Czy wy drodzy też tak macie, że muzyka kojarzy wam się z miejscem, datą a nawet zapachem? No to tym razem jesteśmy w roku 1990 którymś, bo dokładnie już nie pamiętam. Idziemy bazarową alejką, do której weszliśmy mijając po prawej stronie główne wejście do Hali Mirowskiej w centrum Warszawy. Ta alejka prowadzi do kultowego miejsca dla stołecznych metaluchów, nazywanego Takt – od nazwy „wydawcy” kaset w którego punkcie sprzedaży z zapałem godnym prawdziwego metala wydawałem całą kasę otrzymana od ojca na jedzenie, które miałem spożywać w trakcie miesięcznej nieobecności mojego rodziciela.
Był to również okres mojej fascynacji death metalem co naprowadza nas nieuchronnie w stronę dzisiejszej recenzji. Jakim kluczem dobierałem wtedy kolejne zakupione kasety? Nie mam pojęcia, ale jak znam siebie to jechałem klasycznie po okładkach i nazwach zespołów. Zbiegiem okoliczności moja dzisiejsza ofiara nie trafiła do wyżej wymienionej puli, choć przecież na samo hasło Master!, każdy prawilny fan metalu stawał do pionu. Ale tym razem nie mowa tu o pomnikowej trzeciej płycie pewnego zespołu na M a o wydającej od 1990 roku już piętnastej w kolejności album, trójosobowej maszynie o nazwie Master. Ich najnowsze dzieło „Saints Dispelled” – wydane sześć lat po swojej poprzedniczce – trafiło w moje ręce i teraz mam okazje podzielić się z wami moimi wrażeniami odsłuchowymi.
Co zaserwowali nam panowie w tej chwili składający się na członków tej kapeli?
Czesko-Amerykańska kooperacja wyprodukowała ośmioutworową płytę „Saints Dispelled” (w tym dwa bonusy), nie odbiegającą stylistycznie od poprzednich dokonań tej ekipy. Nie będę skupiał się na poszczególnych utworach. Dostajemy po prostu klasyczny w brzmieniu album, od „suchego” werbla poprzez growlujacy wokal Paula Speckmanna, który – co ciekawe – im dłużej słuchany tym zdaje się być bardziej zrozumiały, aż po gitarowy riff znany każdemu, kto choć raz w życiu otarł się o jakąkolwiek deathową drużynę.
Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest zarzut, zwyczajnie wymieniam składniki dobrego klasycznego deathmetalowego grania. Kto kocha Death zarówno zespół jak nurt w muzyce metalowej po trzydziestu siedmiu minutach odsłuchu będzie siedział z bananem na ryju mając nieodparte wrażenie, że przeniósł się w czasie do początków lat 90-tych i właśnie odsłuchuje płytę wydaną w czasach absolutnej eksplozji tego stylu. Oczywiście nie jest tak, że to tylko kolejna wersja pierwszego albumu Master. Swobodnie można zauważyć, że mamy do czynienia z weteranami, którzy wiedza jak siać zamęt i rozpierduchę. Niemniej wprawne ucho słuchacza na pewno wychwyci, że tych trzech panów umie w instrumenty i dysponuje sporym wachlarzem umiejętności. Wszystko jest tu na swoim miejscu. A tym, którzy w tym gatunku cenią sobie klasykę mogę z ręką na sercu napisać: będzie Pan\Pani zadowolony\a.
A no i ocena … bo naczelny znów będzie mnie ścigał, że zabrakło punktacji. Tym razem oceniam na dwa sposoby. A niech się naczelny martwi. A co! Dla oldschoolowców ocena 5, dla fanów obecnego brzmienia ocena 4. Pozdrawia was pan Czacha! Szatan z Wami!
Ocena:
5/6 dla oldschoolowców
4/6 dla fanów obecnego brzmienia
Piotr Malinowski
Lista utworów: Destruction in June; Walk in the Footsteps of Doom; Saints Dispelled; Minds Under Pressure; Find Your Life; Marred and Diseased; The Wiseman; The Wizard of Evil;
P.S Wersja fizyczna zawiera jeszcze dwa bonusy „Nomads” oraz „Alienation of Insanity”
ZAPISZ SIĘ DO NASZEGO NEWSLETTERA WYSYŁAJĄC MAIL NA: sztukmixnewsletter@gmail.com
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: