Mówi się, żeby nie oceniać książki po okładce. Powiedzenie to można odnieść również do płyt, których oprawa graficzna bardzo często potrafi ustawić nasze oczekiwania lub podejście do nieprzesłuchanego jeszcze materiału, zanim włączymy po raz pierwszy przycisk „play”. W przypadku sanah nie sposób nie zauważyć pewnej analogii.
Na okładce swojej pierwszej płyty „Królowej dram” z 2020 roku, która zatrzęsła polskim mainstreamem, stając się maszynką do masowej produkcji kolorowych, popowych przebojów, Zuzanna Jurczak – bo tak brzmi prawdziwe nazwisko sanah – spogląda na słuchacza ponętnym wzrokiem i z błyskiem w oku godnym głodnej sukcesu debiutantki, a także pewną niepewnością, co do tego „jak to będzie” i zblazowaniem, jakie wylewa się z jej tekstów, pełnych rozrywkowej melancholii. Z kolei na okładce „Irenki”, której tytuł zdradza drugie imię artystki (być może również jej drugą, artystyczną twarz), widzimy dużo dojrzalszą dziewczynę, której wzrok zdradza większą pewność siebie i delikatną przekorę, jakby wokalistka przekonała się, jak to jest w końcu ugryźć kawałek sławy. Oczywiście, to tylko fotografie i dopiero przedsmak muzycznych wrażeń, które mogą nie mieć wiele wspólnego z warstwą graficzną, ale obie okładki wiele mówią o zawartości i twórczym obliczu sanah na jej dwóch pierwszych albumach. Bo co prawda, „Irenka” nie przynosi brzmieniowej rewolucji, ale w ciągu roku od wydania „Królowej dram” we wrażliwości i podejściu do własnego wizerunku, muzyki czy pisania tekstów zmieniło się na tyle dużo, żeby utrzymać niesłabnące zainteresowanie słuchaczy i spróbować przeskoczyć wysoko zawieszoną przez siebie, obsypaną brokatem poprzeczkę.
Zastanawiając się nad wyjątkowością i fenomenem sanah na polskim rynku, które zaowocowały właśnie świeżo wydaną drugą płytą artystki, warto zacząć od samego początku.
A konkretniej, od pierwszego utworu na najnowszym albumie. Odpowiedź nasuwa się sama. Jaka inna artystka popowa, znajdująca się obecnie na absolutnym szczycie popularności, której piosenki hulają dzień i noc po stacjach radiowych, zaczęłaby swój krążek od odgłosów… gęsi. Tak właśnie zaczyna się sielski, mówiony wstęp „puk puk”, który zdradza autoironiczne podejście sanah do własnej twórczości. W tym zaledwie nieco ponad minutowym fragmencie ukryte może być sedno jej wyjątkowego, muzycznego świata, który albo się kupuje w całości i zaczyna chillować do dźwięków jej muzyki, albo odrzuca, przewracając oczami ze zmieszania. Ale warto zanurzyć się w tej słodko-gorzko-przesłodzonej mieszance, by odnaleźć perełki współczesnego, prawdziwie autorskiego popu.
Teksty, podobnie jak na studyjnym debiucie wokalistki, poruszają najczęściej tematy złamanego serca, tęsknoty i miłosnych rozterek,
jednak „Irenka” jest też nie tylko świadomym rozwinięciem przyjętej formuły, co krokiem naprzód – melodie i teksty mogą wydawać się osadzone w podobnym klimacie, jak na debiucie, jednak na drugiej płycie bije już od nich większa śmiałość i nabrany przez rok sukcesów bardziej wyrazisty charakter artystki. Doskonale oddaje to drugi utwór na płycie – „Co ja robię tutaj”, który za mgiełką dawnej, dziewczęcej jeszcze tęsknoty, skrywa kobiecą siłę i pewność obranej drogi. Brak tu słodkiego zawahania i naiwnego uroku „Królowej dram”, mamy za to refleksje zdecydowanej indywidualistki, która potrafi wyciągnąć wnioski i zna swoją wartość. Brak znaku zapytania w tytule potęguje tylko te podejrzenia. Dalej, aż do końca, jest bardzo podobnie, a wraz z kolejnymi utworami wychodzi natura perfekcjonistki sanah, która nie tylko wyśpiewuje z gracją i nieskrywanym urokiem teksty pełne młodzieńczej siły, ale też bawi się muzyką, zahaczając o bardzo różne wpływy, co w jej przypadku jest ciekawym novum. Delikatne brzmienia („To koniec” czy ejtisowo sentymentalna perełka – „wars”) z lekkością i zmysłem przeplatają się z typowo popowymi kawałkami (singlowe „etc.” wraz z repryzą w stylu disco; podbite i taneczne „Warcaby”). Najbardziej poruszające, osobiste i wyciszone „2:00” poraża konfesyjną wrażliwością godną rasowej songwriterki. Z kolei błogi klimat utworu „To był dobry dzień” udowadnia zręczność wokalistki do czarowania zmysłowymi melodiami. Żadna polska wokalistka pop nie była jeszcze tak blisko Lany Del Rey jak sanah w tych dwóch, ulotnych minutach.
