to znieść (śmiech)

 

USM: To chyba świadczyło o Waszej zażyłości, że mogliście sobie pozwolić na takie żarty.

 

B: Dokładnie! Także było super. Naprawdę! Wszyscy bardzo zadowoleni.

 

USM:Nawiązując do tego co Eliza powiedziała o dwóch frontmankach, wydaje mi się, że kobiety są dużo bardziej widoczne w metalu. Ten balans zaczyna się zmieniać. Czy to było celowe, że na tej trasie były dwie wokalistki? Czy to świadczy o tym jak scena metalowa się zmienia?

 

D: Dokładnie tak. Publiczność też przyszła taka bardziej nietypowa, dużo więcej też dziewczyn, pewnie ośmielonych takim, a nie innym składem – łącznie z nastolatkami, które były zachwycone. Aż po starszych panów, w jakichś swetrach, pulowerach i tak dalej, którzy podejrzewam, że ostatni raz na koncercie byli z 15 lat temu. Byli, stali pod sceną, znali wszystkie teksty. Nie nasze, tylko Wija, bo to głównie zasługa ich świetnej płyty. My raczej byliśmy takim zespołem dla kontrastu, uzupełniającym, bo sukces tej trasy to jest przede wszystkim nowa płyta Wija, która bardzo przyciągnęła ludzi, też nietypowych dla sceny.  Wniosek jest taki, że zespoły z podziemia potrafiły jednak przyciągnąć nieoczywistą publiczność, która być może nigdy nie była wcześniej na podziemnym koncercie, w znaczeniu tego podziemia o jakim mówiłem wcześniej.

 

USM: Ewidentnie metal teraz jest w natarciu. Właśnie ten podziemny metal, ale taki też który ma coś do zaoferowania…

 

D: No tak, na pewno ma na to też wpływ technologia. Czasy są takie, że wszystko można zorganizować sprawniej. Nasza trasa, która w większości opierała się na klubach średnio na 100-150 osób, czyli stosunkowo małych, była organizacyjnie przez Piranha Music przygotowana jak dla dużo większych zespołów, które grają spokojnie dla kilkuset osób. Mieliśmy wszystko – hotele, wyżywienie, zaplanowanie całości. Nie musieliśmy się o nic martwić. Więc jeśli działa to w ten sposób na poziomie podziemia, to znaczy, że to się rozwija, opłaca się to robić, spina się finansowo – czyli po prostu są warunki do rozwoju takiej sceny.

 

 

USM: Powiedzcie mi jeszcze  o planach na przyszłość.

 

E: Najpierw zagramy to, co mamy zaplanowane, czyli na pewno w czerwcu Intertony a lipiec Red Smoke Festiwal.

 

B: Czekamy jeszcze na dwie rzeczy, o których teraz nie powiemy, ale poza tym to w sumie taki festiwalowy czas wakacyjny.

 

E: Póki co musimy chwilę odpocząć po trasie, a potem to…

 

B: W sumie sami nie wiemy jeszcze. Coś się nam w głowie tli, ale…

 

D: Na pewno nie będziemy płyty nagrywać w przyszłym roku, bo trzeba by ją najpierw napisać. A koncertowo to…  zobaczymy co się wydarzy. Nie jesteśmy zespołem na takim poziomie, że mamy zaplanowane na dwa lata do przodu trasy i festiwale z tymi i tamtymi. Cały czas działa ta nisza jednak, nie do końca możemy z każdym zagrać. Tutaj, żeby trasa miała sens, to trzeba wszystko mocno przemyśleć i odpowiednio kogoś do nas dobrać, albo nas do kogoś. Musi mieć to sens, a nie jest to takie proste. Raczej nie mamy do wyboru w Polsce kilkunastu zespołów, z którymi moglibyśmy w ciemno i w każdej chwili pojechać. To tak nie działa. Wszystkie ruchy muszą być bardzo przemyślane.

 

USM: Jasne. Może trzeba będzie pomyśleć o trasie po UK.

 

B: Jak najbardziej.

 

E: Ja chętnie. Chętnie bym wyjechała poza Polskę – z angielskimi tekstami pisanymi w wypadku międzynarodowej sławy oczywiście, dlaczego nie?

 

B: Jak najbardziej. Jakby co, to myślę, że będzie można działać. Już jesteśmy rozegrani koncertowo, więc… Co nam straszne?

 

E: Drut nam straszny! (śmiech) (i tu Drut robi bardzo wymowną minę)

 

Ula Skowrońska-Malinowska

 

 


 

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

👉 Twitter

 

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz