IKS

Rise Against (+support: Pull The Wire), Letnia Scena Progresji, Warszawa, 15.06.2022 [Relacja]

rise-against-relacja

Rise Against ostatni koncert w Polsce dali 10 czerwca 2015 roku. Byłem na tamtym występie w klubie Progresja i muszę przyznać, że zrobili wtedy na mnie bardzo dobre wrażenie. Długie siedem lat przyszło nam czekać na kolejną wizytę Amerykanów. Zespół ściągnęła agencja Follow The Step a panowie zaprezentowali się w plenerze na Letniej Scenie Progresji. Rise Against to bardzo zaangażowany zespół, a biorąc pod uwagę obecną sytuację w Polsce i za naszą wschodnią granicą oraz fakt, że wokalista Tim McIlrath lubi wygłaszać płomienne przemowy, można było spodziewać się wielu wzniosłych momentów. I takie były, ale o tym napiszę później.

Przed główną gwiazdą zaprezentował się polski Pull The Wire. Chłopaki zbudowani faktem, iż zagrają w tym roku na Pol’and’Rock Festival, od początku występu, z ogromnym entuzjazmem podeszli do swoich obowiązków. Ich twórczość to melodyjny punk, na który bardzo radośnie reagowała publiczność zgromadzona pod sceną. „Kapslami w niebo” i „Chodź na studia” powoli rozkręciły zabawę. Jednak już w trakcie „Zgniłego Polskiego Rock’n’rolla” pierwsi śmiałkowie zdecydowali się na pogo. Żyrardowski band na pewno spodoba się na festiwalu w Czaplinku. Ich granie jest wprost skrojone pod taką imprezę. ”Okręt”, „Market ska”, „Papieros”, czy „Nie wiem” przyjemnie rozgrzewały również warszawską publikę. Wokalista Paweł „Marszal” Marszałek ubrany w gustowny kapelusz, wyśpiewywał typowo punkowe teksty – czasem zaangażowane, momentami z przymrużeniem oka. Widać było, że zespół na scenie ma spory fun. Zresztą w ich muzyce można odnaleźć również elementy sky i po prostu rock’n’rolla. Kolejne zaprezentowane utwory to „Toksyczny”, „Wolny człowiek” oraz „Twarze ludzi”. Swój czterdziestominutowy występ zakończyli kowbojskim „Życie to western”.

 

Amerykanie na scenie pojawili się około 20.30. I od razu przywalili jednym z najbardziej rozpoznawalnych swoich numerów „Prayer Of Refugee”. Jego bardzo dynamiczny refren momentalnie zaprosił zagorzałych fanów zespołu do pogowania Fajny opener tylko szkoda, że nagłośnienie jeszcze wtedy kulało. Plenerowe występy również mają to do siebie, że szczególnie pierwsze utwory headlinera odbywają się przy dziennym świetle, a ja jednak wolę koncertowy mrok. Mniej więcej przez połowę setu oświetleniowiec nie mógł się zatem nazbyt wykazać. Drugi w kolejności, melodyjny „The Violence”, był jedynym reprezentantem płyty „Wolves” . Po nim zespół wykonał swój kolejny wielki „hit” (o ile o twórczości punkowców można tak napisać”) – „Satellite”. W jego trakcie McIlrath sięgnął po megafon. W trakcie tego utworu poprawiło się również nagłośnienie. Zespół miał niby promować swój ostatni album „Nowhere Generation”, co jednak właściwie nie miało miejsca. W dalszej części poleciały takie klasyki jak „Help Is On The Way”, mocarny „Ready To Fall” i dopiero „Last Man Standing” był reprezentantem najświeższej twórczości zespołu (utwór pochodzi z suplementu najnowszej płyty, czyli ep-ki „Nowhere Generation II”). Mniej więcej od tego momentu wokalista zaczął wygłaszać swoje płomienne przemowy o tolerancji i równości. Wyraził wsparcie dla osób LGBT i potępił wszelkie przejawy homofobii. Zresztą każdy fan Rise Against doskonale zdaje sobie sprawę, że zespół ma mocno lewicowe poglądy w zakresie polityki socjalnej, uchodźstwa, kapitalistycznego wyzysku, religii oraz praw osób o odmiennej orientacji seksualnej . ”Collapse (Post-Amerika)” oraz „Re-Education (Through Labour)” to mocna krytyka amerykańskiego systemu oraz generalnie kapitalizmu.