Na „Irence” bardzo dużo się dzieje też pod względem muzycznym.
Bogate instrumentarium, na którego pierwszy plan wybijają się grane przez sanah dźwięki skrzypiec, czarujące m.in. w zaskakującym i przeszywającym instrumentalnym „Interludium”, które płynnie przechodzi w utwór tytułowy – chyba najbardziej złożony kawałek na płycie, gdzie śpiew sanah zahacza nawet o rap. Nie ma co się dziwić takiemu zabiegowi, ponieważ tekst „Irenki” napisał raper i piosenkarz Vito Bambino – słyszymy go na płycie w zabójczo przebojowym duecie „Ale jazz!”, który zdążył już podbić stacje radiowe przed premierą płyty.
Składająca się z aż dwudziestu, krótszych bądź dłuższych utworów, płyta sprawia wrażenie trochę za długiej.
Jednak trudno doszukiwać się tu wady klęski urodzaju, bo kompozycje utrzymane są na naprawdę równym poziomie. Zbędne wydają się jednak kawałki, które poznaliśmy już wcześniej – „no sory” (które pojawia się w aż dwóch wersjach) i „BUJDA”, znane z poprzedniej płyty i uzupełniającej ją EPki z 2020 roku. Mimo rozbudowanych brzmień i lekko zmienionych aranżacji nie tylko nie wnoszą nic do całości, co nawet wybijają trochę z dość spójnego klimatu „Irenki”. Sytuację w połowie ratuje zwiewny „ten Stan” – nieoczywisty potencjalny hit, który jest ożywczym powiewem szlachetnego popu na światowym poziomie. Płytę kończy mocny, roztańczony akcent w postaci chwytliwego „Kapela gra”, utrzymanego w tak popularnym obecnie w gatunku alternatywnego popu stylistycznym zwrocie do lat 80., gdzie sanah ironicznie wspomina o szampanie, który przyniósł jej pierwszy i największy rozgłos. Nie zdziwię się jeśli będzie to kolejny singlowy strzał artystki, bo jego radiowy potencjał jest niepodważalny. Jednak jako zakończenie albumu wybija z poukładanego rytmu, co potęguje poprzedzająca go kolejna wersja „No sory”. Płyta zyskałaby jako całość, gdyby zakończyła się bardziej spokojniejszą nutą, np. równie chwytliwymi, ale bardziej intersującymi „Oczami” czy poruszającym „Pożal się Boże”.
Jaka jest więc „Irenka”? To przede wszystkim naturalna, niepodążająca ślepo za modami, ale ciągle pozostająca na czasie, szczera dziewczyna.
23-letnia wokalistka jawi się na swoim drugim albumie jako świadoma artystka, pewna swojego muzycznego wyczucia, opartego na klasycznych podstawach i naturalnej radości z wydobywanych dźwięków. Poruszające ballady łączą się z bardziej pogodnymi muzycznie utworami, które nie tracą jednak nutki nostalgii i bijącej z nich często ironii. Piosenki sanah są niczym obserwacje jak najbardziej współczesnej rzeczywistości, ze wszystkimi modnymi obecnie produkcyjnymi smaczkami i elementami młodego języka prosto z 2021 roku. Jest to świat nie zawsze widziany przez różowe okulary. Muzyka jest urokliwa, tak jak urocza jest mówiona zapowiedź artystki z początku płyty, jednak nie wszystkie nastroje malowane są przez sanah w tak jaskrawych barwach, co dodaje jej muzyce autentyczności. I choć nie bez wad, album broni się też jako całość, co nie jest oczywiste w muzycznym świecie popowego mainstreamu. Druga płyta sanah jest jak długa historia. O tym jak „Królowa dram” stała się „Irenką”. Jeśli tyle wydarzyło się zaledwie w ciągu roku, to pozostaje tylko czekać na jej ciąg dalszy.
Ocena (w skali od 1 do 10) – 7 szampanów
🍾🍾🍾🍾🍾🍾🍾
Kuba Banaszewski
Tracklista:
• puk puk
• Co ja robię tutaj
• No sory – to dłuższe
• To koniec
• Warcaby
• 2:00
• Interludium
• Irenka
• BUJDA – większa!
• wars
• etc.
• ten Stan
• Ale jazz!
• To był dobry dzień
• etc. (na disco)
• Oczy
• duszki
• Pożal się Boże
• No sory – wersja alternatywna
• Kapela gra