 

Wspominając „I Don’t Want To Be Here Anymore” pozwolę sobie delikatnie poheheszkować z „coachingu” frontmana. Wokalista tak mocno wkręcił się w tłumaczenie, że czasami jesteśmy w miejscach, w których nie chcemy być, iż można się było zastanawiać czy aby McIlrath za chwile sam nie opuści sceny, pod wpływem własnych słów. To oczywiście żart i widać było, że Tim, Joe Principe (bas), Brandon Barnes (perkusja) i Zach Blair (gitara) doskonale czują się w Warszawie. Zresztą w jednych ze swoich przemówień wokalista wyraził wielki żal, iż tak długo trwała rozłąka zespołu z Polską publicznością – a ja nawet mu uwierzyłem.

W tym miejscu nastąpił moment w którym Rise Against w trakcie obecnej trasy różnicują setlistę. W Polsce padło na rewelacyjny „The Good Left Undone” ( na innych koncertach zespół proponował „Make It Stop (September’s Children)” czy też „Audience Od One”). Po nim zapuścili się do odległych czasów płyty Siren Song of the Counter Culture i zaserwowali „Dancing For Rain”. Kiedy zespół wykonywał te utwory, Warszawa była już spowita mrokiem. Większą rolę zaczęły odgrywać światła oraz można było zaobserwować na scenie coś co wyglądało jak sporej wielkości wzmacniacze, na których pojawiały się różnego rodzaju wizualizację. Trzeba przyznać, iż dawało to bardzo interesujący efekt.

 

Mrok bardzo sprzyjał kolejnemu utworowi, a był to najbardziej wyczekiwany przeze mnie „Hero Of War”. Ten przejmujący, antywojenny muzyczny manifest wokalista wykonał sam, dzierżąc w dłoniach gitarę akustyczną. Nie mogło się również obyć bez wspomnienia Ukrainy. Kilka razy już widziałem i słyszałem, jak inni muzycy wyrażają Polsce wdzięczność za pomoc, którą obdarzamy sąsiadów zza wschodniej granicy. McIlrath był autentycznie przejęty i czuć było, że swoje podziękowania kieruje z najgłębszych zakamarków serca. A samo wykonanie „Hero Of War”? Oczywiście piękne. Od wielu lat tradycją jest, iż publiczność w czasie tego utworu siada czy też przyklęka. Nie inaczej było tym razem. Całościowo to był zdecydowanie najbardziej przejmujący moment koncertu. Po nim zespół, już w pełnym składzie, zaproponował tytułowy kawałek z ostatniego krążka, a na zakończenie podstawowej części przywalił starszakiem „Give It All”.

 

Bisy wydawały się oczywiste i tak w istocie było. Dwa dynamiczne „killery”, czyli w pierwszej kolejności „Survive” oraz utwór, bez którego nikt nie wyobraża sobie występu Amerykanów. „Savior” to absolutnie najbardziej znany utwór Rise Against i przy fajnie kręcących się wiązkach światła wybrzmiał bardzo mocarnie. Ten około 90 minutowy koncert zakończył się praktycznie punktualnie o 22.

Rise Against to jeden z moich ulubionych punkowych zespołów. Jestem również ogromnym wielbicielem barwy głosu McIlratha i uczciwie trzeba napisać, że jego możliwości wokalne nadal są bardzo zacne. Zespół postawił na sprawdzoną listę przebojów i absolutną esencję swojej twórczości. Chociaż całkowicie pominął dwa pierwsze albumy to jednak nikt kto jest ich fanem nie miał prawa być zawiedziony. Liczę, że tym razem zespół powróci do naszego kraju zdecydowanie szybciej.

 

Mariusz Jagiełło

 


 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉  bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz